Po obejrzeniu tegorocznych półfinałowych spotkań PlusLigi Kobiet pewne jest, że atut własnej hali nie odgrywa tak wielkiej roli, jaką zwykle mu się przypisuje. Tak było i tym razem, kiedy niesiony dopingiem swoich wiernych kibiców dąbrowski MKS nie mógł sprostać tempu narzuconemu przez nadmorskiego rywala. - Od początku mówiłem, że z drużyną z Sopotu zagramy lepiej na wyjeździe, i tak też było. Zagraliśmy tam na luzie od początku do końca, bo to Atom jest faworytem tego półfinału. Myślę, że dzisiaj wszyscy byliśmy za bardzo spięci; wyglądało trochę tak, że to wyzwanie trochę nas przerosło. Zawodniczki chyba za bardzo chciały i przez to zabrakło korzyści z zaangażowania, niestety mało nam wychodziło. Natomiast przeciwniczki zagrały na luzie i dlatego tak wyszło - stwierdził trener.
Niemal każdy set sobotniego meczu miał podobny przebieg: dąbrowianki na początku grały swoje i narzucały swój styl rywalkom, jednak od połowy seta to drużyna Alessandro Chiappiniego przejmowała inicjatywę i kończyła najważniejsze akcje. - Ta gra „siadała” z jednego powodu: kiedy na początku dobrze przyjmowaliśmy, to wyglądała ona naprawdę bardzo dobrze. Ale dzisiejszy mecz przegraliśmy właśnie przyjęciem zagrywki. Jeszcze nigdy w tym sezonie nie zdarzyło się nam spotkanie, kiedy nasze przyjęcie było tak słabe. To wynikało oczywiście z faktu, że Atom Trefl dysponuje trudną zagrywką. Przez niski procent przyjęcia nasza gra była coraz słabsza, a pamiętajmy, że po drugiej stronie siatki jest wysoki, dobry blok. Nie zawsze gra się tak jak w Sopocie, kiedy kończy się nawet najtrudniejsze piłki. Dzisiaj nam się nie udało, ale jutro też jest dzień - optymistycznie powiedział trener Kawka.
W drużynie dąbrowskiego MKS-u przeciw Atomowi Trefl Sopot wystąpiły dwie libero; przez trzy sety na tej pozycji grała Matea Ikić, nominalna przyjmująca, dopiero w ostatniej partii meczu można było zobaczyć na parkiecie Krystynę Strasz. Jak trener Kawka ocenia występ tej pierwszej zawodniczki? - Mati nie ma wyjścia, na razie musi grać na pozycji libero. Krysia nie jest jeszcze gotowa do gry. W trzecim secie wpuściłem ją już w akcie desperacji; liczyłem wtedy na to, że rywal zmieni taktykę i będzie ją omijał na zagrywce, przez co łatwiej by nam się grało. Mam nadzieję, że będzie gotowa już za tydzień. Matea zagrał na libero z konieczności i co tu dużo mówić, ma trudną rolę . Ciężko jest się przestawić, ale jest to jedyna zawodniczka, która może teraz zastąpić Krysię. Mogłyby tam grać inne przyjmujące, ale to odbiłoby się na jakości naszego ataku. Poczekajmy do jutra z oceną jej postawy - w Sopocie zagrała bardzo dobrze w pierwszym meczu i nieźle w drugim - ocenił trener.
Zespół z Dąbrowy Górniczej, jeśli chce myśleć dalej o finale ligi, musi przygotować szybki plan na zespół z Sopotu. Trener Tauronu MKS, jak sam stwierdził, nie zamierza stosować nagłych i szokujących rozwiązań: - Podchodzimy do jutrzejszego meczu spokojnie, nerwy i emocje nikomu nie służą i nie pomogą. Z wielu powodów ten sezon jest dla nas ciężki. Wypełniliśmy awansem do czołowej czwórki plan minimum, ale nie chcemy na tym poprzestać. Mamy swoje ambicje i będziemy zawsze grać o jak najwyższe miejsce. Sopocianki są trudnym przeciwnikiem i wiedzieliśmy od początku, że rywalizacja z nimi będzie trudna. Cóż, gra się do trzech wygranych; naszym zadaniem jest pobudzić dziewczyny, podnieść je na duchu, trochę nimi wstrząsnąć - ale oczywiście w tym pozytywnym znaczeniu - wyjaśnił na koniec rozmowy szkoleniowiec Tauronu MKS Dąbrowa Górnicza.