Łukasz Fabiański. Gatunek na wymarciu

Getty Images / Matthew Lewis / Na zdjęciu: Łukasz Fabiański
Getty Images / Matthew Lewis / Na zdjęciu: Łukasz Fabiański

Niedziela. Swansea City po siedmiu latach żegna się z boiskami Premier League. Podczas gdy połowa piłkarzy Łabędzi ucieka szybko do szatni, Łukasz Fabiański stoi na środku boiska. I płacze. Do utrzymania zabrakło dosłownie dziesięciu Fabiańskich.

Wywiad dla telewizji Polsat po spotkaniu z Portugalią oraz spotkanie w rodzinnych Słubicach. Wówczas na twarzy Łukasza Fabiańskiego również pojawiały się nieśmiałe łzy. Gdy Ricardo Quaresma trafił do siatki bramkarza Swansea decydującą jedenastkę w ćwierćfinale Euro, płakaliśmy wszyscy. Nikt jednak nie wpadł na to, aby winić przy tym samego bramkarza. Nie było ani sprawdzonego: "sam bym lepiej bronił" albo "przecież wiadomo było, że tam strzeli". W naszych domach wiedzieliśmy, że jeśli Łukasz nie dał rady, to kto mógłby.

W niedzielę było podobnie. Swansea wciąż mogła walczyć o utrzymanie w Premier League, lecz grała, jakby jej spadek został przesądzony już w grudniu. Ostatni w tabeli Stoke City jawił się przez 90 minut jak Barcelona z najlepszych czasów Guardioli czy Cruyffa. Zero pomysłu, zero jakości. Gdzieś z tyłu wyróżniała się jedynie sylwetka w jaskrawej koszulce, która dwoi się i troi, a do tego ustawia kolegów oraz broni rzuty karne. To Łukasz Fabiański. Gatunek piłkarza na wymarciu, który nie odchodzi od problemów zespołu. On nimi żyje.

Wśród patałachów

- Nawet gdy wyjeżdżam z ośrodka treningowego, to muszę chociaż włączyć mecz w telewizji. Nawet nie oglądać, wystarczy, żeby leciał gdzieś w tle. Piłka to moja natura, od której nie próbuję nawet uciekać. Gdy o tym zapominam, spotykam się z kibicami na mieście, rodziną, czy synem próbującym naśladować tatę. Oni przypominają mi, kim tak naprawdę jestem - mówił w rozmowie ze mną w ubiegłym roku Łukasz Fabiański.

Gdy odwiedzałem Swansea, upewniłem się, że Polak to dla miejscowych ktoś więcej niż zwykły piłkarz. To jedna z wizytówek miasta. Miejscowy taksówkarz powiedział mi wprost: "Luke? On nie zasługuje na grę z tymi patałachami". W klubie uważają podobnie. Po budynku bazy treningowej z różnych zakamarków szerzyły się krzyki "Fab", "Fab", "Fab". Tyle biegać dookoła mógłby wytrzymać tylko pies. Polski bramkarz uczynnie jednak witał się ze wszystkimi: - Skąd takie przezwisko? - pytałem wówczas dociekliwie: - To od fabulous (z ang.: znakomity).

ZOBACZ WIDEO Bomba Arkadiusza Milika. Wejście smoka dało zwycięstwo SSC Napoli [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Na południu Walii nikt nawet nie łudził się, że Fabiański to zawodnik, który przerasta umiejętnościami resztę zespołu. Chyba nawet nie czynił tego sam 33-latek. On jednak wolał biegać, krzyczeć, fruwać po strzałach przeciwników. Żadnych narzekań. W wywiadzie z Izą Koprowiak dla "Przeglądu Sportowego" mówił, iż koncentruje się tylko i wyłącznie na sobie. Gdy w przeszłości próbował machać rękoma na kolegów, wytykać im błędy, czuł, że nie jest sobą.

Jaki więc w końcu jest Fabiański? - dociekałem w rozmowie sprzed tygodnia z dziennikarzem "WalesOnline", Andrew Gwilymem: - To proste. Jest jednym z pięciu najlepszych bramkarzy w Premier League. Masz De Geę, Edersona, Courtoisa i Łukasza - mówił. Nie zgadzali się z jego zdaniem miejscowi. Według wielu mieszkańców Swansea ustawianie wymienionych bramkarzy przy nazwisku Fabiański to mocny prawy prosty w ich dumę.

Zaklepali się na śmierć

Walijskie miasto przez lata było uznawane za białą plamę na mapie Premier League. To w angielskiej ekstraklasie odpowiednik miejsca, gdzie telefonów nie odbiera nikt, a najlepiej nie zapędzać się tam po godzinie 18. Inaczej zostałbyś "sklepany". W przypadku Łabędzi nawet "zaklepany" na śmierć. Podania, gra kombinacyjna. Tak wyglądało DNA zespołu, który uznawał, iż musi grać ładnie. Do tego zobowiązuje miano bycia w gronie najlepszych. Wówczas patrzyli na grę w globalnym produkcie z należytą dumą. W ostatnich latach na Liberty zaczęło jej ubywać. Nie w przypadku Łukasza Fabiańskiego.

Kiedy drużynie nie idzie niezależnie od nazwy czy ligi, kibice mają zawsze sprawdzony scenariusz. Na trybunach, w internecie, pojawiają się opinie: Zawodnik X zarabia tyle i tyle, a powinien tyle i tyle. Nie inaczej było w przypadku Swansea. Nikomu jednak nie wpadło do głowy, aby wyrażać się negatywnie o Polaku. Zamiast tego 33-latek otrzymał podczas niedzielnej porażki ze Stoke, czyli jednego z najczarniejszych dni w historii klubu, owację na stojąco i prosty sygnał: "Łukasz Fabiański. We want you to stay (chcemy, abyś został – tłum. z ang.)".

Jedna z angielskich gazet parę lat temu przeprowadziła sondaż, w którym pytała kibiców o opisanie przeciętnego piłkarza Premier League w trzech określeniach. Dominowały: pusta dziewczyna u boku, sportowy samochód oraz głupota. Żadnego z tych słów nie można jednak dopisać do Polaka. To profesjonalista w każdym calu. Gdy tego potrzebował, nie bał się jeszcze jako piłkarz Arsenalu poprosić o pomoc psychologa.

Kiedy już ustabilizował głowę, to uznał, iż koniec z siedzeniem na ławce, czas grać na najwyższym poziomie, a nie tylko statystować. Potrafił uczyć się z własnych błędów. Urazy czy niepowodzenia przestały go paraliżować tylko wzmacniać. Ksywka "Flappyhandski" czy "Arsenal reject", które były balastem jego psychiki, zaczęły go jedynie bawić.

On na to nie zasługuje

Aby zacząć wielką karierę, trzeba uświadomić sobie różne rzeczy. Nauczyć się wyciągać wnioski. Arsene Wenger zapowiadał, iż stanie się to, gdy Łukasz skończy 22, góra 23 lata. Zdarzyło się po 30-ce. Symbolem tej przemiany, nawet dla niego samego, stał się właśnie pobyt w Swansea. Tutaj wyciągnięto do niego rękę. Tyle wystarczyło, aby ustabilizować swoją pozycję jako jednego z najlepszych bramkarzy Premier League.

Gdy pytano Polaka o najbliższe cele w zespole Łabędzi ten z uporem maniaka odpowiadał: - Po prostu chce spłacić swoje zaufanie. Polakowi się to udało. Dwa lata po jego transferze wspomniany Gwilym nazwał publicznie kupno 33-latka najlepszym ruchem transferowym w historii klubu. Pożegnanie nie było jednak godne takiego miana.

(Bardzo prawdopodobnie) ostatni mecz przed zakochaną w tobie po uszy publicznością to przegrana z czerwoną latarnią ligi, która gwarantowała spadek z ligi. - Mnie, wszystkim nam jest bardzo przykro, ale Łukasz na to nie zasługuje. Niezależnie gdzie miałby grać. Jest za dobry, aby męczyć się na boiskach Championship - mówił Gwilym.

Porażka o twarzy Polaka

Może nawet sam Fabiański chciałby spróbować tylko i wyłącznie dla Swansea gry na niższym poziomie. Pytanie czy stać na to klub. Co najmniej roczny pobyt w drugiej lidze dla spadkowicza z Premier League to strata liczona w setkach milionów funtów. Trzeba ciąć koszty, a Fabiański z drugą najwyższą tygodniówką w drużynie to wielki balast na klubowym koncie.

Polski bramkarz zgarnia co 7 dni okrągłe 50 tysięcy funtów. Tyle samo zarabia w Swansea najdroższy nabytek w historii klubu, Sam Clucas. 27-latek przechodził przed rokiem z Hull za rekordowe dla Walijczyków 16 milionów euro i kompletnie przy tym zawiódł oczekiwania. W ciągu sezonu strzelił jedynie 3 bramki, które przyniosły Łabędziom taką samą liczbę punktów do ligowej tabeli.

Po ostatnim gwizdku niedzielnego spotkania Clucas jak najszybciej uciekł do szatni gospodarzy na Liberty Stadium. O 6 lat starszy Łukasz Fabiański ze łzami w oczach stał i klaskał zgromadzonym na stadionie kibicom. Jeśli to prawda, że sukces ma wielu ojców, a porażka pozostaje bezimienna, na miejscu kibiców Swansea marzyłbym, aby spadek z Premier League miał właśnie twarz szlochającego reprezentanta Polski.

Źródło artykułu: