W tym artykule dowiesz się o:
[b]
Druga szansa od losu[/b]
W 2013 r. Robert Lewandowski był na ustach wszystkich po tym, jak wbił cztery gole w jednym meczu Realowi Madryt. Oczekiwano, że w finale Ligi Mistrzów na legendarnym Wembley znów zaskoczy świat, a w szczególności Bayern Monachium. Tak się jednak nie stało. Borussią Dortmund z "Lewym", Jakubem Błaszczykowskim i Łukaszem Piszczkiem przegrała z Bawarczykami 1:2. Polskiemu trio z BVB trudno było pogodzić się z porażką.
Po siedmiu latach Lewandowski otrzymuje drugą szansę, by wygrać Ligę Mistrzów. Tym razem rywalem Paris Saint-Germain, które po piąte trofeum w sezonie chcą poprowadzić Neymar i Kylian Mbappe. Jednak Bawarczycy dawno nie byli tak skuteczni jak w tym sezonie, a za Hansiego Flicka potrafią utrzymać wysokie tempo i intensywność gry przez 90 minut. Ponadto nie mają zamiaru przestać atakować, a "Lewy" jest w życiowej formie.
Jeśli Bayern wygra niedzielny finał na Estadio da Luz w Lizbonie, wywalczy swój szósty Puchar Europy w historii, a Lewandowski będzie szóstym polskim piłkarzem, który miał okazję podnieść to wyjątkowe trofeum.
Triumf Bońka przyćmiony tragedią
Pierwszym z Polaków, który mógł cieszyć się z triumfu w Pucharze Europy, był Zbigniew Boniek. Dokonał tego w barwach Juventusu w 1985 r. Dzięki jego bramce w półfinale z Bordeaux "Stara Dama" znalazła się w finale rozgrywek. Tam czekał na nią Liverpool FC. Włosi zwyciężyli 1:0 po bramce Michela Platiniego z rzutu karnego, który wywalczył właśnie Boniek. Sam mecz nie przeszedł jednak do historii, przyćmiła go tragedia, jaka wydarzyła się na stadionie przed meczem.
Ok. 1,5 godziny przed pierwszym gwizdkiem na trybunach przestarzałego stadionu Heysel w Brukseli doszło do starć angielskich i włoskich kibiców. Ogrodzenie, które oddzielało obie grupy od siebie, pilnowało zaledwie kilkunastu policjantów. Nie byli w stanie zatrzymać wściekłych i agresywnych fanów z Wysp Brytyjskich, którzy rzucili się na Włochów. Spora część uciekła przed agresorami, skacząc przez mur stanowiący krawędź trybuny. Znaleźli się jednak w pułapce. Ciągły napór kibiców spowodował zawalenie się części betonowej ściany. Runęło też metalowe ogrodzenie. Fragmenty muru przygniotły włoskich kibiców. Inni, uciekający w panice tratowali leżących. Zginęło 39 osób, a ponad 600 zostało rannych.
Przed finałem były ostrzeżenia, że stadion nie nadaje się do organizacji finału. UEFA krytyczne słowa jednak ignorowała. Federacja naciskała na rozegranie finału mimo tragedii.
ZOBACZ WIDEO: Liga Mistrzów. Starcie Neymar kontra Lewandowski w finale. Henryk Kasperczak: To są teraz najlepsi piłkarze
- Będąc w szatni, usłyszeliśmy potężny hałas i krzyki ludzi. Po wejściu na boisko zobaczyliśmy totalny chaos. Na murawie było pełno ludzi. Wielu kibiców Juventusu biegało z paniką w oczach. Szukali bliskich, znajomych, wołali o pomoc. W miejscu, gdzie runął mur, kłębili się ludzie. Leżeli jeden na drugim, ściśnięci, bezskutecznie próbowali się oswobodzić. Nie chcieliśmy grać. Było jasne, że pod zawalonym murem są zabici, wielu ludzi zostało rannych. Mój wzrok uciekał w kierunku tej zawalonej ściany. Widziałem uwijające się tam służby, karetki pogotowia jeżdżące na sygnale w tę i z powrotem - wspominał Boniek po latach.
Puchar został wręczony w szatni. Platini nie był z tego faktu zadowolony. Stwierdził, że "to nie była jego wizja futbolu". Dziennik "La Gazzetta dello Sport" używał określenia "puchar, z którego spłynęła krew".
Młynarczyk zatrzymał Bayern
W finale w 1987 r. w Wiedniu faworytem była ekipa z Monachium, ale FC Porto miało Józefa Młynarczyka. Choć drużyna z Niemiec non stop atakowała i zmuszała Polaka do ciężkiej pracy, ten bronił prawie wszystko. Skapitulował tylko raz, w 25. minucie. Bayernu nie było stać na więcej. Portugalczycy zadali w końcówce dwa decydujące ciosy i po wygranej 2:1 pierwszy raz w swojej historii zgarnęli Puchar Europy.
- W szatni szampan lał się co prawda strumieniami, lecz w pewnym momencie prezes wydał komendę: jedziemy na lotnisko. Wracaliśmy w nocy do Porto i kiedy już podchodziliśmy do lądowania, pilot przekazał wiadomość, że na lotnisku są jakieś jaja. Okazało się, że przyszło nas przywitać 30 tysięcy ludzi. Ekipy porządkowe usunęły ich z płyty lotniska, ale to nic nie dało, bo cały czas napierali. Jeszcze kołowaliśmy, gdy tłum rzucił się do samolotu. Wychodziliśmy w kordonie, zewsząd nas szarpano. Straciłem rękaw koszuli i garnituru. Każdy chciał mieć choć kawałek herosa, tak nas nazywano - opowiadał Młynarczyk w "Piłce Nożnej".
