Bartłomiej Grzelak przez 2,5 roku strzelił w ekstraklasie tylko siedem bramek, a mimo wszystko wciąż liczą na niego szefowie Legii. Wydawało się, że z początkiem przygotowań do nowego sezonu wszystko się zmieni. Rzeczywiście na początku trenował normalnie, ale potem znowu dopadła go kontuzja. Teraz już nie bierze udziału w zajęciach, nie zagra w eliminacjach do Ligi Europejskiej.
28-letni napastnik najlepiej radził sobie w łódzkim Widzewie. Strzelał tam gole jak na zawołanie, dostał nawet powołanie do reprezentacji. Po transferze do stolicy zaczęła jednak na nim ciążyć jakaś klątwa kontuzji. Można powiedzieć, że była to jedna z najbardziej nieudanych transakcji, jakie przeprowadzili działacze z Łazienkowskiej w ostatnich latach. Kontuzjogenny piłkarz pojawia się na boisku rzadko, a zarabia miesięcznie 56 tysięcy złotych.
- Bartek zbyt szybko chciał dojść do pełni formy, przez co przeciążył kontuzjowaną nogę. Nie chcemy ryzykować odnowienia się urazu, dlatego trenuje indywidualnie - mówił kilka tygodni temu klubowy lekarz Stanisław Machowski. Początkowo uraz bagatelizował też trener Jan Urban. - Zdrowy Bartek będzie jednym z najlepszych napastników w lidze. Mam nadzieję, że szybko uda mu się dojść do pełnej sprawności - twierdził.
W sparingach z Beskidem Andrychów i Zniczem Pruszków Grzelak zdobył dwie bramki i słowa szkoleniowca znalazły potwierdzenie, tyle że na krótko. Potem okazało się, że kontuzja jest poważna i Urban nie będzie mógł skorzystać z napastnika co najmniej przez kilka tygodni.