Chorwaci nic wielkiego na Łazienkowskiej nie zagrali. W ogóle nie przypominali zespołu z pierwszego meczu tych drużyn w Zagrzebiu, gdzie mieli olbrzymią przewagę nad Legią. W Warszawie, w drugiej połowie zawodnicy Dinama grali na stojąco, "zdechli" fizycznie i ograniczali się do wybijania piłki. Nie chcę się zastanawiać, czemu mistrzowie Chorwacji mieli słabszy dzień, bo nic to już nie da.
Nawet jeśli uwiesimy się myśli, że to Legia zagrała tak dobrze, to nie osłodzi to goryczy porażki. "Legia potrzebowała wybitnego meczu, a zagrała co najwyżej dobry" – podsumował to spotkanie Kazimierz Węgrzyn, nagradzając tą opinią głównie starania piłkarzy z Łazienkowskiej. Tak same starania, bo przecież nie jakość tych ataków, prawda?
Legia – przegrywając od 20. minuty, parła do przodu, próbując odrobić straty. Atakowała, ale atakowała – za przeproszeniem – głupio. W drugiej połowie obejrzeliśmy kompletnie bezproduktywny festiwal wrzutek na głowę czeskiego wieżowca Tomasa Pekharta, przy czym napastnik Legii ani razu nie był blisko już nawet nie strzelenia gola, ale w ogóle dobrego uderzenia piłki. Czy z perspektywy boiska nie widać, że taka gra nie przyniesie rezultatu? Czy trener Michniewicz nie ma nic innego do zaproponowania niż taktyka oparta na prymitywnym wstrzeliwaniu piłki w polce karne? Dinamo radziło sobie z taką grą świetnie, a trafnie opisano to po meczu w chorwackich mediach: "Polacy nie strzeliliby gola, nawet gdyby grano przez dwa dni".
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: to się nie mieści w głowie! Zobacz, co ten Polak potrafi
Czy trener nie widział, że jego drużyna bije głową w mur? Że ataki są, ale bardzo nerwowe, przewidywalne i nieprzygotowane? Że trzeba próbować także innego sposobu na zdobycie bramki niż wrzutki i stałe fragmenty gry?
Nie będę tu chwalił piłkarzy Legii za samo podjęcie walki, za to, że się starali, bo nie taki był cel. Celem był awans i ten cel nie został zrealizowany. Ci ludzie walczyli o gigantyczne pieniądze także dla samych siebie, to mieli się nie starać? Zadowolenie z tego, że "co prawda nie udało, ale przecież chcieliśmy" to czysty "sousizm" (od trenera Paulo Sousy), nieakceptowalny w poważnym futbolu, gdzie na końcu liczy się jednak wynik.
Zdziwiła mnie wypowiedź Josipa Juranovica, który po meczu wypalił, że jest dumny z drużyny, bo walczyła. Mówi to facet, który kompletnie zawalił przy stracie gola dla Dinama. Dumni to byśmy byli po awansie. Po przegranej z drużyną, która akurat tego dnia miała kryzys, nie ma co opowiadać o dumie. To "sousizm" w czystej postaci. Niepokojąco zaczyna się nam rozprzestrzeniać to zjawisko. W futbolu liczą się wygrane, więc nie ogłupiajmy ludzi.
Niestety rośnie armia trenerów PR-owców, którzy tak pięknie tłumaczą swoje porażki, że czasem udaje się im nabrać kibica.
Czesław Michniewicz niczym Kopernik – który wstrzymał Słońce, a ruszył Ziemię – wstrzymał ligę (przełożył mecz z Zagłębiem na grudzień), żeby awansować do IV rundy. Ale nie awansował. Nie Kopernik, a Michniewicz. A szkoda, bo słuchało się tych jego opowieści jak historii przygód pana Wołodyjowskiego.
Od początku tego sezonu słyszę, że trener Legii – a pomagają mu w tej narracji mocno zaprzyjaźni dziennikarze – boje toczy wyłącznie epickie, a wszyscy jego rywale są piekielnie silni. Mistrz Norwegii, klub, o którym nikt wcześniej (ani później) nie słyszał, był przedstawiany jako ekipa o niebywałej sile i podstępnej umiejętności gry na sztucznej trawie. Wyeliminowanie rywala w pierwszej rundzie kwalifikacji (sic!) było przedstawiane jako wielki, wielki sukces. Jakby ta Legia co roku odpadała w pierwszej rundzie, prawda? Był to tak wielki sukces, że przykrył kolejne przegranie Superpucharu przez Legię, bo to przecież nie było ważne.
Wyeliminowanie beznadziejnej Flory Tallinn z "dziadkiem" Wasiljewem w składzie było medialnie gigantycznym sukcesem, bo dało awans do Ligi Konferencji, czyli europejskich pucharów dla ubogich. Zejdźmy na Ziemię, mierzmy rzeczy właściwą skalą. Ligę Konferencji to taki Franciszek Smuda określiłby szczerze "Pucharem Pasztetowej". To nie jest miejsce klubu takiego jak Legia, drużyny, w którą zainwestowano naprawdę gigantyczne (jak na polskie realia) pieniądze.
Czesław Michniewicz po meczu w Zagrzebiu zaszantażował Ekstraklasę, że jak liga nie przełoży meczu Legii z Zagłębiem, to on wystawi rezerwy. Bo teraz to ważniejsze jest, że ma szansę na awans do Ligi Mistrzów. Warto zauważyć, że tę narrację zbudował na jednym strzale rozpaczy, który przyniósł Legii remis w Zagrzebiu, bo mistrzowie Polski byli tam o dwie klasy słabsi. Ekstraklasa dla świętego spokoju mecz przełożyła.
Nikt się nawet nie pytał, czemu w takim razie nie przełożono meczów pozostałych polskich pucharowiczów – Śląska i Rakowa. Kibice z Wrocławia i Częstochowy mogą spokojnie zaśpiewać Michniewiczowi piosenkę Kazika "Twój ból jest lepszy niż mój".
Według mnie Michniewicz powinien być ministrem propagandy, albo przynajmniej sekretarzem stanu. Ale wtedy już na pewno w ministerstwie wojny. Poszedł na wojnę z Ekstraklasą, publicznie postawił w trudnej sytuacji właściciela klubu, informując w czerwcu, że praktycznie to on nie ma kim grać. Dariusz Mioduski wydał z siebie wtedy – też publicznie – pomruk niezadowolenia, którym przywołał Michniewicza do porządku, mówiąc, że przecież z trenerem ustalono strategię transferową na to okienko.
Przywołanie Michniewicza do porządku było jedynie formalne. Nieformalnie to trener Czesław ugrał, co chciał ugrać. Dostał naprawdę dobrych nowych piłkarzy (Emreli, Josue) a w kadrze zostawiono mu wszystkich wartościowych zawodników, których Legia mogłaby sprzedać (Juranović, Mladenović, Pekhart, Slisz). Na polską ligę to – jak się okazało w meczu z Wisłą Płock – nawet rezerwy Legii wystarczają. To pokazuje jak wielki potencjał sportowy ma Legia. Jeśli trener Legii nie ma kim grać, to co mają powiedzieć trenerzy innych polskich klubów? Przy takich wydatkach wywalczyć udział jedynie w Lidze Konferencji to palenie w piecu pieniędzmi.
Czytaj także:
- "Zapobiegliśmy ustawce". Pseudokibice Dinama Zagrzeb chcieli oszukać policję
- Leo Messi to dopiero początek. Barcelona szykuje rewolucję kadrową