Anna Woźniak: Czy barwy klubowe, w jakich wystąpił trener na ostatnim meczu w Ostrowcu Św. z Górnikiem Łęczna będą już stałym elementem stroju?
Robert Kasperczyk: (śmiech) Na 30 minut przed meczem z Górnikiem Łęczna dojechał sprzęt. Byłem akurat w innej kreacji, ale zobaczyłem piękne logo na koszuli, do tego barwy klubowe. Decyzja była szybka. Jakby do tego doszedł jeszcze czarny krawat, a myślę, że z czasem to nastąpi, to byłaby już pełnia kolorystyki, jeśli chodzi o barwy klubowe.
Po tym zwycięskim spotkaniu pomarańczowa koszula była mokra.
- Mam taki zwyczaj - chyba jak większość trenerów, że tam gdzie pracuję oddaję całe serce. Nie ma półśrodków i robię wszystko, by ten zespół zrobił jak najlepszy wynik. Na koniec meczu to było spontaniczne. Z każdym przybiliśmy piątki, uścisnęliśmy się w geście zwycięstwa i na koszuli było więcej potu piłkarzy niż mojego. Choć i ja to przeżyłem, bo Górnik nie był słaby.
Słaby nie był, ale w Ostrowcu nie specjalnie miał wiele do powiedzenia.
- Trochę nas momentami przycisnęli, mieli kilka sytuacji - może nie klarownych, ale mogli nas pokarać.
Ktoś szczególnie zasłużył na pochwałę?
- Jestem pełen uznania dla całego zespołu, ale chciałbym wyróżnić - bo to może tym chłopakom tylko pomóc - dwóch środkowych obrońców drużyny. Radek Kardas i Tomek Ciesielski wykonali ogromną pracę. W Zabrzu popełniali szkolne błędy i mieliśmy po tym meczu indywidualne seanse z tymi zawodnikami. Pokazywałem im na laptopie sytuacje z meczu z Górnikiem po to, by już więcej nie robili takich błędów. Ryzykowna gra, jaką podjęliśmy w tym sezonie musi wiązać się z tym, że z tyłu musi być pełne zabezpieczenie. I w meczu z Łęczną tak było.
Boczni pomocnicy też zaprezentowali się bardzo dobrze.
- To prawda, dwójka bocznych pomocników, a w zasadzie pół-bocznych, bo nie graliśmy skrzydłowymi, lecz takimi łamanymi: pół-prawy, pół-lewy pomocnik. Hubert Robaszek i Adrian Frańczak mieli nie tylko za zadanie grę na skrzydle, ale również schodzenie do środka, żeby zniwelować przewagę przeciwnika w tej strefie boiska.
Efekt był taki, że Górnik Łęczna został zatrzymany.
- To co bardzo dobrze wychodziło ekipie z Łęcznej w meczu z Widzewem, czyli gra przez Bazlera, Sołdeckiego, Bartoszewicza, w Ostrowcu już się nie sprawdziło. Tego już nie było właśnie dzięki grze wspomnianych Huberta i Adriana. Czasami cofał się również Krystian Kanarski, bo musieliśmy ten środek zagęścić, żeby nie dać rozwinąć skrzydeł Górnikowi. Ktoś patrząc z boku mógł powiedzieć, że grali za wąsko, ale oni tak mieli grać w tym meczu.
Taktyka z dwoma napastnikami sprawdziła się.
- Tak trzeba zrobić, żeby nie poświęcać w grze napastnika, a widzę, że gra dwójką z przodu - Adamem Cieślińskim i Krystianem Kanarskim - sprawia chłopakom dużą przyjemność. Dlatego też nie zmienimy tej taktyki.
Przed zespołem KSZO kolejny ligowy mecz, tym razem w Stalowej Woli z miejscową Stalą.
- Mecz określany jako derby hutnicze. Chciałbym poprawić swoją statystykę, ponieważ jak jeździłem do Stalowej Woli - czy to z Hutnikiem Kraków, czy z Górnikiem Wieliczka - to nie mogłem tam wygrać meczu. Były remisy 1:1, 0:0, jakaś porażka 0:1.
Stal jest już rozpracowana?
- Byłem na meczu Stal Stalowa Wola - Dolcan Ząbki, gdzie Stal zaprezentowała się bardzo słabo. Natomiast tydzień później doszły mnie słuchy o bardzo dobrej grze Stali w meczu z Widzewem. Jak widać przez tydzień zrobili krok do przodu i z Widzewem wcale nie musieli przegrać. Parokrotnie Mielcarz uchronił Widzew przed utratą bramki przy stanie 0:0, więc należy się przeciwnikowi szacunek.
Kolejny mecz i kolejna walka o jak najkorzystniejszy rezultat?
- Nie jedziemy napompowani ostatnim zwycięstwem, bo to dopiero kolejny mały kroczek i popadanie w samozachwyt byłoby zgubne. Mamy za sobą już wiele emocji z Zabrza i z meczu z Górnikiem Łęczna, a przed nami jeszcze 17 spotkań. Na dobrą sprawę cała runda jest przed nami. Bardzo poważnie potraktujemy tego rywala i chciałbym, aby po kolejnym meczu kibice mogli powiedzieć, że już rozpoznają styl grania KSZO.