- W czasach kiedy grałem, piłkarz nie myślał tylko o pieniądach, cieszył się on także uznaniem oraz przywilejami. W przeciwieństwie do większości ludzi mogliśmy podróżować i nie musieliśmy się o nic martwić. Górnik miał dwustu pracowników - odpowiedzialnych za obsługę i mechaników. Jeśli ktoś coś potrzebował, wówczas o każdej porze dnia czy nocy telefonował do odpowiedniej osoby - ujawnił Komornicki, który wspomniał również o "drugiej stronie medalu".
- Żyliśmy przez dwadzieścia cztery godziny dla klubu i byliśmy w stu procentach lojalni. Istniał dla nas tylko futbol i rodzina. Nie mówiło się o niczym innym, jak tylko o 1. miejscu w tabeli. Nie krytykowało się trenera - powiedział były zawodnik o pseudonimie "Koko".
- W latach 80. ubiegłego wieku na Górnym Śląsku w promieniu dwudziestu kilometrów było sześć klubów, które występowały w ekstraklasie - można to porównać obecnie do Zagłębia Ruhry. Średnio co dwa tygodnie odbywały się derby. Pojawiało się na nich przeciętnie 30 tysięcy widzów. Atmosfera była absolutnie pokojowa. Mecze na szczycie rozgrywano w Chorzowie, gdyż tam na trybuny przychodziło 60 tysięcy kibiców. Fani, którzy wbiegali na boisko bądź rzucali butelkami, 'lądowali' za kratkami. Za komuny to było dobre. Przed pojedynkami derbowymi czy z Legią Warszawa prezes Górnika pojawiał się w szatni i obiecywał nam trzykrotnie bądź nawet czterokrotnie większą premię. W tamtych czasach była to wyższa suma niż miesięczne wynagrodzenie - stwierdził Komornicki, który odniósł się także do okresu, kiedy pracował w Górniku Zabrze w roli trenera.
Były reprezentant Polski przyznał, iż nie do końca mile wspomina pobyt w Polsce.
- Zdarzały się rzeczy, które nie mają nic wspólnego z futbolem. W trakcie pierwszego swojego meczu na wyjeździe przeciwko Cracovii Kraków rzucano we mnie kulkami śniegu przez 90 minut. Nie chciałem się przed nimi ukryć. Pragnąłem być blisko drużyny. Nikt nie zainterweniował. Ponadto obrażano mnie. Były to obelgi bardzo osobiste oraz agresywne. Jest przykro, że trzeba mówić o takich sprawach, a nie o nowym, dobrym pokoleniu, czy o ludziach, którzy zainwestowali dużo pieniędzy w piłkę - powiedział szkoleniowiec FC Aarau. "Koko" nawiązał również do reprezentacji Polski i perspektyw rozwoju piłki w naszym kraju.
- W Polsce oraz Holandii jest wiele wspólnych cech dotyczących stylu, menatalności i charakteru futbolu. W mojej ojczyźnie jest ogromny potencjał. Mamy wielu utalentowanych zawodników, ale gra w czterech klubach do 22 roku życia do niczego nie prowadzi. Z tego powodu nie idziemy do przodu. Dlatego po wejściu do Unii Europejskiej musimy się otworzyć na coś innego, bo w przeciwnym razie w przyszłości się nic nie zmieni. W Polsce odczuwa się niesamowitą pewność siebie. To co się dzieje za granicą, obchodzi niewielu. Naszym problemem jest przecenianie siebie. Niedawno asystent Leo Beenhakkera był z wizytą w Aarau i powiedział, że może być bardzo ciężko. Uznanie za wykonaną pracę słychać ze strony wyższych sfer politycznych, a nie ekspertów piłkarskich. Ostatnio postępuje się często bez żadnego respektu. Jeśli Polska zaprezentuje się źle na mistrzostwach Europy, nie widzę przyszłości Beenhakkera zbyt różowo, choć przedłużył on kontrakt - ujawnił Komornicki.