Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Jest pani wiceprezesem PKOl-u, a od kilku miesięcy trwa regularna wojna pomiędzy prezesem PKOl-u Radosławem Piesiewiczem a ministrem sportu Sławomirem Nitrasem. Czy ma pani jakiś pomysł na wyjście z tej sytuacji i zakończenie konfliktu?
Otylia Jędrzejczak, mistrzyni olimpijska, prezes Polskiego Związku Pływackiego: Słowo wojna jest bardzo mocnym nazwaniem aktualnej sytuacji pomiędzy tymi instytucjami i ja nie chciałabym go używać. Ważne jest, by instytucje ze sobą współpracowały. Niedługo mamy zimowe igrzyska i niedługo powinniśmy wchodzić zapewne w fazę ustaleń i przygotowań. Wiemy, że teraz wszystko jest trochę w zawieszeniu, w szczególności dla polskich związków sportowych, które są w okresie wyborczym we własnych środowiskach. To gorący okres, więc nie można się dziwić, że inne sprawy schodzą na boczny tor.
Czyli czas na ewentualne rozmowy będzie dopiero w listopadzie albo grudniu?
Na razie nie ma takich planów, ale faktycznie dla związków kluczowe jest teraz rozstrzygnięcie wewnętrznych wyborów. Od tego będzie uzależnione, co będzie się działo dalej w polskim sporcie. Sytuacja PKOl-u jest jednak ważna, bo dobre imię tej organizacji zostało zgniecione. Na szczęście wychodzą raporty finansowe, jest więcej przejrzystości. W całej sytuacji na pewno zabrakło lepszego zadbania o PR w komunikacji zewnętrznej.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Niesamowite show młodego bramkarza. "To naprawdę się wydarzyło"
Czy wierzy pani, że konflikt na linii minister sportu Sławomir Nitras - szef PKOl, Radosław Piesiewicz da się rozwiązać bez odwoływania tego drugiego?
Konflikty są po to, by je rozwiązywać.
Czy w ogóle tak radykalne kroki są obecnie analizowane przez członków zarządu PKOl? Oficjalnie przebijają się w większości głosy poparcia dla Piesiewicza.
Mamy swoje dyskusje, ale obecnie skupiamy się na uspokojeniu sytuacji w poszczególnych związkach. Przecież bez względu na to kto był, jest i będzie ministrem sportu oraz szefem PKOl, my wciąż musimy realizować misję i przygotowywać zawodników do kolejnych ważnych imprez.
Uważa pani, że odwołanie prezesa PKOl Radosława Piesiewicza w trakcie kadencji jest w ogóle możliwe?
Zgodnie ze statutem są trzy możliwości odwołania prezesa. Może to zrobić MKOl, ale w tym przypadku to praktycznie niemożliwe. Innym sposobem jest przegłosowanie takiego wniosku przez 2/3 zarządu PKOl, ale może to zrobić także komisja rewizyjna, która poinformowała podczas posiedzenia zarządu, że aktualnie przeprowadza różne kontrole związane z funkcjonowaniem PKOl.
Pytam bardziej o to, czy jest w ogóle szansa, by w zarządzie PKOl znalazło się 2/3 chętnych odwołać Radosława Piesiewicza?
Zostawię to bez komentarza.
Widzi pani jakieś błędy Piesiewicza?
Od zawsze powtarzam, że rolą prezesa sportowej organizacji jest rozmawiać z każdym, bez względu na to, kto jest akurat przy władzy. W sporcie trzeba działać ponad podziałami i dobrze żyć z każdym, bo tylko taka postawa może przynieść coś dobrego dla poszczególnych dyscyplin. Wierzę, że jako związki sportowe będziemy wypełniać swoją rolę i współpracować z każdym kolejnym ministrem sportu czy prezesem PKOl. Udział w reklamach wielkoformatowych, bez swojej własnej historii sportowej, na pewno nie był dobrym pomysłem. Chciałabym jednak podkreślić, iż jest wiele działań, które PKOl wykonał dobrze.
