Zepsuł ważny skok w Soczi, zmarnował szanse w Pjongczangu. Olimpijski pech prześladuje Piotra Żyłę

Newspix / TOMASZ MARKOWSKI / Na zdjęciu: Piotr Żyła
Newspix / TOMASZ MARKOWSKI / Na zdjęciu: Piotr Żyła

Cztery lata temu na igrzyskach w Soczi zepsuł ważny skok w drużynówce. Teraz w Pjongczangu okazał się zdecydowanie najsłabszy z piątki kadrowiczów Stefana Horngachera. Piotr Żyła jest największym olimpijskim pechowcem wśród polskich skoczków.

Zepsute igrzyska w Soczi i legendarny "garbik"

Na poprzednich igrzyskach olimpijskich w Soczi Piotr Żyła opuścił konkurs na skoczni normalnej, a w konkursie na dużej skoczni oddał skok na 118 metrów i odpadł już po pierwszej serii. Najbardziej przeżył jednak wydarzenia z konkursu drużynowego. Kamil Stoch oddał wtedy skoki na 130,5 m oraz 135 m, Jan Ziobro skakał na 130,5 m oraz 133 metry, a Maciej Kot uzyskał odległości 131,5 oraz 129 metrów.

Niestety, Piotr Żyła zepsuł pierwszy skok, po którym wylądował na 121. metrze. I choć w drugiej serii poprawił się i skoczył na 132 metry, to Polakom zabrakło punktów do podium. Ostatecznie - za Niemcami, Austrią i Japonią - zajęli czwarte miejsce. Na igrzyskach zdecydowanie najbardziej bolesne dla sportowców.

- Wiadomo, że starałem się skakać jak najlepiej. Zepsułem jednak skok w pierwszej serii i trochę się tym podłamałem. Po igrzyskach przyjechałem do Wisły i kiedy wychodziłem na ulicę, ludzie mi docinali. "Coś ty tam narobił? To ja bym lepiej skoczył!". Po igrzyskach miałem taki okres, że wolałem siedzieć w domu niż wychodzić gdziekolwiek. To była dla mnie trudna sytuacja, która zmieniła mnie i nauczyła życia - mówił Piotr Żyła w naszym programie "Sektor Gości".

Przez kilka lat wyróżniał się oryginalnym i niepowtarzalnym stylem skakania. Pozycja dojazdowa z dużym odchyleniem bioder do tyłu i pochyloną głową stała się jego znakiem firmowym. Zdaniem Żyły pozycja dobrze funkcjonowała i - w przeciwieństwie do klasycznej - pomagała mu w uzyskiwaniu dużej odległości skoku. Zdaniem ekspertów była dziwaczna, spowalniała go na rozbiegu i uniemożliwiała wykorzystanie pełni potencjału.

Do zmiany pozycji Żyłę przez wiele lat próbował przekonać jego klubowy trener z KS Wisła Ustronianka. Podkreślał, że ułożenie pleców i klatki piersiowej podczas startu jest niezwykle ważne, bo pozwala na poprawne odbicie z progu.

- To ma być automat, który pozwala zawodnikowi wykorzystać wszystkie siły. Tymczasem Piotrek startuje z belki bardzo nietypowo. Rusza i od razu ma problem z prawidłowym ustawieniem ciała. Nikt na świecie nie jeździ tak jak on! Coś sobie ubzdurał z tym dojazdem. To błąd, który będzie musiał wyeliminować - tłumaczył pierwszy szkoleniowiec Adama Małysza. Małysz również miał duże pretensje do Żyły.

- Piotrek jest niezmiernym talentem, ale jest też okropnie upartym człowiekiem. Wymyślił sobie swój sposób na skakanie i myśli, że to dla niego dobre. Czasem wyjdą mu pojedyncze skoki, ale tak naprawdę to mylące, bo pozycja, którą przyjmuje, dużo częściej mu przeszkadza - mówił w rozmowie z serwisem WP SportoweFakty.

- Łukasz Kruczek stwierdził, że wiele lat już z nim walczył, ale nigdy nie przyniosło to pożądanego skutku. Piotrek tylko raz czy dwa razy dał się namówić na spróbowanie czegoś innego. Jak tylko mu nie wyszło, to od razu stwierdził, że wraca do swojego sposobu. Myślę więc, że nie ma takiej osoby, która byłaby w stanie przekonać go do innego skakania. Wiele osób próbowało, a nikomu się to nie udało - załamywał ręce Adam Małysz.

ZOBACZ WIDEO: Przemysław Babiarz: Sobotni konkurs był jak zimne piekło. Jestem pełen szacunku i współczucia dla skoczków

Potencjał uwolniony przez Horngachera

Po objęciu kadry przez nowego trenera Stefana Horngachera Żyła w końcu zmienił pozycję. Nie miał wyjścia, bo austriacki szkoleniowiec postawił mu ultimatum - albo zrobisz, jak mówię, albo się żegnamy. Po wielu miesiącach ciężkich treningów przyszły znakomite efekty. Na przełomie sezonu 2016/17 zajął drugie miejsce w Turnieju Czterech Skoczni.

- To mój najlepszy dzień w karierze. Myślę, że lepszy nawet niż zwycięstwo w konkursie Pucharu Świata w Oslo. Tam było jedno zwycięstwo, a tu dwa tygodnie równych, bardzo dobrych skoków. Cały turniej był dla mnie bardzo stabilny. Do ostatniego skoku udało mi się opanowywać emocje i robić to, co do mnie należało - mówił nam w Bischofshofen tuż po zawodach, kiedy nie musiał już tłumić emocji. - TCS pokazał mi, że niemożliwe może stać się realne. Po prostu trzeba robić swoje, walczyć do końca i dawać z siebie wszystko - dodał.

