Trwa medialna naparzanka Ricardo Sa Pinto z całym światem. Była już jego wojna zaczepna z sędziami, systemem VAR, murawą oraz trenerem Probierzem. Tym razem w kierunku portugalskiego trenera zdecydował się wystrzelić były piłkarz Legii Krzysztof Mączyński, który szkoleniowca nazwał tchórzem bez szacunku dla pracowników klubu i opisał okoliczności swojej wyprowadzki z Łazienkowskiej.
Po meczu z Miedzią Legnica (2:0) dziennikarze poprosili, by trener odniósł się do słów reprezentanta Polski. - Mączyński jest niespełna rozumu - wypalił Portugalczyk. Wygłosił długą tyradę, po czym zaznaczył, że nie ma ochoty więcej rozmawiać o tym człowieku. W eter poszły mocne słowa oraz obrazki gościa unoszącego się w nerwach ponad salą konferencyjną i bijącego pięścią w stół. Show trwa.
Wiadomo, trener to nie jest wielkanocny zając z mlecznej czekolady, by wszyscy go lubili. Nie jest od zapewniania piłkarzom cieplarnianych warunków, głaskania po głowach i lania im po treningu na mrozie ciepłego rosołu w blaszane garnuszki. Trener jest od robienia z zespołem dobrych wyników. Budowania drużyny i realizowania z nią sportowych celów. Te można realizować na wiele sposobów. Style pracy bywają skrajnie różne. Czasem można samą marchewką. Częściej - kijem i marchewką. Sa Pinto obrał ten z pogranicza dyktatury i zamordyzmu.
ZOBACZ WIDEO Mecz Lech - Legia. "Tego spotkania nie dało się oglądać"
Można się tylko domyślać, co kierowało Dariuszem Mioduskim, gdy decydował się zatrudnić człowieka od lat znanego jako raptus skłócony z całym światem. Na dodatek trenera, który jeszcze nigdy, w żadnym klubie, nie przepracował dłużej niż rok. Chodziło zapewne o to, by w momencie największej zapaści i degrengolady ściągnąć do szatni człowieka z dużym nazwiskiem i jeszcze większym ego. Ryzyko zostało podjęte.
Sa Pinto zapewnił kibicom to, o czym marzyli od momentu, gdy ich drużyna kompromitowała się w kolejnych meczach w europejskich pucharach. Dał twardą rękę. Miał chwycić "piłkarzyków" za mordy i szurać nimi o żużel za każdym razem, gdy ktoś odważy się pisnąć i narzekać na swój los. Kibicom, szczególnie tym najbardziej poturbowanym kompromitującymi wynikami, takie podejście się podoba. Lubią patrzeć, jak - niejako za karę - piłkarzy tresuje człowiek zerkający na wszystkich jedynie z góry.
Trudno przesądzać, kto w medialnym starciu Sa Pinto - Mączyński ma rację. Piłkarzowi można zarzucać, że przecież miał w Legii takie mecze, po których ze wstydu powinien się zapaść pod ziemię. Z drugiej jednak strony powiedział na głos to, o czym w klubie - zarówno wśród szeregowych pracowników, jak i piłkarzy - szepcze się od długiego czasu. Że Sa Pinto o szacunku potrafi tylko mówić. Że przy Łazienkowskiej spełniono jego wszystkie zachcianki, a i tak wszyscy wokół wciąż mają wrażenie, że Portugalczyk na ludzi patrzy jak na lokatorów drewnianych chatek. Obrał taki sposób zarządzania zespołem i współpracy z otoczeniem, że na koniec sezonu obroni go tylko sukces. A z taką grą, jak na początku wiosny (nie włączając w to meczu z Miedzią Legnica - szanujmy się), będzie to po prostu nierealne.