Wielu go skreśliło, po latach uniósł Puchar Polski! Kapitan Rakowa Częstochowa nigdy się nie poddał

Newspix / LUKASZ GROCHALA / CYFRASPORT / Na zdjęciu: Andrzej Niewulis
Newspix / LUKASZ GROCHALA / CYFRASPORT / Na zdjęciu: Andrzej Niewulis

Krzyżyk postawił na nim Michał Probierz, Jagiellonia Białystok oddawała na kolejne wypożyczenia, a kilka klubów odrzuciło po testach. Andrzej Niewulis nie poddał się nawet, kiedy musiał pauzować niemal 1,5 roku. Los tę niezłomność wynagrodził.

Raków Częstochowa pokonał 2:1 (0:0) Arkę Gdynia w meczu finałowym Fortuna Pucharu Polski rozegranym w Lublinie. Trofeum jako pierwszy uniósł kapitan zespołu Andrzej Niewulis, którego historia może inspirować. W drodze do tego miejsca musiał bowiem przejść wiele trudności, a jego kariera kilkukrotnie wisiała na włosku.

457 dni

Był maj 2019 roku, Raków miał już praktycznie za sobą jeden z najlepszych sezonów w historii. Awans do PKO Ekstraklasy przyklepany, udział w PP zakończony na półfinale. Piłkarze mogli śmiało planować wakacje, z wyjątkiem Niewulisa. Jego zaplanowane zostały już wcześniej i nie wiązały się z odpoczynkiem. Wręcz przeciwnie, był to może najbardziej stresujący moment kariery. Zabieg rekonstrukcji kolana pod znakiem zapytania stawiał jego dalsze występy na tak wysokim poziomie, ale nie było wyboru. Zwlekał kilka miesięcy, lecz w końcu nadszedł odpowiedni czas.

32-latek tryskał optymizmem, ale też zdawał sobie sprawę jak trudny okres go czeka. Choć trafił pod skalpel jednego z najlepszych specjalistów - Ramona Cugata - to gwarancji powrotu nie było. Zachował jednak cierpliwość podczas żmudnej rehabilitacji, nie przejmował się pojawiającymi się problemami po powrocie do treningów, ani tym że część ludzi postawiła już na nim krzyżyk. W końcu po 457 dniach wrócił na boisko i w efekcie po ponad dekadzie znowu zagrał w Ekstraklasie.

ZOBACZ WIDEO: Jacek Magiera zdradził, co wyprowadza go z równowagi. Padły mocne słowa

Cezary Kulesza widział w nim potencjał

W 2008 roku wszystko wskazywało, że czeka go niezwykle udana przyszłość. Nastoletni obrońca wyróżniał się w drugoligowych Wigrach Suwałki, regularnie grał w młodzieżowych reprezentacjach Polski. Na radarze miała go wówczas większość klubów Ekstraklasy z Legią Warszawa na czele. Dwukrotnie był o krok od przenosin do Widzewa Łódź, nieco później blisko podpisania z nim kontraktu było KGHM Zagłębie Lubin. Ostatecznie to jednak Jagiellonia Białystok okazała się najkonkretniejsza i wygrała wyścig.

Za sprowadzenie Niewulisa do podlaskiego klubu odpowiadał obecny prezes Cezary Kulesza, który wówczas pełnił rolę dyrektora sportowego. - Chłopak jest młody, pochodzi z naszego regionu, ma predyspozycje do gry na wysokim poziomie - zachwalał go na łamach "Gazety Współczesnej" i czas pokazał, że się nie pomylił, choć na potwierdzenie tych słów trzeba było trochę poczekać wiele lat.

Niewulis przeniósł się do Jagiellonii przed sezonem 2009/10, ale trudno było mu się przebić przez konkurencję takich piłkarzy jak Thiago Cionek, Andrius Skerla czy Pavol Stano. Grał głównie w zespole nieistniejącej już Młodej Ekstraklasy, gdzie i tak nie był zbytnio wyróżniającą się postacią. Trener Michał Probierz postanowił dać mu jednak szansę. Po kilkudziesięciosekundowym debiucie z GKS-em Bełchatów (2:1) i niezłej postawie na zimowym obozie treningowym wystawił go w podstawowym składzie pierwszego ćwierćfinałowego meczu PP z Koroną Kielce (1:3), ale zawodnik nie podołał presji. Popełniał błędy, zespół stracił 3 gole w pierwszej połowie, a on już po 45 minutach opuścił boisko.

