KORESPONDENCJA Z LIZBONY
Gdy Robert Lewandowski i Neymar wprowadzali Bayern i PSG do finału Ligi Mistrzów, Portugalia żyła swoimi sprawami. Przegląd sportowej prasy przy porannej kawie to głównie tematy lokalne. Trwa saga z Edinsonem Cavanim, pierwsze szpalty gazet zajmują też inne transfery w Lidze NOS i zakażenia koronawirusem w klubach. Na Lizbonę zwrócone są oczy całego piłkarskiego świata, ale stolica Portugalii nie żyje Champions League.
Centrum miasta, w którym przeważają rezydenci i lizbończycy z pokolenia na pokolenie, zdaje się być odseparowane od turnieju finałowego Ligi Mistrzów. Choć trwa sezon urlopowy, ze świecą szukać tu kogokolwiek w klubowym trykocie. Na sportowo ubrani są przede wszystkim biegacze, ale zapytani o zbliżającą się rywalizację Neymara z Lewandowskim tylko wzruszają ramionami.
Od kilku miesięcy obserwuję mieszkańców Lizbony z bliska i odnoszę wrażenie, że koronawirus zabił w nich piłkarski entuzjazm. Futbol im zobojętniał i nie zmieniło tego to, że dostali turniej, o którym marzyli w innych krajach Europy. Przeszacowano też zainteresowanie kibiców z krajów uczestników.
ZOBACZ WIDEO: Damian Kądzior szczerze o Robercie Lewandowskim. "To najlepszy piłkarz na świecie"
Prognozowano, że na turniej finałowy do Lizbony przyjedzie kilkanaście tysięcy piłkarskich turystów, więc swoją okazję zwietrzyli straganiarze. Na trasie od stacji metra Restauradores aż do Praca de Comercio, czyli w korytarzu, można spotkać najwięcej naganiaczy i ulicznych sprzedawców proponujących podróbki pamiątek.
Do ich asortymentu dołączyły szaliki wszystkich ekip z Final 8, a także nieoficjalny merch z połączonymi ośmioma herbami. Kibice w to miejsce jednak nie docierają. Dopiero po półgodzinnym obchodzie spotykam sympatyka Bayernu w koszulce Coutinho. Tłumu "Lewandowskich" na ulicach nie widać.
Główną atrakcję stanowi ogromna, dmuchana replika trofeum, którą UEFA postawiła na Dom Pedro IV. Bawiąc się perspektywą, turyści próbują objąć puchar, ciesząc się z wyimaginowanego zwycięstwa.
Wąskie uliczki między Bairro Alto a stacją metra, dworcem i portem w jednym, czyli Cais De Sodre, również świecą pustkami. Smutni restauratorzy nieskutecznie nagabują turystów i tubylców. Obłożenie stolików oceniłbym na 30 proc., co wieczorową porą w tej okolicy jest niemiłym zaskoczeniem.
Jeden z lokali stworzył strefę kibica, ale nawet nawiązanie współpracy z jednym ze sponsorów turnieju nie dało efektu. Gośćmi są jedynie lokalni mieszkańcy. Dzień jak co dzień, a nie oczekiwane święto futbolu.
Świadczy o tym też dostęp do usytuowanego na Estadio Jose Alvalade Lidla. Areny Final 8 miały być pilnie strzeżonymi twierdzami i przy pierwszych meczach tak faktycznie było. W trakcie środowego półfinału Lyon - Bayern (3:0) natomiast mieszczący się w bryle Alvalade supermarket był dostępny dla klientów.
Tworzący kordon bezpieczeństwa policjanci i ochroniarze nie musieli strzec obiektu przed szturmem kibiców, których pod stadionem po prostu nie było. Zajmowali się za to wydzielaniem korytarza dla klientów sklepu, a chętnych nie brakowało.
Funkcjonariusze przeszukiwali ich torby i skanowali wykrywaczem metalu. A kiedy lizbończycy robili zakupy w najpilniej strzeżonym sklepie Europy, za jego ścianą jak gdyby nigdy nic Lewandowski i spółka wchodzili do finału Champions League.
Brak zainteresowania ze strony kibiców uczestników Final 8 i lokalnej społeczności może sprawić, że podobający się telewidzom format turnieju finałowego Ligi Mistrzów będzie tylko jednorazowym rozwiązaniem na czas pandemii.
Maciej Rogowski z Lizbony