Legia mistrzostwo przegrała na własne życzenie, bo szans na jego zdobycie miała wyjątkowo wiele. Rywale w wyścigu o końcowy triumf wielokrotnie gubili punkty i wystarczyło jedynie wykorzystać ich potknięcia. Jednak to warszawska drużyna pod koniec rozgrywek złapała największą zadyszkę i zakończy sezon z zerową zdobyczą.
Co gorsza, nie możemy mówić o bardzo słabej dyspozycji Wojskowych (może poza dwumeczem Remes Pucharu Polski z Ruchem Chorzów, w którym rzeczywiście grali słabo). Głównym problemem jest skuteczność. Wystarczyło wykorzystać jedną z kilku dobrych okazji w pierwszej połowie meczu z Lechem i przy wyniku 2:0 lub wyższym poznaniacy mogliby się już nie podnieść.
Podobna sytuacja była w Krakowie, gdzie w ostatnich trzydziestu minutach Legia trzykrotnie mogła doprowadzić do wyrównania. Ponownie zabrakło precyzji, a remis wystarczyłby do tego, by w tabeli utrzymać się przed piłkarzami Macieja Skorży. Losy mistrzostwa tak naprawdę rozstrzygnęły się właśnie w tym spotkaniu. Rozpędzona Wisła w następnych dwóch kolejkach potwierdziła swoją dominację w końcówce rozgrywek. I tylko kataklizm w ostatniej serii gier mógłby pozbawić krakowian mistrzostwa.
Mimo porażki w Krakowie i późniejszych męczarni w meczu z Polonią Bytom, niedawno legioniści wciąż mieli cień szansy na przegonienie rywali w ligowej tabeli. Jednak ponownie zawiodła skuteczność i Legia nie potrafiła zwyciężyć we Wrocławiu, mimo że z początku docierały do niej dobre wieści z innych stadionów.
Teraz jest jednak za późno na gdybanie i płacz nad rozlanym mlekiem. Trzeba za to zastanowić się, jakie błędy zostały popełnione i wyciągnąć z nich wnioski na przyszłość. O ile w poprzednim sezonie 2. miejsce i wygranie Pucharu Polski można było uznać za dobry rezultat w pierwszym roku pracy Jana Urbana, to już bieżące rozgrywki trzeba określić jako stracone. Z możliwych trzech, na Łazienkowską nie trafi żadne trofeum, a to najważniejsze ponownie powędruje... w lepsze ręce.