Koronawirus. Michał Pol: Nie tylko kasa! Dokończyć ligi dla zdrowia i gospodarki (komentarz)

PAP/EPA / ANDY RAIN / Na zdjęciu: Troy Deeney i Alex Oxlade Chamberlain (z prawej) walczą o piłkę
PAP/EPA / ANDY RAIN / Na zdjęciu: Troy Deeney i Alex Oxlade Chamberlain (z prawej) walczą o piłkę

W desperackich próbach dokończenia europejskich lig chodzi nie tylko o kasę, ale także zdrowie psychiczne kibiców i impuls dla gospodarki w obliczu nieuniknionej recesji.

Wygląda na to, że belgijska Jupiler Pro League jako pierwsza z europejskich lig wywiesiła białą flagę. Jej władze złożyły propozycję zakończenia sezonu w momencie, w którym rozrywki przerwała pandemia, czyli po 29. kolejce. Jeśli wszystkie kluby przegłosują decyzję podczas Walnego Zgromadzenia, mistrzem Belgii zostanie Club Brugge, a z ligi nikt nie spadnie.

Wszystkie pozostałe ligi wciąż mają nadzieję na dokończenie sezonu w terminie do 30 czerwca, a nawet w lipcu jeśli będzie trzeba. I snują dokładne plany, jak tego dokonać. Najbardziej zdeterminowane są te największe - angielska, niemiecka, hiszpańska i włoska. Tam do stracenia jest najwięcej pieniędzy.

Tu nie ma się co oburzać, że gdy świat walczy z morderczym wirusem, komuś nadal piłka w głowie.

ZOBACZ WIDEO: Jak piłka nożna będzie wyglądać po epidemii koronawirusa? "To bardzo poważnie zachwieje klubami"

Nikt nie kryje, że chodzi tu o zapracowanie na ostatnie transze z praw telewizyjnych. Tylko w Premier League to 762 mln funtów. Szef La Liga, Javier Tebas także stawia sprawę jasno. - Jeśli nie wrócimy do gry, nasz futbol straci 700 milionów euro. Na horyzoncie widnieje spowolnienie całej gospodarki, albo nawet recesja. Trzeba przeżyć wirusa, ale ważne też, jak będzie wyglądał świat po pandemii. Nie możemy pozwolić na załamanie całego ekosystemu piłkarskiego - mówi.

Jest więcej powodów, dla których w walkę o powrót futbolu angażują się nawet rząd Wielkiej Brytanii czy niemiecki sztab kryzysowy z kanclerz Angelą Merkel na czele.

Po pierwsze, jeśli ligi udałoby się przywrócić na przełomie maja i czerwca - a takie są plany - rozgrywane z niezwykłą intensywnością mecze (np. w Premier League to aż 92 spotkania, w Bundeslidze nawet trzy kolejki w ciągu 7 dni!) bez publiczności, dadzą kibicom świetny pretekst, żeby zostać w domach. Zwłaszcza że w Europie będzie już wówczas bardzo ciepło.

Futbol pozwoli nam również nie zwariować. Zajmie myśli na wiele godzin i to w końcu będą pozytywne emocje. Psychologowie alarmują, że przewlekłe uwięzienie w domach, trzymanie dystansu, strach o bliskich, pracę i przyszłość mogą wywołać u ludzi trwałą traumę, porównywaną nawet ze stresem pourazowym wracających z misji żołnierzy.

Co więcej, rządy Wielkiej Brytanii, Niemiec czy Włoch uważają, że dokończenie lig dałoby pozytywny impuls więdnącym gospodarkom. Niektóre biznesy mogłyby wręcz wznowić aktywność. Jak np. firmy bukmacherskie płacące potężne podatki.

Sportowe stacje telewizyjne znów mogłyby pokazywać piłkę nożną na żywo, zamiast powtórek historycznych meczów. Firmy miałyby się gdzie reklamować. Dziś mało którym uśmiecha się marketing w otoczeniu newsów o koronawirusie.

Dlatego rząd Borisa Johnsona życzliwie patrzy na plany uratowania sezonu przedstawione przez Premier League. Zakłada on wznowienie rozgrywek w pierwszy weekend maja lub w środku miesiąca i grę nawet do 12 lipca.

Mecze odbywałyby się na małych stadionach, bez udziału publiczności. Wszystkie 92 spotkania pokazałyby stacje Sky i BT Sports, dzięki czemu klubom zostałyby wypłacone lukratywne kontrakty.

Zawodnicy wszystkich drużyn oraz członkowie sztabów zostaliby przebadani, zarażeni wysłani na kwarantannę, zdrowi skoszarowani w odizolowanych od świata ośrodkach. Tak jak podczas mundialu czy mistrzostw Europy, tylko z jeszcze bardziej limitowanym dostępem do ekip.

Z uwagi na intensywność spotkań, kadry klubów miałby zostać wydłużone z 25 do 29 zawodników, uzupełnione o juniorów. Odizolowani zostaliby również sędziowie, ekipy telewizyjne transmitujące mecze oraz lekarze.

Podobny plan ma La Liga. Zakłada dwukrotne badanie nie tylko zawodników i członków ekip, ale także ich bliskich. A następnie odizolowanie ich wszystkich w domach, przy czym bliscy trafiliby na kwarantannę z zakazem wychodzenia.

Cztery fazy przygotowań do wznowienia rozgrywek zakładają dwukrotne testy, treningi indywidualne, następnie w małych, ośmioosobowych grupach, wreszcie fazę normalnych codziennych treningów i rozgrywek.

Nad zdrowiem piłkarzy, sędziów czuwaliby przebadani lekarze. Posiłki przygotowywaliby wyselekcjonowani kucharze. Dania pakowane byłyby w odkażone torby. Piłkarz zanosiłby ją do domu i jadł posiłek z rodziną.

Do połowy maja w powszechnym użyciu mają być bardzo szybkie testy, dające wynik już po dwóch godzinach. Zawodników będzie więc można badać dwie godziny przed meczem i od razu po końcowym gwizdku.

We Włoszech i Hiszpanii pandemia zbiera straszne żniwo. Rządy, a wraz z nimi ligi sądzą jednak, że w maju będzie można przejść do fazy koegzystencji z wirusem, gdzie zachowując maksymalne środki ostrożności będzie można wznowić produkcję w wielu zakładach, co pozwoli uniknąć zwolnień pracowników. Ale również rozgrywki piłkarskie, tak ważne dla gospodarki i kondycji psychicznej społeczeństwa.

- W tym trudnym czasie damy trochę radości kibicom, którzy chociaż na chwilę będą mogli zapomnieć o trudnej sytuacji. A my zminimalizujemy straty, co pozwoli nam uratować biznes przed plajtą - mówi szef DFL, Christian Seifert. "Bild" pisał ostatnio, że jeśli 1. i 2. Bundesliga nie dokończą sezonu, aż 13 klubów może spotkać bankructwo.

"Latem wszyscy na boisko!" - cieszył się na czwartkowej okładce dziennik "Tuttosport".

Wszystko jasne! Hansi Flick związał się na dłużej z Bayernem Monachium

Borussia włącza się w walkę z pandemią. Signal Iduna Park w rękach medyków

Źródło artykułu: