Czytaj w "PN". Nenadzie, czy ci nie żal?

WP SportoweFakty / Agnieszka Skórowska / Na zdjęciu: Nenad Bjelica
WP SportoweFakty / Agnieszka Skórowska / Na zdjęciu: Nenad Bjelica

Był na bardzo dobrej drodze, aby zostać jednym z lepszych trenerów w historii Lecha. Sprzyjało mu wszystko: od dużego zaufania szefów klubu, po słabość ligowych rywali. Nenad Bjelica nie wykorzystał jednak idealnej koniunktury.

Konrad Witkowski

Poznań, czwartek 10 maja. Nenad Bjelica prowadził poranny trening pierwszej drużyny Lecha jak każdego dnia. Nie był to jednak dzień jak każdy. Po skończeniu zajęć Chorwat udał się do szefów klubu, od których usłyszał "dovidenja". To efekt wydarzeń sprzed kilkunastu godzin: poniesionej w fatalnym stylu domowej porażki z Jagiellonią Białystok. Ten mecz w praktyce przekreślił szanse Kolejorza na mistrzostwo Polski. Tytuł, który miał być zwieńczeniem prawie dwuletniej pracy Bjelicy w stolicy Wielkopolski.

46-letni szkoleniowiec prawdopodobnie zachowałby posadę do końca sezonu. Miał jednak pecha, gdyż rzadko pojawiający się na meczach Jacek Rutkowski akurat w ten środowy wieczór gościł na trybunach stadionu przy Bułgarskiej. Właściciel klubu był zdegustowany postawą drużyny, co przesądziło o natychmiastowej dymisji Bjelicy. Wraz z pierwszym trenerem Lecha opuściła także austriacka część sztabu szkoleniowego: asystent Rene Poms oraz odpowiedzialny za przygotowanie fizyczne dr Martin Mayer.

Mistrz autopromocji

Zwolnienie trenera nie przypadło do gustu piłkarzom, którzy do końca stali murem za Bjelicą. Głos szatni był zdecydowany i postulował pozostawienie Chorwata na stanowisku. Rada drużyny nawet udała się w tym celu do gabinetu prezesa, jednak nic nie wskórała. Klamka zapadła.

Podczas trwającej dokładnie 619 dni kadencji Nenada Bjelicy w Kolejorzu nie brakowało trudnych momentów. Kilka razy było na tyle gorąco, że odejście trenera wydawało się całkiem realne. Choćby po zakończeniu ubiegłego sezonu czy na przełomie lutego i marca bieżącego roku, gdy Lech roztrwonił znaczną przewagę punktową nad Legią Warszawa. Dopóki jednak istniała szansa na wywalczenie mistrzostwa 2018, Bjelica trwał na stanowisku.

ZOBACZ WIDEO Brudziński chce zakazu sektorówek na meczach. Boniek: nie jestem od oceniania, co jest dobre, a co złe

Nie bez znaczenia były tutaj umiejętności autopromocji chorwackiego szkoleniowca, który na samym początku pracy przy Bułgarskiej wypracował sobie duży kredyt zaufania. Okazał się mistrzem w kreowaniu własnego wizerunku. Robił dobre wrażenie w kontaktach z mediami, na konferencjach prasowych unikał prawienia banałów. Zaimponował błyskawicznymi postępami w nauce języka polskiego, posługując się nim po zaledwie kilku miesiącach pobytu w nowym kraju.

- Bardzo mi się to podobało u trenera Bjelicy. Po krótkim czasie można było z nim porozmawiać po polsku. A przecież w naszym kraju pracuje wielu trenerów, którzy niekoniecznie chcą posługiwać się naszym językiem - podkreśla Robert Podoliński.  - Sprawiał wrażenie bardzo konkretnego faceta. Niestety wyniki, które osiągnął, nikogo w klubie nie satysfakcjonowały – dodaje były szkoleniowiec między innymi Cracovii oraz Podbeskidzia Bielsko-Biała.

(...)

[b]Cały artykuł do przeczytania w najnowszym numerze tygodnika "Piłka Nożna".

[/b]

Źródło artykułu: