Andrzej Iwan. Talent, który rzadko się zdarza

Newspix / LUKASZ SOBALA / PRESSFOCUS / Na zdjęciu: Andrzej Iwan
Newspix / LUKASZ SOBALA / PRESSFOCUS / Na zdjęciu: Andrzej Iwan

Andrzej Iwan był fantastycznym piłkarzem, potem świetnym ekspertem telewizyjnym. Można pomyśleć: człowiek sukcesu. To pozory. Był uzależniony od alkoholu, miał za sobą kilka prób samobójczych i zakaz zbliżania się do żony. Zmarł 27 grudnia 2022 r.

Przypominamy sylwetkę Andrzeja Iwana z lutego 2021 roku.

Wiele lat temu spotkałem się z Andrzejem Iwanem w jednym z warszawskich hoteli. Gdy już skończyliśmy rozmowę, były reprezentant Polski wpadł w nastrój melancholijny. - Wiesz co, zawsze marzyłem o tym, żeby mieć domek na wsi. Zarabiałem kupę kasy i mogłem go sobie kupić wiele razy. Ale zawsze odkładałem to na później. A dziś mnie na niego nie stać.

Minęły dwa lata od tej rozmowy i wyszła książka "Spalony" Andrzeja Iwana, napisana przy pomocy Krzysztofa Stanowskiego. Mocna i brutalna autobiografia, w której autor nie oszczędza nikogo, włącznie z sobą, przyniosła Iwanowi spore zyski.

Na dniach wyjdzie wznowienie autobiografii. We wstępie czytamy: "Pieniądze zarobione na książce wprawdzie rzeczywiście starczyłyby na domek na wsi, ale Iwan żadnego domku nie kupił. Kupił za to wódkę. Bardzo dużo wódki. A diabeł dalej go odwiedza, siada na jego ramieniu i szepcze: - Zrób to. Skończ ze sobą".

ZOBACZ WIDEO: Zaszczepieni kibice wejdą na stadiony? Ryszard Czarnecki wskazał możliwy termin

Nasz bohater jest - jak pisze autor - po czwartej próbie samobójczej. Piąta jest kwestią czasu. Ma sądowy zakaz zbliżania się do żony, zabrano mu prawo jazdy. Jest wrakiem. Rękę wyciągnęła do niego krakowska Wisła. Zaangażowano go w klubie. Wrócił do klubu, w którym wszystko się zaczęło. A zaczęło się od wielkiej awantury. Bo nieprzeciętny talent piłkarski Iwana zawsze szedł w parze z jego naturalnym magnetycznym darem do przyciągania kłopotów.

Bójka w Stylowej

Pod koniec 1978 roku "Piłka Nożna" odnotowała, że tylko jeden piłkarz zagrał w trzech reprezentacjach - juniorów, młodzieżowej i pierwszej. Andrzej Iwan został nawet w plebiscycie gazety wybrany najlepszym młodym środkowym napastnikiem, co było w tym czasie czymś zupełnie naturalnym. Przemilczano natomiast fakt, że w tym czasie zawodnik został zawieszony za pobicie kelnerki i milicjantów.

Rzecz zdarzyła się w restauracji "Stylowa" i na lata stała się pierwszym skojarzeniem z piłkarzem. Choć był jednym z największych polskich talentów, przeciętny kibic pytany o Iwana odpowiadał bez zastanowienia: "Stylowa".

Tego wieczoru Iwan spotkał wielu znajomych, dlatego pobyt zdecydowanie się przeciągnął. Przy wyjściu doszło do awantury. Każdy przedstawiał inną wersję. Według kelnerki agresorem był zawodnik, on w swojej książce "Spalony" utrzymywał, że to pracownicy restauracji prowokowali, wyśmiewając go i chowając palto.

Strony zgodnie zeznają, że dostał ataku furii. Iwan pisze, że rzucił się na kelnerki, w jedną cisnął kuflem, ale nie trafił. Wersja obowiązująca jest taka, że kelnerkę po prostu uderzył.

Ciąg dalszy miał miejsce na posterunku, gdzie znokautował dwóch milicjantów, za co został skatowany przez ich kolegów. Pewnie gdyby nie fakt, że grał w milicyjnym klubie, byłoby jeszcze gorzej. Ale miał 18 lat i szczególną pozycję w krakowskiej piłce.

