Powrót na stare śmieci

Na sobotnie żółto-czerwone derby pomiędzy Jagiellonią a Koroną Kielce przyjechało pięciu zawodników, którzy w przeszłości bronili barw klubu ze stolicy Podlasia. Czterech czynnie zaprezentowało się w tej potyczce, zaś Ernest Konon ze względu kontuzję zajął miejsce na trybunach.

Paweł Sobolewski w przeszłości był motorem napędowym Jagi, a numer 19, z którym grał został zastrzeżony przez ówczesnego prezesa białostockiego klubu - Aleksandra Puchalskiego. - Dopóki nie wrócisz do Jagiellonii nikt nie zagra z tym numerem - mówił "Olo". "Sobolek" przeciwko białostockiemu zespołowi rozegrał dobre spotkanie, jednak jego dośrodkowania nie były na tyle groźne, aby Jagiellonia straciła bramkę.

Od pierwszego gwizdka sędziego na murawie przebywała cała czwórka byłych Jagiellończyków, a "Łata" i "Sobolek" zostali zmienieni po godzinie gry. - Łatka miał kartkę, był po urazie, w związku z czym bałem się ryzykować, żeby mu się on nie odnowił. Obawiałem się, czy wytrzyma do końca meczu, bo ostatnio nie trenował, tak jak inni zawodnicy, natomiast nie ukrywam, że chciałem wzmocnić siłę ofensywną boków pomocy, rzuciłem nowych, świeżych zawodników i liczyłem na to, że stworzymy jakąś sytuację podbramkową, niestety nie udało się. Do Pawła i Darka nie mam większych pretensji, ponieważ grali solidnie, na tyle ile mogli - powiedział o występie swoich podopiecznych Marek Motyka.

Łatka po spotkaniu czuł lekki niedosyt. - Z przebiegu meczu moim zdaniem nie byliśmy zespołem gorszym, byliśmy częściej w posiadaniu piłki, a wiadomo, że jak już Jagiellonia prowadziła 1:0, cofnęła się i grała z kontry, a robiła to bardzo dobrze i wykorzystała kolejną sytuację. W końcówce rywale mieli jeszcze okazje, ale to wynikało z tego, że zagraliśmy już wyżej w obronie i doskonale wiedzieliśmy, że możemy być skontrowani. Stało się jak się stało - stwierdził największy walczak Jagiellonii ostatnich lat.

Łatka przeżył z Jagiellonią wszystko. Spadek, awanse, momenty, w których nie było pieniędzy, a piłkarze wychodzili na boisko w koszulkach z napisem "Gramy za darmo" oraz strajkowali. - Gdy występowałem w drugiej i trzeciej lidze na początku mojej kariery w Jagiellonii były wówczas ciężkie czasy, ale myślę, że nie ma co już do tego wracać. Od dłuższego czasu w Jagiellonii jest wszystko poukładane pod tym względem i różne były etapy. Graliśmy na Jurowieckiej, tam stadion był pełny, ale nie dostosowany do wymogów, a ten na Słonecznej zostanie wkrótce przebudowany. W Białymstoku wszystko się zmienia do przodu, idzie na lepsze i miejmy nadzieję, że z roku na rok Jagiellonia będzie walczyć o wyższe cele. Kiedyś jak graliśmy jeszcze w trzeciej lidze mówiłem, że z Jagą zagram w ekstraklasie, to niektórzy stukali się po głowie, śmiali się, a jednak to się ziściło - opowiadał "Łata".

Markiewicz z Nawotczyńskim przed prezentacją przed początkiem ubiegłego sezonu dowiedzieli się, że nie będzie dla nich miejsca w drużynie. Trener Michał Probierz stwierdził, że obaj są słabsi od zawodników, których miał w kadrze, dlatego zrezygnował z nich. W sobotnim meczu Markiewicz, który rozegrał w Jadze 266 spotkań ligowych, strzelił dziesięć minut przed końcem spotkania gola na 1:1, jednak sędzia bramki nie uznał, bowiem zauważył, że obrońca Korony opierał się rękami na Andriusie Skerli, czym przeszkodził w skutecznej interwencji litewskiemu obrońcy. - Nie wiem, czy był faul, czy nie. Nie chciałem się kłócić z sędzią, bo miałem już żółtą kartkę, a gdybym dostał kolejną, musiałbym zejść z boiska. Miło się wraca na ten stadion - powiedział po meczu Markiewicz.

Przed spotkaniem kibice Jagiellonii skandowali nazwiska eksjagiellonczyków. - Dziękuję bardzo kibicom, że pamiętają. Jestem pełen uznania. Naprawdę super - pochwalił fanów Łatka.