W Jadze go skreślili, kontuzje nie pozwalały na rozwój

Po spotkaniu w Kielcach Probierz skreślił Niewulisa. Co prawda kiedy brakowało mu stoperów to zabierał go jeszcze na ławkę rezerwowych [tak było m.in. w wygranym finale PP z Pogonią Szczecin (1:0) - przyp.], raz nawet pozwolił mu zagrać w lidze, ale jego przyszłość w Jagiellonii nie rysowała się w jasnych barwach. Wkrótce zaczął wędrówkę po wypożyczeniach, które okazywały się średnim pomysłem.

Obecny kapitan Rakowa spędził sezon w Ruchu Radzionków, ale z uwagi na serię kontuzji nie mógł złapać regularności w grze. Na kolejny rok poszedł więc do Wigier, znowu wyróżniał się w II lidze. W pewnym momencie na tyle, że ówczesny trener Czesław Michniewicz widział go z powrotem w Jadze, ale jego zwolnienie zablokowało te plany. Z kolei duet Dariusz Dźwigała - Tomasz Hajto nie miał zamiaru na niego stawiać. Na kolejne rozgrywki przeniósł się więc do Stomilu Olsztyn, gdzie dopadł go kolejny ciężki uraz i znowu większość czasu stracił.

W 2013 roku kontrakt Niewulisa z Jagiellonią wygasł, a on sam musiał się zmierzyć z bardzo trudnymi chwilami. - W sumie wtedy był taki moment, że już nie wiedziałem co ze mną będzie. Próbowałem zaczepić się w niższych ligach niemieckich, ale z testów nic nie wychodziło. To było w wieku 24-25 lat, pojawiały się różne myśli. Trafiłem jednak do Znicza Pruszków i powiedziałem sobie, że zrobię co w mojej mocy, aby wreszcie się udało - wspominał w wywiadzie z naszym portalem.

Kariera od nowa

Krok po kroku. Choć to określenie może się wydawać nieco wyświechtane, to w przypadku Niewulisa pasuje idealnie. W drugoligowym Zniczu stopniowo się odbudowywał, podobnie jak i cały klub. Pierwszy sezon miał średni, ale udało mu się wywalczyć miejsce w składzie, a zespół się utrzymał. Podobnie było w kolejnym. W następnym był już jednak jednym z liderów drużyny, a ta pewnie awansowała na zaplecze Ekstraklasy.

Powrót Niewulisa do I ligi nie okazał się w pełni udany. Zespół z Pruszkowa wyraźnie odstawał od rywali i spadł, ale waleczny zawodnik zwrócił uwagę Rakowa i pozostał na drugim poziomie rozgrywkowym. Chociaż w poprzednim zespole grał głównie jako defensywny pomocnik, to trener Marek Papszun widział w nim idealne uzupełnienie do środka obrony. Pomylił się, bo... jego rola okazała się dużo ważniejsza.

Niewulis praktycznie z miejsca wywalczył pierwszy skład w Częstochowie, stał się jedną z ważniejszych postaci na boisku i w szatni. Imponował pracowitością na treningach, na które potrafił przychodzić znacznie wcześniej aby pracować nad swoimi brakami. Był wsparciem dla młodych piłkarzy, angażował się w życie klubu. Nic dziwnego, że po kilkunastu miesiącach otrzymał opaskę kapitana i pełni tę rolę do dziś.

Z Rakowem dotarł do półfinału PP i awansował do Ekstraklasy. Obecnie jest ważną postacią zespołu, który wywalczył swoje pierwsze trofeum w historii, stanie na ligowym podium i zagra w europejskich pucharach. - Krok po kroku, najpierw chcemy zdobyć wicemistrzostwo - powiedział spokojnie zawodnik przed kamerą stacji Polsat Sport.

[b]

[/b]

Źródło artykułu: