Szynkarenko wywalczyła olimpijski krążek w rywalizacji drużynowej. Wraz z zespołem stawała też na podium mistrzostw świata. 23-latka mieszka w Kijowie, ale jej rodzice od lat żyją w okupowanym Doniecku.
- Tata pracuje od rana do nocy, bo jest jedynym żywicielem rodziny. Mama zajmuje się moim piętnastoletnim bratem, który choruje na autyzm. Jeśli Rosjanie wcielą ojca do armii, najbliżsi zostaną bez środków do życia - opowiada ukraińska pływaczka.
Dariusz Faron, WP SportoweFakty: Gdy umawialiśmy się na rozmowę, powiedziała mi pani, że mama nie wierzy w rosyjską agresję. Może pani rozwinąć?
Alina Szynkarenko, ukraińska pływaczka synchroniczna, brązowa medalistka igrzysk w Tokio: Przez pierwsze dni wojny bardzo się kłóciłyśmy. Pamiętam telefon tuż po wybuchu wojny. "Mamo, na Ukrainę lecą bomby. Strzelają do nas!". Odpowiedziała, że obejrzy wiadomości i do mnie oddzwoni. "Nie, wszystko jest w porządku. Wojsko stoi na granicy, ale jest neutralne. Sami do siebie strzelacie". Dziś mama już rozumie, że Rosjanie nas zaatakowali. W Donbasie, gdzie mieszkają rodzice, bardzo dużo miejscowości jest przecież okupowanych. Jeździłam tam z Kijowa do krewnych, żeby wyciągnąć ich ze strefy wojny.
A więc mama otworzyła już oczy?
Nie do końca. Nie zdaje sobie sprawy z liczby zabitych, zbombardowanych miast. Nie wie, co tak naprawdę zrobili Rosjanie. Ciągle uważa, że w większości regionów toczą się walki z ukraińskimi nacjonalistami. Nie poruszamy już tematu wojny, żeby się nie kłócić. Kocham swoich rodziców. Cóż... od ośmiu lat oglądają propagandową telewizję. Nie czuję do nich żalu. Cieszę się, że mama choć trochę zmieniła swoje zdanie.
Tata też wierzy w rosyjską propagandę?
Ojciec stara się wspierać i mamę, i mnie. Można powiedzieć, że jest neutralny. Bliżej mu chyba do mojego punktu widzenia, bo z mamą nie rozmawia o wojnie.
Jak zapamiętała pani atak Rosjan z 2014 roku?
Po wybuchu wojny w Donbasie opuściłam rodzinny dom. Miałam piętnaście lat. W sierpniu 2014 r. wysłano nas na obóz sportowy do Turcji. Przed lotem powrotnym powiedziano nam, że jedziemy do Charkowa i tam już zostaniemy. Wtedy się przeprowadziłam. Rodzice wyjechali na krótko, gdy w regionie trwały największe walki, lecz szybko wrócili do Doniecka. Wtedy też umierali cywile, ale nie na taką skalę. Nie da się tego porównać.
W 2014 roku świat praktycznie nie zareagował na rosyjską agresję na Ukrainie.
To prawda. Nawet nie wiem, jak się do tego odnieść. Może ludzie myśleli, że to nasza wojna. Szkoda, że nie zrobiono tak naprawdę nic, by wtedy zatrzymać Rosję. By nie doszło do scen, które oglądamy w ostatnich tygodniach. Ale jestem wdzięczna, że po tegorocznym ataku Rosjan wiele państw wyciągnęło do nas rękę.
Jak zmieniło się życie pani rodziny po 2014 roku?
Przed wojną tata pracował jako kierownik na budowie. Po ataku Rosjan wszystko się zatrzymało. Teraz bardzo dużo ludzi, w tym mój tata, jeździ na taksówce. Martwię się o rodzinę, tym bardziej że mój piętnastoletni brat choruje na autyzm. Mama wozi go do szkoły, na rehabilitację, opiekuje się nim 24 godziny na dobę. Ojciec jest jedynym żywicielem rodziny. Bardzo się boję, bo jeśli tatę wcielą do rosyjskiego wojska, mama i brat zostaną bez środków do życia. Na dodatek w bankomatach wprowadzono limity. A w sklepie nawet nie zapłacą kartą płatniczą, nie ma terminali. Liczy się tylko gotówka.
Jak duże jest niebezpieczeństwo, że tata zostanie wcielony do rosyjskiej armii?
Wszystko jest możliwe. Ludzie są zabierani z ulicy. Tymczasem tata wychodzi do pracy wczesnym rankiem, wraca późnym wieczorem. Nie ma wyjścia, trzeba jakoś wyżywić rodzinę. Ostatnio widział, jak Rosjanie zabrali mężczyznę, który zamiast nogi miał protezę. I co z nim zrobią? Wyślą na front człowieka bez nogi? Wszyscy wiedzą, co się dzieje, więc na ulicach widać więcej kobiet. Mężczyźni starają się nie wychodzić z domu.
Tenisista Serhiej Stachowski, który wstąpił do armii, powiedział mi: "Każdy z nas ucierpiał psychicznie. Pytanie tylko, kto w jakim stopniu". Jak jest z panią?
Na początku mnie to pochłonęło. Oglądałam wiadomości niemal 24 godziny na dobę. Teraz ograniczam je do minimum, żeby trochę od tego odpocząć. Boli mnie, że tak wielu ludzi przeżywa koszmar. Chciałoby się wszystkich zabrać stamtąd, ewakuować, objąć ich i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze... Kiedy pomyślę o ofiarach wojny, coś zżera mnie od środka.
Czytałem w ukraińskich mediach, że mocno zaangażowała się pani w zwalczanie rosyjskiej propagandy.
Gdy wybuchła wojna, napisałyśmy z koleżankami do rosyjskich pływaczek synchronicznych. Poprosiłyśmy o wsparcie i informowanie rodaków poprzez media społecznościowe, co tak naprawdę się dzieje. Jedna dziewczyna odpisała, że to przecież misja pokojowa, a żołnierze Putina idą nas wyzwolić. Tak... bombardując nasze miasta, zabierając nam domy i mordując! To jest właśnie to wyzwolenie. Inna pływaczka z Rosji tłumaczyła, że nie może na swoich kontach zamieszczać niczego, co wiąże się z polityką. Na ogół się zgadzam, ale nie w takich okolicznościach. Przecież wielu rosyjskich sportowców występuje z literą "Z", wyrażając poparcie dla rosyjskiej armii. To po prostu straszne.
Od początku wojny jest pani w Kijowie. Najtrudniejszy czas już chyba za panią.
Najgorszy był początek. Przez jakieś dziesięć dni codziennie rano sprawdzaliśmy, na który dom spadła bomba. Zasypialiśmy z myślą, by tylko następnego dnia się obudzić. Teraz panuje spokój. Staramy się normalnie funkcjonować. Ukraiński naród bardzo się zjednoczył. Kiedy dziś zasypiam, już nie czuję strachu. Ale modlę się, żeby niebawem to wszystko się skończyło.
Zobacz także:
Dynamo Kijów pokonało Legię w Warszawie
Bayern Monachium poinformował o przyszłości Lewandowskiego