W środę reprezentacja Polski rozegra najprawdopodobniej najważniejszy mecz w ostatnich 24 latach. Biało-Czerwoni zmierzą się w półfinale igrzysk olimpijskich w Paryżu z Amerykanami.
Pod znakiem zapytania stał występ Mateusza Bieńka. Nasz środkowy doznał kontuzji w ćwierćfinale, w starciu ze Słowenią (3:1). Opuścił halę nie z drużyną, lecz bocznym wyjściem w towarzystwie fizjoterapeuty.
Nie wiadomo było, czy podstawowy zawodnik drużyny wykuruje się przez dwa dni. Być może ma żelazny organizm tak jak Tomasz Fornal i jego uraz nie okazałby się bardzo poważny. Wątpliwości zdecydował się rozwiać prezes PKOl Radosław Piesiewicz.
ZOBACZ WIDEO: "Pod siatką". Kolejne treningi Biało-Czerwonych. Czas na fazę pucharową igrzysk
"Mateusz Bieniek, który doznał kontuzji podczas ćwierćfinałowego meczu siatkarzy ze Słowenią, już nie zagra w turnieju olimpijskim. Zastąpi go dotychczas rezerwowy - Bartłomiej Bołądź. Właśnie nasza misja olimpijska zgłasza się do organizatorów LAR" - napisał prezes, co pokazujemy poniżej.
Co w tym złego? Trener Nikola Grbić mógł dokonać zmiany dopiero wieczorem - wówczas wysłać wniosek o powołanie do kadry rezerwowego. A ponieważ ta informacja została ujawniona przez Pisiewicza po południu (PZPS potwierdził ją po godz. 17) sztab rywali Polaków może przygotować już praktycznie i taktycznie drużynę na grę przeciwko osłabionej Polsce.
Teraz trenerzy amerykańscy mogą całą uwagę poświęcić dwóm dotychczasowym środkowym. Wiadomo już bowiem, że na tej pozycji zagrają Norbert Huber i Jakub Kochanowski. Innych zawodników na tej pozycji Grbić już po prostu nie ma.
Mało tego, prezes słowami, że nie zagra już w turnieju olimpijskim, ułatwił sprawę naszym rywalom w meczu o brąz lub o złoto. Włosi i Francuzi już będą wiedzieli, że nie ma co szykować wariantów gry przeciwko Bieńkowi.
A przecież zmiana przepisów dawała taką możliwość. Bołądź mógł zastąpić naszego środkowego na półfinał, ale nic nie stało na przeszkodzie, by Bieniek wrócił na mecz o medal. Nikola Grbić mógł grać ze sztabem rywali. Teraz już każdy wie, że tego nie zrobi.
Wygląda na to, że Radosław Piesiewicz się zreflektował. Mógł też dostać wymowny telefon od prezesa PZPS Sebastiana Świderskiego lub innego działacza, który wyjaśnił skutki jego niemądrego wpisu. Zdecydował się więc zedytować post.
"Mateusz Bieniek, który doznał kontuzji podczas ćwierćfinałowego meczu siatkarzy ze Słowenią może już nie zagrać w turnieju olimpijskim. Wtedy zastąpi go dotychczas rezerwowy - Bartłomiej Bołądź. Właśnie nasza misja olimpijska zgłasza się do organizatorów LAR. Czy w ogóle taka zmiana nastąpi zależeć będzie od decyzji światowej federacji, MKOl i Komitetu Organizacyjnego" - pisze Piesiewicz.
Za późno, panie prezesie. W internecie nic ginie. Wszystko już się wylało i cały siatkarski świat wie, że uraz Mateusza Bieńka wyklucza go z igrzysk. Rozpaczliwe próby ratowania sytuacji nic tu nie zmienią.
Niestety, tak się kończy, gdy ktoś chce na siłę zabłysnąć. Plakaty ze sportowcami promujące igrzyska, na których znalazł się prezes PKOl Radosław Piesiewicz, można było skwitować uśmiechem politowania. Teraz jednak, gdy chęć zdobycia rozgłosu może realnie zaszkodzić jednej z naszych największych nadziei na złoto, robi się nieprzyjemnie. Ta nadgorliwość, niestety, może mieć dla nas przykre konsekwencje.
Arkadiusz Dudziak, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Zamieszanie ws. Mateusza Bieńka. Nie zagra w półfinale?
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)