Dziwna to była historia. Borussia Dortmund pod wodzą Thomasa Tuchela osiągała solidne wyniki i wykręcała niesamowite wręcz statystyki, a i tak wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na rychłe i nieuchronne pożegnanie.
Ćwierćfinały Ligi Europy i Ligi Mistrzów, najlepsza średnia punktów w historii i brak mistrzostwa tylko z powodu miażdżącego wszystkich Bayernu, a to wszystko niedługo po katastrofie schyłkowego Kloppa - pod względem piłkarskim Dortmund narzekać nie miał prawa. BVB w 2017 roku sięgnęła jednak na Stadionie Olimpijskim w Berlinie po Puchar Niemiec, a Tuchel przyjechał do siedziby klubu i złożył podpis rozwiązujący kontrakt.
To był bardzo długi serial z wieloma pikantnymi odcinkami. Jeszcze zanim szkoleniowiec trafił z FSV Mainz do Dortmundu, z byłego miejsca pracy życzliwi ludzie mieli wysyłać sygnały: "Nie wiecie, na co się decydujecie. Tuchel to gość trudny we współpracy". Klamka jednak zapadła.
ZOBACZ WIDEO: Transfery. Borussia Dortmund największym wygranym. "Jedynie klauzula odejścia Haalanda może niepokoić"
Nie minęło dużo czasu, a media raz po raz donosiły o kolejnych zgrzytach. Szkoleniowiec skłócił się z klubowymi władzami, z szefem skautów, piłkarzami. Wszyscy irytowali się na ciągłe rotacje składem, taktyczne kombinacje. Wszyscy narzekali na jego zimne podejście do otoczenia, wyniosłość, nieugiętość. Nienawidził sprzeciwu, nie był w stanie pogodzić się z faktem, że w wielu kwestiach nie miał decydującego głosu. Chciał mieć kontrolę nad wszystkim. Hans-Joachim Watzke nie miał zamiaru dłużej gościć na pokładzie takiego pasażera.
W zrozumieniu, kim jest i skąd się Tuchel wziął, pomaga wydana w 2020 roku biografia, napisana przez Daniela Meurena i Tobiasa Schaechtera. Duży jej fragment został przytoczony we "Frankfurter Allgemeine Zeitung".
Piłkarzem był obiecującym, ale z powodu kontuzji musiał przedwcześnie zakończyć karierę. Nie miał pojęcia, co dalej robić w życiu. Przeprowadził się z Ulm do Stuttgartu, rozpoczął studia, ale przez brak pieniędzy dorabiał jako kelner w jednej z tamtejszych knajp. Długo mu zajęło, by się przełamać i pokornie usługiwać gościom. Nagle stało się jednak coś przełomowego. Jego były klub - SSV Ulm - awansował do Bundesligi, a Tuchela zeżarła zazdrość. Minęło raptem kilkanaście miesięcy, jego kumple upijali się jego odwiecznym marzeniem, a on co najwyżej gapił się na upijających się klientów knajpy, w której nosił kufle.
To było dla niego jak rażenie piorunem. Zapragnął wrócić do futbolu. Odezwał się do swojego byłego trenera, który rozpoczął właśnie pracę w bundesligowym VfB Stuttgart. Tym trenerem był... legendarny Ralf Rangnick. I choć marzenia o powrocie na boisko szybko uleciały - znów odezwała się kontuzja - to Rangnick zaproponował Tuchelowi pracę w zespołach młodzieżowych. A ten odnalazł się w trenerskiej roli wyśmienicie.
Młodzi zawodnicy VfB szanowali go nie tylko z powodu taktycznego zmysłu - potrafił rozpracowywać zespoły z rentgenowską precyzją - ale także charakterystycznego sposobu bycia. Skórzane kurtki, modne fryzury, stary Saab cabrio, którym przyjeżdżał do centrum treningowego - to wszystko mogło się młodym piłkarzom podobać. No i już wtedy dał się poznać jako charakterny gość. Krzyczał, sprowadzał do parteru nawet największe, wschodzące gwiazdy. Dla niego nie było świętości. Był tylko on i jego pomysł na zespół. Kto się nie chciał podporządkować, wypadał z wagonika. Nieugięty przez całą trenerską karierę.
I właśnie ta nieugiętość tak mocno dała się we znaki władzom Borussii Dortmund. Do tego stopnia, że przed kilkoma dniami Hans Joachim Watzke przepytywany przez platformę DAZN na okoliczność starcia z Paris Saint-Germain w Lidze Mistrzów, rzucił: "Z pewnością wielkimi przyjaciółmi w życiu już nie będziemy".
Dla Tuchela będzie to z kolei starcie wyjątkowe nie tylko z powodu byłego pracodawcy i dobrze znanych ścian, ale również z powodu wyzwania, które postawiono przed nim w Paryżu. Gigant w ostatnich trzech sezonach odpadał z walki o trofeum w Lidze Mistrzów na etapie 1/8 finału. Zawód był to za każdym razem potężny. Pojawiły się już głosy, że jeśli w tym roku PSG Champions League nie wygra, Tuchel straci robotę.
Początek meczu Borussia Dortmund - Paris Saint-Germain we wtorek o godzinie 21:00. Transmisja w Polsat Sport Premium 2.
Czytaj też:
Robert Lewandowski i Thomas Mueller. Duet doskonały
Liga Mistrzów. Kto królem strzelców? Bukmacherzy nie mają wątpliwości. Lewandowski przed wielką szansą