Czy lubuska siatkówka ma przyszłość?

- Sponsorowanie sportu nie opiera się na czekaniu na dotację z urzędu miasta - mówił środkowy Michał Stępień. Inną filozofię mają włodarze gorzowskiego klubu. Miejskich pieniędzy uparcie domagał się również Andrzej Kaczmarek, prezes nieistniejącego już Orła Międzyrzecz.

W województwie lubuskim są dwa miasta, w których siatkarskie kluby od lat w sobotnie popołudnia ściągały do hal grupy kibiców. W tym roku Lubuszanie zrezygnowali z siatkówki nie przypadkiem. "Zniszczyliście klub - nie nas" to hasło jednego z transparentów, który wywiesili najwierniejsi sympatycy Orła Międzyrzecz podczas meczu. W styczniu zespół przestał istnieć. Podobny los czeka zadłużony GTPS Gorzów?

Co miało wisieć, utonęło

Problemy finansowe Orła Międzyrzecz zaczęły przygniatać zespół w sezonie 2009/2010, kiedy to pierwszy raz Polski Związek Piłki Siatkowej nie chciał zezwolić klubowi na grę w I lidze mężczyzn, ponieważ był niewypłacalny. Ostatecznie Orzeł w rozgrywkach wystąpił, zajął siódme miejsce. Szeregi drużyny opuścili jednak podstawowi zawodnicy: Jarosław Stancelewski, Maciej Fijałek, Patryk Strzeżek oraz Dominik Żmuda, wobec których zarząd miał nadal zobowiązania pieniężne.

W sezonie 2010/2011 do biało-niebieskich dołączyło pięciu graczy pozyskanych z ekip II-ligowych oraz Jakub Kaźmierski, który przeniósł się z Energetyka Jaworzno. Od początku nie było bajecznie, ponieważ siatkarze do ostatniej chwili drżeli ponownie o przyznanie klubowi licencji na grę w I lidze. Zamieszanie tym razem miało związek z niepodpisanymi ugodami z byłymi zawodnikami, wobec których Orzeł był zadłużony. - Klub wypłacił mi należności z poprzedniego sezonu - mówił Paweł Szabelski, który zdecydował się zostać w Międzyrzeczu. - Do dalszej współpracy skłoniła mnie obietnica pracy z młodymi siatkarzami. Nie została ona niestety spełniona - dodał.

W trakcie sezonu z zespołem jako pierwszy pożegnał się środkowy Jakub Kaźmierski. Kontrakt został rozwiązany za porozumieniem stron. - Kiedy pytałem zarząd, czy otrzymam jakieś pieniądze, za każdym razem byłem zwodzony i słyszałem, że cały czas czekamy na dotacje z miasta. Nie mam pojęcia, co dzieje się z pieniędzmi od sponsora - komentował zawodnik. Kolejno jeszcze przed całkowitym upadkiem Orła z klubu odeszli Piotr Świerżewski, Łukasz Karpiewski oraz Rafał Matusiak. Blisko pożegnania się z międzyrzeckim zespołem był Michał Jakubczak, który ostatecznie pozostał w szeregach drużyny do ostatniej chwili.

Zawodnicy w sezonie 2010/2011 przez pięć miesięcy grali za darmo. W grudniu już nie trenowali, choć w soboty pojawiali się na boisku podczas ligowych spotkań. Do meczu z AZS Nysa 17 grudnia 2010 roku zespół przystąpił w zaledwie siedmioosobowym składzie. W styczniu 2011 ogłosił upadłość, a ostatni mecz ze Ślepskiem Suwałki oddał walkowerem.

Co zadecydowało o tak dramatycznej sytuacji w klubie? Ludzka bezmyślność. Zarząd Orła budżet stworzył niemal wyłącznie dzięki miejskim dotacjom. Kiedy okazało się, że w klubie nie ma wystarczającej liczby członków zarządu, a prezes Andrzej Kaczmarek nie dostarczył do urzędu miasta odpowiednich dokumentów potwierdzających, na co klub wydał pieniądze w poprzednim sezonie, burmistrz po prostu nie mógł wypłacić kolejnej transzy. Włodarze o wypłatę ostatniej dotacji w 2010 walczyli kilka miesięcy, ale nie zdołali rozwiązać wewnętrznym problemów w klubie. Napięcia nie wytrzymali również sami zawodnicy. - Przez niekompetencję zarządu, który nie potrafił sobie poradzić z narastającymi problemami klubu, musiałem wyjechać z Międzyrzecz - komentował Piotr Świerżewski zaraz po rozwiązaniu kontraktu z klubem.

Upadek Orła nie oznacza jednak końca siatkarskiej historii dla mieszkańców Międzyrzecza. Dariusz Stafyniak, kierownik Międzyrzeckiego Ośrodka Sportu i Wypoczynku, w listopadzie stworzył III-ligowy zespół MOSiW Międzyrzecz, który od razu awansował do II ligi. W składzie ekipy znajdują się tylko międzyrzeczanie lub zawodnicy od lat z lubuską siatkówką związani, m.in. Dominik Sroga, Jakub Janowiak, Piotr Haładus czy Mariusz Szulikowski. - Udało się odnieść sukces z wychowankami. Pewnie nie cieszy to działaczy Orła. Przez lata istnienia siatkówki w mieście rzadko zdarzało się, że w klubie grali rodowici międzyrzeczanie - mówi Stafyniak. - Na początku ustaliliśmy, że pracujemy za darmo. Gracze sami opłacali sędziów, na turnieje jeździli własnymi samochodami, spali w tanich hotelach. Okazało się, że można zrobić coś z niczego - dodaje.