Co ma pani na myśli?
Choćby organizację pierwszego w historii Domu Polskiego, w którym można było spotkać się z medalistami olimpijskimi i śledzić zmagania naszych sportowców. Dobrym pomysłem był też rebranding PKOl na Team PL, wsparcie dla polskich związków sportowych, czy chwalony przez zawodników branding naszej strefy w wiosce olimpijskiej i zaangażowanie pracowników PKOl w trakcie igrzysk.
Widać jednak wyraźnie, że prezesi związków sportowych - wbrew opinii publicznej - popierają prezesa PKOl Radosława Piesiewicza i stoją w jego obronie. Dlaczego?
Akurat nie odnoszę wrażenia, że jesteśmy jedną grupą, która wzajemnie się broni. Myślę, że każdy z nas chce tego, aby wszelkie działania były transparentne i czytelne przede wszystkim dla członków zarządu. Przykre jest to, że marka PKOl-u w ostatnim czasie zdecydowanie spadła. Wycofały się spółki Skarbu Państwa. Zastanawiający jest także fakt, iż firma Profbud organizuje ceremonię wręczenia kluczy do mieszkań dla medalistów olimpijskich bez udziału PKOl. PKOl nie jest teraz postrzegany za silną markę, a taką powinien być.
Niektórzy działacze sportowi uważają, że to efekt nagonki medialnej na nich. Pani się z tym zgadza?
Nie chcę, żeby działacze sportowi w Polsce byli postrzegani w kategorii osób, którzy jadą na najważniejsze imprezy za sportowcami tylko po to, aby tam być. Jeżeli liczba akredytacji pozwala na ich pobyt, to nie uważam tego za coś nieodpowiedniego. Pamiętajmy, iż podczas zawodów właśnie zarówno prezesi, jak i działacze lokalnych struktur nawiązują kontakty na żywo, które w przyszłości mogą mieć realny wpływ na rozwój dyscyplin. Uważam, że dużo zmieniłoby się, gdybyśmy ustalili jasne zasady wynagradzania prezesów za ich pracę. Obecnie w większości są to stanowiska społeczne.
Nie chce pani odpowiedzieć na ataki ministra i rozgoryczonych kibiców?
Mogę bronić siebie i swoich dokonań. Wiem, co dzieje się w mojej instytucji, jestem po kontroli NIK-u i choć nie przywieźliśmy upragnionego medalu, to wciąż widzę potencjał. Nie mogę mówić za inne związki. Boli mnie, że nie potrafimy docenić dziesięciu medali zdobytych przez naszych sportowców. Ciągle słyszę, że to mało, że to koszmarny wynik. Moim zdaniem dziesięć medali to wynik, który obecnie odzwierciedla poziom polskiego sportu, poziom zaangażowania społeczeństwa w aktywność fizyczną. To także poziom budżetu na sport. 14 medali z Tokio nieco zaciemniło obraz.
Czy boli panią to wszystko, co dzieje się wokół polskiego sportu po igrzyskach? Działacze zostali - być może całkiem słusznie - okrzyknięci największym złem polskiego sportu.
Polski sport opiera się na związkach sportowych i bez nich nie da się zbudować, szkolić czy wysyłać na najważniejsze imprezy sportowe naszych reprezentantów. Koszty przygotowania kadry rosną w radykalnym tempie, a my mierzymy się z tak prozaicznymi problemami, jak brak dostępności obiektów. Paradoks polega na tym, że odpowiadamy tylko za finalny efekt, a nie za sport powszechny.
Nie broni pani jednak jakoś szczególnie PKOl, a przecież jest pani wiceprezesem tej organizacji.
Tak jak powiedziałam wcześniej - mogę odpowiadać tylko za swoje działania.
Problem jednak w tym, że pływacy nie zdołali przerwać 20-letniej serii bez medalu olimpijskiego. To boli, tym bardziej, że wydawało się, że jedziemy z największymi szansami od lat.