"Dudek Dance"
Liverpool z Jerzym Dudkiem w składzie był skazywany na pożarcie przez naszpikowany wybitnymi i ikonicznymi piłkarzami AC Milan. Pierwsza połowa była dla "The Reds" prawdziwym piekłem. Bramka stracona w pierwszej minucie, w końcówce pierwszej połowy kolejne dwie. 3:0 dla Milanu do przerwy zwiastowało gładkie zwycięstwo. Jednak po przerwie nastał prawdziwy piłkarski cud.
Najpierw Steven Gerrard, potem Vladimir Smicer, a następnie Xabi Alonso. Po ich celnych strzałach w sześć minut udało się doprowadzić do wyrównania. Remis utrzymał się do 90. minuty, a potem do końca dogrywki, w której na linii bramkowej dwoił się i troił Dudek. Andrij Szewczenko chciał za wszelką cenę pokonać polskiego bramkarza.
"Walnął ze wszystkich sił. Jakby próbował wyładować złość, która gromadziła się w nim przez całe spotkanie. Niesamowicie mocno uderzona piłka trafiła mnie w rękę" - pisał w swojej książce Dudek.
W konkursie rzutów karnych Polak stworzył prawdziwe show. Jego taniec na linii, odważne wychodzenie z bramki przeszły do historii. Obronił strzał Andrei Pirlo, zmusił Sylvinho do błędu, a potem interweniował przy próbie Szewczenki. 3:3 w meczu, 3:2 w rzutach karnych i Liverpool mógł cieszyć się z piątego Pucharu Europy w historii.
- Byłem w swoim transie, miałem swój plan. Liczył się tylko piłkarz Milanu, który szedł w moją stronę, i sposób, w jaki mam go zdekoncentrować, jakich czarów użyć. Poza nim był jeszcze sędzia i linia bramkowa, nic więcej nie istniało. Musiałem spowolnić moją reakcję, dlatego wymyśliłem ten taniec. Ktoś, kto wykonuje rzut karny, czeka na to, aż bramkarz zrobi ruch jako pierwszy, rzuci się w którymś kierunku. Wtedy bramka jest już pusta. Andrea Pirlo chyba dwukrotnie próbował mnie nabrać. Ale ja tańczyłem i czekałem - mówił w rozmowie z WP SportoweFakty w 2019 r.
Jeszcze dwóch polskich piłkarzy miało okazję cieszyć się z triumfu w Lidze Mistrzów, ale nie zostali znaczącymi postaciami. Sławomir Wojciechowski jest do tego grona zaliczany, choć nie zagrał w zwycięskim sezonie LM ani minuty. W sezonie 2000/2001 był jednak zgłoszony do rozgrywek przez Bayern Monachium, który w finale na San Siro ograł Valencię po rzutach karnych.
W 2008 r. ostatni raz Polak podnosił w górę puchar za wygranie Ligi Mistrzów. Na moskiewskich Łużnikach Manchester United podejmował Chelsea FC. Deszczowy finał zakończył się w rzutach karnych, lepsze okazały się "Czerwone diabły". Na ławce ekipy z Old Trafford był Tomasz Kuszczak i nie mógł wygryźć ze składu dochodzącego do 40-tki Edwina van der Sara. Holender był jednak w życiowej formie.
Inni z pucharami
Choć polskich triumfatorów Ligi Mistrzów UEFA jest na razie tylko pięciu, to mamy więcej piłkarzy, którzy mogą pochwalić się zwycięstwem w europejskich rozgrywkach. Andrzej Buncol wygrał z Bayerem Leverkusen Puchar UEFA w 1988 r. "Aptekarze" przegrali z Espanyolem Barcelona pierwszy mecz 0:3, ale w rewanżu odrobili straty i okazali się lepsi w rzutach karnych. Buncol był podstawowym graczem Bayeru.
Triumfem w Pucharze UEFA mogą pochwalić się też Tomasz Rząsa i Euzebiusz Smolarek. W 2002 r. w barwach Feyenoordu Rotterdam sięgnęli po to trofeum, wygrywając w finale na własnym stadionie z Borussią Dortmund 3:2. Rząsa zagrał wtedy 90 minut, a Smolarek oglądał mecz z trybun - wykluczyła go kontuzja kolana.
Ostatni sezon Pucharu UEFA padł łupem Szachtara Donieck. W jego barwach występował wówczas Mariusz Lewandowski, jeden z ważniejszych graczy ukraińskiego hegemona w pierwszej dekadzie XXI w. Szachtar wygrał po dogrywce z Werderem Brema 2:1, a polski pomocnik biegał i walczył przez 120 minut.
Ostatnim polskim triumfatorem europejskich rozgrywek jest Grzegorz Krychowiak, który z Sevillą wygrał Ligę Europy (dawny Puchar UEFA) dwa razy z rzędu. Najpierw był ważnym ogniwem w finale na Stadionie Narodowym w Warszawie w 2015 r., kiedy ekipa z Andaluzji podejmowała Dnipro Dniepropietrowsk. Polak wpisał się na listę strzelców - zdobył bramkę na 1:1 w 28. minucie. Sevilla wygrała 3:2, a Krychowiak trafił do drużyny sezonu LE.
Rok później hiszpański klub grał z Liverpoolem w finale LE w Bazylei. W pierwszej połowie stroną przeważającą byli "The Reds", a popularny "Krycha" był bliski sprokurowania rzutu karnego za zagranie ręką. Ostatecznie Sevilla triumfowała 3:1 i mogła wówczas cieszyć się z trzeciego z rzędu, a piątego w sumie triumfu w LE.