Daj palec - wezmą rękę

Mniej dramatycznie, ale również nieciekawie wygląda sytuacja w gorzowskim GTPS. Klub jak większość I-ligowców zwykle kończył sezon z zadłużeniami wobec zawodników, ale nigdy problemy finansowe zespołu nie były tak ogromne jak obecnie. Sportowo gorzowianie osiągnęli, ile mogli. Od początku rozgrywek utrzymywali się w czubie tabeli, w Pucharze Polski pokonali Farta Kielce, który gra w ekstraklasie, zmierzyli się z samą Skrą Bełchatów w ćwierćfinale. Ostatecznie w półfinale I ligi przegrali z Treflem Gdańsk i zakończyli sezon na trzecim miejscu.

Schody finansowe rozpoczęły się po nowym roku, kiedy prezydent Gorzowa Tadeusz Jędrzejczak postanowił zredukować dotacje na wszystkie sporty w Gorzowie. W mieście dużą rolę poza siatkarzami odgrywają koszykarki KSSSE AZS PWSZ, piłkarze ręczni GSPR, żużlowcy ze Stali oraz reaktywowany piłkarski Stilon. Bardzo decyzja prezydenta nie spodobała się kibicom, którzy zorganizowali marsz pod hasłem „Gorzów to nie żużel”. Fani sportu domagali się większego wsparcia dla sportów drużynowych w mieście.

Zgodnie z oczekiwaniami siatkarze koniec końców otrzymali 360 tys. dotacji, ale według zarządu GTPS to wciąż za mało. - Miasto prawie całkowicie zrezygnowało ze sportu w Gorzowie, trudno inaczej zareagować. Wspólnie z prezesem Grzegorzem Drwięgą ustaliliśmy, że jeśli dalej nie będziemy poważnie traktowani, to wywiążemy się z poprzednich ustaleń, a kolejno klub postawimy w stan upadłości - mówił w lutym wiceprezes GTPS Zenon Michałowski.

Pierwszym krokiem zarządu po obcięciu miejskich dotacji było renegocjowanie kontraktów już po zamknięciu okienka transferowego. - Renegocjacje były w wysokości 30-40% i nie miała na nie wpływu postawa sportowa zawodników. To wyłącznie problem finansowy. Nie przyznano nam dotacji w odpowiedniej wysokości. W roku 2010 otrzymaliśmy od urzędu miasta 350 tys. i myśleliśmy, że również tyle dostaniemy w drugiej połowie sezonu - stwierdził wiceprezes Michałowski.

W marcu zarząd był dłużny zawodnikom cztery pensje. Mimo ogromnych zaległości finansowych zespół grał niespodziewanie dobrze. Passę zwycięstw przerwał dopiero mecz w Pile, który GTPS przegrał 1:3. - Są momenty, w których emocje wewnętrzne mają przełożenie na podstawę na boisku. Nie ganię swoich zawodników - usprawiedliwiał podopiecznych Andrzej Stanulewicz. - Nie ukrywajmy jest naprawdę biednie, ostatnio na treningu nie mieliśmy nawet wody - mówił zasmucony trener. Po świętach Wielkanocnych gorzowianie otrzymali od prezydenta pierwszą transzę dotacji, czyli 90 tys. Całość przeznaczyli na wypłaty dla siatkarzy, ale wystarczyło to na pokrycie zaledwie części zadłużenia. Przed rozpoczęciem nowego sezonu GTPS chce uregulować długi i stanąć na nogi. Dowodem na to ma być pozyskanie Bartłomieja Neroja oraz Dariusza Szulika, a także pozostanie w szeregach zespołu Pawła Maciejewicza. Pieniędzy od miasta na pewno większych nie będzie.

Marzenie ściętej głowy

Kto jest winny osobistej tragedii zawodników tych dwóch lubuskich zespołów? Problemy finansowe obu klubów swoje źródło mają w obniżeniu miejskich dotacji. Kiedy władza zmniejszy transze, drużynie grozi upadłość - to nienormalne. Urząd miasta nie powinien pełnić funkcji sponsora, a jedynie wspomagać zespół, który reprezentuje dany region - udostępniać obiekty sportowe, symbolicznie wspierać finansowo. W obowiązku zarządu klubu sportowego jest nie tylko skompletować skład i ustalić warunki umów, ale także zgromadzić odpowiedni budżet oraz zaproponować zawodnikom realne pieniądze. - Mam nadzieję, że działacze GTPS zdadzą sobie sprawę, iż sponsorowanie sportu nie opiera się na czekaniu na dotację - mówił Michał Stępień, który od nowego sezonu będzie siatkarzem Ślepska Suwałki.

Plusliga w hierarchii polskiego systemu rozgrywek jest tylko stopień wyżej niż I liga mężczyzn, ale poziomem organizacji i profesjonalizmem przewyższa I-ligowców o kilka klas. Co roku jeden zespół musi awansować do ekstraklasy, a Orzeł Międzyrzecz i GTPS Gorzów nie są jedynymi klubami, które mają problemy finansowe. Dwukrotnie kłopoty z przyznaniem licencji miał również Joker Piła. W tym roku ponownie do Plusligi w sportowy sposób dostał się Trefl Gdańsk, a kibice wróżą, że zespół może spaść z hukiem jak przed trzema laty.

Komentarze (0)