Analizujemy miniony sezon i widzimy także popełnione przez nas błędy. Wyjazd na Mistrzostwa Europy do Belgradu pozwolił naszym zawodnikom zdobyć 18 medali, co jest wielkim sukcesem, ale z perspektywy czasu mogli przylatywać na start i wylatywać zaraz po nim. Mistrzostwa trwały 11 dni, a w czasie zawodów nie zawsze są dobre warunki do realizacji treningu. Szkoda Katarzyny Wasick, bo to ona była naszą największą nadzieją. Cieszę się jednak, że udało się odmłodzić kadrę i sporo zawodników z pływania juniorskiego przenieść na poziom seniorski.
Dlaczego tak długo musimy czekać na polski medal olimpijski w pływaniu?
Jeśli uda mi się kontynuować pracę na stanowisku prezesa PZP, to mam pomysł na zmiany na najbliższe półtora roku. Chciałabym wspierać zawodników i trenerów w zbieraniu doświadczeń w różnych miejscach. Ja też jako zawodniczka trenowałam z Dave'm Salo, a w trakcie mojego pobytu przyjeżdżało do mnie mnóstwo zawodniczek z Europy. Przyjeżdżali na trzy tygodnie, czerpali wszystko co najlepsze i wracali do siebie. Chciałabym, żeby teraz Polacy też mogli czerpać takie doświadczenia. To mój pomysł na pierwsze półtora roku cyklu olimpijskiego.
Polacy trenowali ostatnio zbyt lekko?
Nie chciałabym, żeby było to tak odebrane. Nie uważam, że pracowali zbyt lekko, ani nie uważam, że pracowali zbyt ciężko. Każdy realizuje program treningowy przygotowany przez trenera i uważam, że mamy w kraju bardzo dobrych trenerów. Nie możemy obawiać się pływać dłuższych dystansów i budować wszechstronności wśród naszych zawodników zamiast zbyt wczesnej specjalizacji.
Czy można już ogłosić, że startuje pani w wyborach na prezesa PZP?
Tak, w sobotę oficjalnie zostałam zaakceptowana przez delegatów Śląskiego Okręgowego Związku Pływackiego na kandydata na prezesa PZP. Wydaje mi się, że w ciągu ostatnich trzech lat udało mi się zrobić dla dyscyplin pływackich coś dobrego, a mam jeszcze sporo nowych pomysłów. Przez ostatnie trzy lata sporo się nauczyłam.
Czy po raz kolejny zobaczymy pojedynek dwóch wybitnych postaci polskiego pływania, czyli Otylii Jędrzejczak i trenera Pawła Słomińskiego?
Na razie do siedziby PZP nie wpłynęła jeszcze żadna inna kandydatura. Jest na to jeszcze trochę czasu, bo czas na zgłaszanie kandydatów upływa 25 października.
Humorów w środowisku raczej nie poprawiła wiadomość o wylocie do USA Ksawerego Masiuka. Przez studia w USA straciliśmy już wiele talentów.
W tym przypadku nie nazwałabym tego stratą. Gdyby Ksawery przeszedł do kogoś innego, to faktycznie można byłoby tak o tym mówić. Masiuk leci jednak trenować pod okiem Boba Bowmana, który wychował i trenuje wielu znakomitych pływaków, jak choćby Michaela Phelpsa czy ostatnio Leona Marchanda. Dla Polaka to będzie duże wyzwanie, bo przecież jest wielu zawodników, którzy nie wytrzymali ciężkiej pracy u tego trenera. Ciekawym doświadczeniem będzie też znalezienie się w grupie, w której będzie jednym z zawodników, a nie liderem. Trzymam za niego kciuki i potwierdzam, że Ksawery zawsze może do nas wrócić, w kraju w dalszym ciągu jest zawodnikiem Pawła Wołkowa, a my mu pomożemy w każdej sytuacji.
Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty