Premier League. Tottenham - Arsenal. Kryzys Kanonierów - wielki test Mikela Artety

Zdjęcie okładkowe artykułu: PAP/EPA / Michael Regan / POOL / Na zdjęciu: Mikel Arteta
PAP/EPA / Michael Regan / POOL / Na zdjęciu: Mikel Arteta
zdjęcie autora artykułu

Zatrudnienie Mikela Artety w roli trenera Arsenalu miało służyć jako remedium na wszystkie bolączki, które trapią klub od odejścia Arsene'a Wengera. Tymczasem przed 188. derbami północnego Londynu Kanonierzy to zespół pogrążony w ogromnym kryzysie.

W tym artykule dowiesz się o:

W grudniu zeszłego roku Mikel Arteta zamienił stanowisko asystenta Pepa Guardioli w Manchesterze City na posadę menadżera Arsenalu. Hiszpan zastąpił tym samym swojego rodaka - Unaia Emery'ego, który okazał się zupełnie nietrafionym wyborem Kanonierów.

Pierwsze miesiące pracy Artety na Emirates Stadium były niezwykle obiecujące. Co prawda pod wodzą byłego zawodnika m.in. Evertonu Arsenal uplasował się dopiero na 8. pozycji w Premier League, ale jednocześnie z najlepszej możliwej strony pokazał się w rozgrywkach FA Cup. 1 sierpnia 2020 roku The Gunners pokonali Chelsea 2:1 na Wembley i zdobyli czternasty Puchar Anglii w swojej historii.

Dobre złego początki  Triumf w FA Cup nie zakończył dobrej passy Arsenalu. Niespełna miesiąc później piłkarze Mikela Artety górą wyszli również ze starcia z Liverpoolem, co pozwoliło im wywalczyć Tarczę Wspólnoty. Wówczas nikomu nie przeszło przez myśl, że kolejne tygodnie będą przebiegały pod znakiem słabej gry i jeszcze gorszych wyników.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: co za gol! Ręce same składały się do oklasków

Uprzedzając, krytyka pod adresem Arsenalu to w tej chwili nic innego, jak najzwyklejsze stwierdzenie faktów. Kanonierzy to drużyna, która przed nikim nie budzi strachu i niemal każdy, kto staje z nią twarzą w twarz, liczy na zgarnięcie całej puli. Jeśli zważyć na to, że dla klubu to najgorszy start sezonu od 38 lat, taki stan rzeczy nie dziwi.

Ofensywny marazm 

Największym zmartwieniem Arsenalu nie jest tylko mała liczba punktów, choć niewątpliwie wywalczenie zaledwie 13 "oczek" w 10 meczach angielskiej ekstraklasy to powód do niepokoju. Każdy kibic zespołu z Emirates Stadium, który nie patrzy na świat przez różowe okulary, zdaje sobie sprawę, że problem stanowi sama forma piłkarzy i ich postawa na boisku.

Pierwsze, co rzuca się w oczy w trakcie analizy formy Arsenalu, to problem ze zdobywaniem bramek. 10 goli w 10 meczach to wynik, który nie może satysfakcjonować drużyny aspirującej do gry nawet w Lidze Mistrzów. Gdy dodamy do tego jeszcze zestawienie, z którego jasno wynika, że pod względem strzałów celnych gorsze od Arsenalu są tylko cztery zespoły w całej Premier League, otrzymujemy obraz drużyny doszczętnie pogrążonej w kryzysie.

Kryzys lidera

Jedną ze składowych, która w największym stopniu oddziałuje na liczbę bramek, jest dramatyczna forma Pierre'a-Emericka Aubameyanga. W sezonie 2019/20 Gabończyk był motorem napędowym ofensywy Arsenalu, o czym świadczą przede wszystkim 22 bramki i 3 asysty w rozgrywkach Premier League. Sęk w tym, że w trakcie trwającej kampanii 31-latek jest cieniem swojej najlepszej wersji. Były snajper m.in. Borussii Dortmund w lidze zdobył zaledwie 2 gole, a po podpisaniu nowego lukratywnego kontraktu we wrześniu tylko raz - z rzutu karnego - wpisał się na listę strzelców.

- Dla mnie - jako dla ogromnego sympatyka umiejętności Aubameyanga - to, co się z nim w tej chwili dzieje, jest bardzo niepokojące - przyznaje Pierse Morgan, brytyjski dziennikarz, który nigdy nie ukrywał swojej sympatii do Arsenalu.

Powrót do punktu wyjścia 

Trzeba jednak pamiętać, że obarczanie winą za problemy Arsenalu jednego piłkarza to droga donikąd. W trakcie zdecydowanej większości meczów rozegranych w ostatnich tygodniach Arsenal nie zasłużył na miano drużyny z krwi i kości. Momentami zawodnicy sprawiają wrażenie, jakby grali ze sobą pierwszy raz. Brak wspólnej wizji przekłada się między innymi na nieefektywny pressing oraz brak zrozumienia - zwłaszcza w drugiej linii - przy konstruowaniu akcji.

Gołym okiem widać, że demony, które Mikel Arteta wygonił na początku swojej pracy na Emirates Stadium, wróciły ze zdwojoną siłą. Arsenal jest zagubiony, a kreatywność to bodaj ostatnia cecha, jaką można przypisać podopiecznym hiszpańskiego szkoleniowca. Idealnym przykładem na potwierdzenie tych słów była porażka 1:2 z Wolverhampton Wanderers 29 listopada.

- Wygrywaliśmy już mecze, mając podobne statystyki - bronił Arteta swój zespół kilka dni temu.

Trudno powiedzieć, czy Arteta mówił poważnie, czy był to zabieg, który miał jedynie umiejętnie zakryć niedoskonałości Arsenalu przed przedstawicielami mediów. Nie sposób bowiem wyobrazić sobie, że były asystent Pepa Guardioli nie widzi nic złego w stylu, jaki The Gunners zaprezentowali w pojedynku z Wolverhampton.

Jak jest naprawdę, pozostanie niewiadomą przynajmniej do następnego meczu. Na razie Arteta nie stroni od zapewnień, że jest świadomy, iż Arsenal powinien znajdować się w zdecydowanie lepszym położeniu.

- Oczywiście, jako trener oczekujesz innego obrotu wydarzeń. Tym razem jednak przegraliśmy, to nasza rzeczywistość. Nie prezentujemy się wystarczająco dobrze. Musimy dokonać radykalnych zmian. Nie ma czasu na przeprosiny i użalanie się nad sobą. W tej chwili najważniejsza jest jeszcze cięższa praca i zjednoczenie zespołu celem osiągnięcia lepszej formy - zapewnia 38-latek.

Murem za Artetą 

Co się tyczy nastrojów wewnątrz drużyny, to te z całą pewnością nie należą do najgorszych. Arteta zapewne z wielką satysfakcją, ale też i ulgą przyjął słowa obrońcy Kanonierów - Hectora Bellerina - który na łamach BBC niejako potwierdził, że ani on, ani jego koledzy nie stracili wiary w powodzenie długoterminowego planu, za którego implementację odpowiada hiszpański menadżer.

- Na boisku oraz poza nim wyznaczonych celi nie osiąga się w jeden dzień, czy nawet tydzień. Niezwykle istotne jest to, żeby nie zatrzymywać się, nawet jeśli rezultaty nie odpowiadają twoim staraniom. Każdego dnia widzę, ile rzeczy robimy o wiele lepiej niż jeszcze jakiś czas temu. Wierzę, że dobre wyniki jeszcze nadejdą.

- Sposób, w jaki Areta odwrócił nasz sezon o 180 stopni po lockdownie, to dowód na to, jak wielkimi zdolnościami trenerskimi dysponuje - przekonuje 25-letni defensor.

Arteta może spać spokojnie

Mimo wsparcia i szeroko pojętej wiary w projekt budowy Arsenalu w kontekście Artety nie mogło zabraknąć tematu ewentualnego zastąpienia go innym szkoleniowcem. Hiszpan zapytany o to, czy czuje się pewny swojej przyszłości, odpowiedział nieco wymijająco.

- W dniu, w którym postanowiłem, że zostanę trenerem, zdawałem sobie sprawę z tego, że kiedyś albo sam odejdę z jakiegoś klubu, albo zostanę zwolniony. Nie przejmuję się tym - oświadczył wychowanek FC Barcelony.

Czy więc Arteta może czuć się całkowicie bezpieczny na obecnym stanowisku? Wszystko wskazuje na to, że tak. David Ornstien - dziennikarz "The Athletic" znakomicie poinformowany w sprawach dotyczących Arsenalu - zapewnia, że w klubie nikt nie myśli o zmianie trenera.

Patrząc prawdzie w oczy, należy przyznać, że to rozsądna decyzja. Do końca sezonu daleka droga, a rezultatami w poprzednich miesiącach Arteta zapracował na szansę z prawdziwego zdarzenia. Pierwszym uczciwym momentem na rozliczenie go z jego starań będzie zakończenie kampanii 2020/21 - pierwszej, którą hiszpański trener w całości poświęci pracy z Kanonierami.

Derby północnego Londynu  - niepowtarzalna szansa 

Żeby ocena, którą Arteta otrzyma od ekspertów i kibiców za kilka miesięcy, była odpowiednio wysoka, Arsenal jak najszybciej musi wrócić na dobre tory. Nie ma ku temu lepszej okazji niż derby z odwiecznym rywalem, Tottenhamem. Z takiego samego założenia wychodzą także w szatni The Gunners.

- Myślę, że jeśli wygramy ten mecz, zmieni się nasze myślenie i w ostatecznym rozrachunku okaże się to dla nas punktem zwrotnym sezonu. Derby to ku temu najlepsza możliwa okazja - twierdzi kapitan Arsenalu, Pierre-Emerick Aubameyang.

- Mamy okazję sprawić ludziom dużo radości. Dajmy z siebie wszystko i zróbmy to właśnie dla nich - dodaje Mikel Arteta w krótkim wywiadzie opublikowanym przez Arsenal.

Arsenal zmierzy się z Tottenhamem 6 grudnia. Mecz odbędzie się o 17:30 na Tottenham Hotspur Stadium. W przypadku korzystnego rezultatu podopieczni Mikela Artety nie tylko zaliczą skromny awans w ligowej tabeli. Co istotniejsze, przerwą tym samym serię bez zwycięstwa w Premier League, która trwa od 1 listopada i wygranej 1:0 z Manchesterem United.  Zobacz także: PKO Ekstraklasa. Leszek Ojrzyński: Byłem gotów do powrotu na ławkę już od czerwca [WYWIAD] Zobacz także: 

Roman Kosecki: Milik w Atletico? Jestem za, życzyłbym mu tam tylko jednego

Źródło artykułu: