Wielu rodziców wybiera się za swoimi dziećmi na najważniejsze imprezy sportowe, aby wspierać i dopingować swoich potomków. Zwykle jednak decydują się na podróż samolotem. Do tematu zupełnie inaczej podeszli najbliżsi Mischy Gassera.
Rodzice szwajcarskiego sportowca rywalizującego w narciarstwie dowolnym już w marcu ubiegłego roku wyruszyli ze Szwajcarii w niemal roczną podróż do Pjongczangu. Przejechali 17 tysięcy kilometrów, przekroczyli 20 granic, a we wtorek w końcu spotkali się ze swoim synem w Korei Południowej.
- Cieszę się, że nareszcie zobaczyłem syna. To fantastyczne uczucie - mówi Guido Huwiler w rozmowie z "Yohap News". Ojciec olimpijczyka, wspólnie z małżonką, jedynie niewielką część drogi pokonali samolotem - ze względu na kontrolę graniczną. - Z Kazachstanu nie mogliśmy dostać się do Chin, więc polecieliśmy samolotem do południowo-wschodniej Azji. Następnie inny samolot przetransportował nas do Korei Południowej - wyjaśnia.
Największym wyzwaniem dla rodziców Mischy Gassera było pokonanie autostrady Pamir. To jedna z najwyżej położonych dróg na świecie. - Jechaliśmy około 4750 metrów nad poziomem morza. Gorsze powietrze, brak dobrego jedzenia... To była wyczerpująca sytuacja - komentuje.
Szwajcarzy przejechali 17 tysięcy kilometrów, ale na tym ich podróż się nie kończy. Po zakończeniu występów swojego syna udadzą się do Japonii. Następnie wrócą do Szwajcarii, by planować kolejną wyprawę.
ZOBACZ WIDEO Michał Bugno z Pjongczangu: Za każdym z polskich skoczków ciągną się koreańskie demony