Amerykanka w czwartek przekazała mediom, że zrealizowała oba cele na igrzyska olimpijskie w Korei Południowej. W podróż do Azji wzięła ze sobą prochy dziadka, który był weteranem wojny na Półwyspie Koreańskim. Lindsey Vonn rozsypała je w pobliżu olimpijskiej trasy.
- Wiem, że dla niego wiele znaczyłoby to, że tu wrócił. Jego część na zawsze będzie w Korei Południowej - powiedziała amerykańska narciarka, która w Pjongczangu wywalczyła brązowy medal w zjeździe.
Gdy podczas konferencji prasowej przed igrzyskami Amerykankę zapytano o zmarłego dziadka, ta rozpłakała się. Don Kildow zmarł w listopadzie zeszłego roku. - Bardzo za nim tęsknię. On był dużą częścią mojego życia. Miałam nadzieję, że dożyje mojego startu na igrzyskach. Wiem jednak, że obserwuje mnie i pomoże mi. Chciałabym wygrać dla niego - mówiła wówczas Vonn.
- Możliwość rywalizacji na igrzyskach w Korei Południowej była dla mnie wyjątkowa. Próbowałam wszystkiego, by wygrać i zdobyć złoty medal. Mam brąz, który jest dla mnie czymś specjalnym. Myślę, że dziadek byłby ze mnie dumny - stwierdziła Vonn.
Kildow przez dwa lata służył w Korei Południowej w pobliżu Joengseon. Właśnie tam była jedna z olimpijskich aren. Dziadek Vonn nigdy nie wrócił do Korei, ale o kraju wypowiadał się w ciepłych słowach. Podczas wojny zostało zabitych około 37 tysięcy żołnierzy amerykańskich.
Zbrojny konflikt zakończył się zawieszeniem broni i oba kraje na Półwyspie Koreańskim wciąż są w stanie wojny. W Korei Południowej przebywa około 28 tysięcy żołnierzy z USA, których celem jest zatrzymanie potencjalnej agresji ze strony Korei Północnej.
ZOBACZ WIDEO Talent na miarę Adama Małysza zmarnowany? "Nagle facet zniknął"