Niedługo później Żyła zdobył brązowy medal mistrzostw świata w Lahti. Był tak oszołomiony sukcesem, że nic do niego nie docierało. Przez pewien czas nie był w stanie normalnie rozmawiać z dziennikarzami.

Skoczek z Wisły w dużym stopniu przyczynił się też do triumfu Polaków w konkursie drużynowym. To były jego wielkie momenty. Polscy skoczkowie zakończyli sezon zdobywając Puchar Narodów, a Żyła znalazł się na 11. miejscu w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata.

Podium w Willingen i złudne nadzieje

Obecny sezon nie układał się dla Żyły tak udanie jak poprzedni, ale 4 lutego podczas konkursu Pucharu Świata w Willingen po raz pierwszy zajął miejsce na podium. Zaraz za drugim w stawce Kamilem Stochem.

Po konkursie Żyła wyznał, że w ostatnich dniach zupełnie zmienił technikę swoich skoków. - Dopiero od tego weekendu pracuję tak, jak powinienem. Wszystko zmieniłem. Trochę pozycję, ruszanie z belki. Zacząłem jeździć tak jak każdy inny zawodnik. W samą porę - cieszył się, mając nadzieję, że podobną formę zaprezentuje w Pjongczangu.

Niestety, po przyjeździe do Korei Południowej problemy wróciły. Piotr Żyła oddawał krótsze skoki niż Kamil Stoch, Stefan Hula, Dawid Kubacki i Maciej Kot, więc trener Stefan Horngacher pominął go, wybierając czterosobową kadrę na kwalifikacje do konkursu na skoczni normalnej. Żyła był załamany. - Wybaczcie panowie, ale dzisiaj nie mam ochoty rozmawiać - powiedział wtedy do dziennikarzy.

Po konkursie trener Stefan Horngacher powiedział, że liczy na Piotra Żyłę przed konkursami na dużej skoczni. - Piotrek miał problem ze znalezieniem właściwej pozycji dojazdowej, przez co jego prędkość na rozbiegu była bardzo wolna. Myślę jednak, że jest gotowy na dużą skocznię, pomoże nam i może pokazać tak dobre skoki jak ostatnio w Willingen - przyznał trener Stefan Horngacher.

Koniec igrzysk

Niestety, tak dobrych skoków Żyła w Pjongczangu nie był w stanie pokazać. W trakcie środowych treningów na dużej skoczni wypadł najsłabiej z Polaków. Mimo to, nie tracił dobrego humoru.

- Moje skoki były dobre, tylko krótkie - skomentował w swoim stylu mocno roześmiany, kiedy podszedł na rozmowę do dziennikarzy. - Na rozbiegu trochę mną chwiało. Miałem trochę słaby balans. Muszę złapać dobre czucie. Wszystko można jednak poprawić. Tyle, że czasu jest mało. A czy się uda? Zobaczymy. Na pewno poprawiłem prędkość. Zwęziłem narty w torach i trochę lepiej mi się jechało - ocenił 31-letni skoczek.

- Będę walczył do końca. Trzeba po prostu robić swoje, oddawać dobre skoki. I tyle - podsumował.

Żyła robił swoje, ale na niewiele się to zdało. W czwartek wystarczyły dwa skoki treningowe, żeby trener Stefan Horngacher powiedział mu, że nie wystąpi w kwalifikacjach do konkursu. Zdecydowanie przegrał rywalizację z Maciejem Kotem.

- Na pewno jest mi smutno, ale taki jest sport. Muszę się z tym pogodzić - powiedział Żyła, który nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego jego obecna forma jest daleka od tej z Willingen.

- Z moimi skokami stało się coś niedobrego. Tam jeździło się zupełnie inaczej. Miałem świetne czucie. Moja pozycja była pewna i stabilna. Można było z tego wszystko zrobić. A tutaj, w Pjongczangu, nie umiałem znaleźć balansu. Albo mnie ciągnęło do przodu albo do tyłu. To był największy problem. Cały czas walczyłem o to, żeby było dobrze, ale to się nie udało - wyjaśniał.

- Gdzieś w trakcie sezonu pojawiło się za dużo kombinowania. Tutaj moja pozycja była niby dobra, ale ciągle coś nie grało. Widocznie nie umiem znaleźć złotego środka na igrzyska. Do nikogo nie mam pretensji. Do siebie też nie. Cały czas robiłem swoje - podkreślił.

Żyła, który nie wystartuje w sobotnim konkursie na dużej skoczni, stracił też wszelkie nadzieje na występ w drużynówce, która odbędzie się w poniedziałek.

- Czy mam jeszcze nadzieję na drużynówkę? Nie myślę już o tym. Spodziewam się, że chłopaki nie będą nawet skakać treningu w niedzielę, bo to nie ma sensu. Skoro dobrze skaczą, to po co mają się męczyć? Oni będą walczyć o medale, a ja będę im kibicował - zapowiedział.

Rozmowę z dziennikarzami zakończył - w swoim stylu - humorystycznym akcentem. - Teraz nie mam żadnych planów. Na dzisiaj mam w głowie tylko jeden plan - zapowiedział Piotr Żyła, wzbudzając śmiech dziennikarzy. - Ale nie wiem, czy to wypali.

Dzień później potwierdził, że nie ma już żadnych złudzeń co do konkursu drużynowego. - Dla mnie IO się skończyły, zanim się zaczęły, ale bywa i tak - napisał na Facebooku największy olimpijski pechowiec wśród polskich skoczków.

Bywa i tak.

Michał Bugno z Pjongczangu

Autor na Twitterze:
Źródło artykułu: