Na igrzyskach w Rio de Janeiro Piotr Małachowski po raz drugi w karierze został wicemistrzem olimpijskim. 33-letni zawodnik znakomicie spisał się w finale konkursu rzutu dyskiem, choć w ostatnim rzucie złoto zabrał mu reprezentant Niemiec Christoph Harting.
- Uraz kolana na pewno przeszkodził Piotrowi przy trzecim rzucie. Gdyby był w pełni zdrów, to dysk na pewno poleciałby dalej. A Harting? Cóż... Trzeba przyznać, że wyszedł mu ten rzut. W takich momentach najważniejsza jest technika, ale być może Niemcowi sprzyjał też lekki wiatr. Pamiętajmy też, że on na co dzień ma dużo lepsze warunki do treningów niż polscy zawodnicy - podkreśla Bernard Jabłoński, pierwszy trener Piotra Małachowskiego.
To właśnie Jabłoński zaszczepił w nim miłość do rzutu dyskiem, gdy ten był jeszcze młodym chłopcem w Bieżuniu.
- Pracowałem jako nauczyciel wychowania fizycznego w szkole, do której chodził Piotr. Rzut dyskiem zawsze był u mnie jedną z wiodących konkurencji technicznych, choć z gier zespołowych do dzisiaj uwielbiam siatkówkę. Dysk leżał u mnie w domu od zarania. Piotrek szybko zaraził się tą pasją. Mój syn również rzucał przepięknie, ale nie miał w sobie czegoś, co pozwoliłoby mu odnieść sukces. A Piotrek to miał - wspomina Bernard Jabłoński.
- Pewnie by tej kariery nie było, gdyby w wieku 15 lat Piotrek nie pojechał na wojewódzkie igrzyska młodzieży szkolnej. Pojechał jednak i zdobywał dla szkoły medale - zarówno w kuli, jak i w dysku. Wtedy zobaczył go Witek Suski, który do dzisiaj jest jego trenerem. Powiedział do mnie: "Benek, musimy tego chłopaka do Ciechanowa ściągnąć". Tam była siedziba Witka Suskiego. I faktycznie tak się stało. Piotrek miał szczęście, że na niego trafił. To człowiek, który oddał serce lekkoatletyce - opowiada pierwszy trener Małachowskiego.
Przypomina też sytuację, w której młody Małachowski wrzucił komuś dysk do... samochodu.
- Naprzeciwko swojego domu Piotrek miał boisko. Było tam koło i kawałek trawy, na którym rzucał dyskiem. W pobliżu jakiś mężczyzna miał szkołę jazdy. Piotrek rzucił tak niefortunnie, że dysk wleciał do malucha, w którym akurat odbywała się lekcja jazdy. Na szczęście nikomu nic się nie stało - wspomina Bernard Jabłoński.
Już w 2008 roku podczas igrzysk w Pekinie Piotr Małachowski udowodnił, że jest dyskobolem światowej klasy.
- To był wybuch talentu. A skąd się wziął? Jako nauczyciel wychowania fizycznego twierdzę, że tylko i wyłącznie z treningów w młodym wieku i budowania wszystkiego na tym, co dała natura. Bez żadnego wielkiego wspomagania. Piotrek miał rówieśnika, który budował masę mięśniową, korzystając z wielu medykamentów. I co osiągnął? Jedynie brązowy medal na mistrzostwach świata juniorów na Jamajce. Piotr był wtedy piąty. Przyjechał do domu trochę załamany. Rozmawialiśmy długimi wieczorami. Tłumaczyłem mu: "Piotrek, spokojnie, zobaczysz, że jeszcze będzie dobrze" - przypomina Jabłoński.
W związku z tym, że celem i marzeniem Małachowskiego jest złoty medal olimpijski, Polak już teraz zapowiedział, że za cztery lata chce wystartować na igrzyskach w Tokio. Będzie miał wtedy 37 lat.
- Dla dyskobola to ciągle dobry wiek. Co prawda Tomasz Majewski kończy karierę w pchnięciu kulą w wieku 35 lat, ale w jego dyscyplinie są trochę inne obciążenia, a stawy pracują jednak inaczej - podkreśla Jabłoński, który wierzy, że jego wychowanek do dwóch srebrnych medali olimpijskich za cztery lata dołoży jeszcze złoto.
ZOBACZ WIDEO "Po raz pierwszy komentatorzy z innych telewizji przybijali nam piątki" (źródło TVP)
{"id":"","title":""}