Piłka na komunię

Lucjan Franczak, jego trener z drużyny juniorów: - Rzadko zdarza się taki talent. Był bardzo szybki i silny, świetnie grał głową, ale strzał lewą czy prawą nogą też nie sprawiał mu problemów. Dziś trudno o takich piłkarzy. Grają sobie "ja do ciebie, ty do mnie", a on szedł jeden na jednego, uderzał z dystansu. Doskonały był.

Pierwszą piłkę dostał na komunię świętą od ojca, ale nie nacieszył się nią długo. Już podczas pierwszej gry starsi chłopcy uznali, że potrzebują jej bardziej. Mały Andrzej razem z ojcem poszedł następnego dnia na boisko, by odzyskać prezent. Ale był tam tylko starszy mężczyzna, który - jak się potem okazało - odegrał rolę główną w życiu chłopca. Marian Pomorski, kierownik Wandy Kraków, wziął chłopca pod swoje skrzydła, nauczył go futbolu. Od siebie Iwan dał naturalny talent, zdolności ruchowe, cwaniactwo.

Wspomniany rok 1978 zaczął się fantastycznie. Iwan wyjechał z kadrą narodową do Kuwejtu, gdzie zagrał w dwóch sparingach z miejscowymi zespołami o niezbyt oryginalnych nazwach: FC Kuwait i FC Arabic. Pierwszy mecz Polacy wygrali 3:1, w drugim zremisowali 2:2. 18-latek strzelił 4 z 5 bramek, ostatnią dołożył Grzegorz Lato, wtedy jeszcze aktualny król strzelców mistrzostw świata z 1974 r. Selekcjoner Jacek Gmoch miał do Iwana ograniczone zaufanie, bo już docierały do niego informacje o nieciekawym towarzystwie młodego zawodnika.

A jednak zdecydował się go zabrać na mundial do Argentyny. Konkurencja była wówczas ogromna, w drużynie byli m.in. Włodzimierz Lubański, Andrzej Szarmach czy Grzegorz Lato. W tych okolicznościach już to, że zagrał w dwóch spotkaniach, świadczy o skali jego talentu. Nawet jeśli nie udało mu się zdobyć bramki. Iwan był wówczas najmłodszym zawodnikiem turnieju, więc i tak wzbudzał zainteresowanie.

Roman Hurkowski w "Piłce Nożnej" pisał, że do Iwana ustawiali się zachodni dziennikarze: "Wypytywali się go o różne rzeczy, przy czym częstym pytaniem było, czy ma dziewczynę. Wprawiał ich w zaskoczenie, odpowiadając, że takie rzeczy nie są mu w głowie, gdyż ma już żonę i dziecko".

Było oczywiste, że z tej mąki będzie chleb. Potwierdził to kapitalny sezon Wisły Kraków prowadzonej przez Oresta Lenczyka. Zespół w pierwszej rundzie Pucharu Europy pokonał ówczesnego wicemistrza Europy FC Brugge, zespół prowadzony przez legendarnego Ernsta Happela, jednego z największych trenerów w historii futbolu.

Iwan jako 18-latek był już zawodnikiem pierwszego składu. W kolejnym meczu Wisła wyeliminowała znakomitą czechosłowacką Zbrojovkę Brno i w końcu w ćwierćfinale odpadła z późniejszym finalistą, Malmoe FF. Iwan w tym dwumeczu już nie grał, bo był zawieszony za awanturę w "Stylowej".

Pretensje do Piechniczka

Z czasem ustabilizował się jako piłkarz. W latach 1980-82 w trzech sezonach strzelił 36 goli, co pewnie nie było wynikiem wybitnym, zwłaszcza gdy spojrzeć na popisy Kazimierza Kmiecika (w latach 1976-80 czterokrotny król strzelców), ale dobrym. Zresztą on był bardziej od robienia przewagi, zdobywania pola, nie strzelania bramek. Wiedział o tym Antoni Piechniczek, który zabrał piłkarza na mundial do Hiszpanii.

Kontuzja w drugim meczu turnieju, z Kamerunem, przekreśliła jego marzenia. Nie dostał wolnego od selekcjonera, zamiast tego szprycowano go zastrzykami.

Nie pograł w mistrzostwach, nie poszedł do wielkiego Widzewa, który w tym czasie był najlepszą drużyną w Polsce. Zamiast tego trafił do Górnika Zabrze. I to był doskonały ruch. Coraz słabszą Wisłę zamienił na nową siłę w polskiej piłce. I znowu był znakomity. Ale do kadry miał pecha.

W 1986 roku wydawało się, że jest pewniakiem do wyjazdu do Meksyku, ale doznał kontuzji w meczu z Legią i skończyło się na oglądaniu mundialu w telewizji.

Gdy w 1987 roku, jako 28-latek, zbliżał się do końca kariery, Roman Hurkowski pisał o nim: "Zaczynał jako klasyczny środkowy napastnik, który cofał się tylko po to, by otrzymać piłkę i rozpędziwszy się, zgubić rywali. Przyspieszenie miał jak Włodek Lubański. Permanentne kontuzje, być może wynikające i z okresami mało higienicznego trybu życia, sprawiły, że w miarę lat nie imponował już startem i szybkością, ale nie stracił walorów technicznych i strzeleckich, doskonaląc natomiast strategiczne. Wiązało się to ze zmianą na boisku nie tylko roli, ale i rejonu działania. Tak to, w sposób ewolucyjny, stał się Andrzej dla Górnika tym, kim u schyłku kariery był Ernest Pol".

Powrót do żywych

Miał 29 lat, gdy wyjechał do niemieckiego Bochum, pograł chwilę i to by chyba było na tyle. Na 20 lat właściwie zniknął z widoku publicznego, pojawiał się czasem we wspominkach futbolowych. Aż w końcu pojawił się w telewizji "Orange Sport" w roli eksperta. Szefowie stacji wyczuli, że ma naturalny dar opowiadania, analizowania, rzucenia mimochodem anegdoty, która raz wgniata w fotel, raz powoduje spazmy śmiechu. Wychodziło mu to wszystko naturalnie, chyba nawet nie zdawał sobie sprawy ze swoje jakości. Był jak żyła złota.

W 2012 roku wyszła jego autobiografia, która z miejsca - jak najbardziej zasłużenie - stała się wielkim hitem. I to nie hitem, który pojawia się latem, ale takim, do którego wraca się latami, jak do utworu "Perfectu". Znakomicie napisana, mocna, momentami wręcz wstrząsająca. Iwan opowiedział o swoim uzależnieniu od hazardu i o próbach samobójczych.

"Podcinanie żył nie jest łatwe. Samo cięcie to oczywiście banał, ale trudno osiągnąć zamierzony efekt, o czym miałem się dopiero przekonać. Tamtego dnia, we wrześniu 2008 roku, około dziesiątej rano, specjalnie poszedłem po żyletkę, potem przeczytałem instrukcję w internecie i wreszcie położyłem się w wannie wypełnionej ciepłą wodą, dzięki czemu żyły miały być bardziej nabrzmiałe, a i ból mniejszy. Położyłem się w wannie, czekając na nicość (...). Napiłem się jeszcze wódki, żeby uśpić instynkty obronne. Powiesiłbym się, ale na to byłem chyba mimo wszystko za dużym tchórzem".

Po wydaniu autobiografii, kibice i czytelnicy wierzyli, że książka może zadziałać terapeutycznie, że będzie wyzwoleniem. Z czasem okazało się, że Iwan znowu skręcił w złą stronę. Oczywiście wszyscy zdawali sobie sprawę, że wciąż pije, bo takie rzeczy rozchodzą się w drugim obiegu informacyjnym szybko. Ale chyba tylko najbardziej wtajemniczeni wiedzieli, jak poważny to problem.

Dziś, do znajdującego się w tragicznym położeniu zawodnika, rękę wyciągnęła Wisła Kraków. Iwan będzie pracował w dziale skautingu. I nie należy tego traktować jako jałmużny, bo wiedza i dar obserwacji Iwana są nieprzeciętne, a zaletą jest otwarte mówienie tego, co myśli, co wielokrotnie udowadniał jako komentator.

ZOBACZ Włodzimierz Smolarek - prosty chłopak, który stał się legendą

ZOBACZ Ernest Pol - król Warszawy, bóg Zabrza

Źródło artykułu: WP SportoweFakty