Dariusz Tuzimek: Rewolucja wymiotła Jozaka (felieton)

WP SportoweFakty / Mateusz Czarnecki / Na zdjęciu: Romeo Jozak
WP SportoweFakty / Mateusz Czarnecki / Na zdjęciu: Romeo Jozak

Dariusz Mioduski przyjął mężnie kolejny cios na klatę, ale zareagował zdecydowanie. Zauroczenie trenerem Romeo Jozakiem kosztowało go sporo zdrowia, nerwów i pieniędzy. I było potężnym rozczarowaniem.

Mistrza okrągłych sentencji na temat futbolu, Romeo Jozaka wymiotła z Legii rewolucja w klubie. Zresztą ona go wyniosła do władzy i ona go od niej odsunęła. Jak to rewolucja.

Bardzo podobał mi się ten fragment niedzielnej konferencji, gdy prezes Legii nie używał korpo-języka. Nie mówił o planach długofalowych, celach do osiągnięcia czy rozwoju drużyny. To był ten moment, gdy trochę ulało mu się rozczarowanie i rozgoryczenie, gdy polityczna poprawność musiała ustąpić emocjom.

- A tak na końcu, to prawdziwe ryzyko ponoszę tylko ja - powiedział Dariusz Mioduski, ewidentnie podkreślając, że ryzykuje własnymi pieniędzmi. Podobało mi się, nie będę tego ukrywał.

Bo z kibicami - a przecież to do nich był skierowany przekaz z konferencji - trzeba rozmawiać szczerze. Klasyczny PR można wyrzucić do kosza. Rozwój mediów społecznościowych, w szczególności Twittera, zmienił sposób dyskusji także w świecie futbolu. Dialog jest bardziej brutalny, ale jednocześnie jest konkretny i bezpośredni. Mioduski tego nie powiedział wprost, ale kto potrafi słuchać i ma trochę wyobraźni, mógł to odczytać tak: "Odpieprzcie się! Mnie też boli to, co się dzieje z Legią w tym sezonie, ale mnie boli bardziej, bo boli dwa razy. Raz: boli mnie serce, dwa: boli mnie portfel".

Taką narrację "kupuję" od razu, to do mnie trafia. Potrafię sobie wówczas wyobrazić jak bym się czuł gdybym w Jozaka i np. Eduardo zaangażował nie tylko swoje emocje, ale także pieniądze.

ZOBACZ WIDEO Isco strzelił bramkę i... przeprosił kibiców. Real pokonał Malagę [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Facet, który wkłada swoją własną, prywatną kasę (nie np. koncernu państwowego, miasta czy sponsora) zasługuje na szacunek. Nawet jeśli popełni błędy. On szuka rozwiązań na własny rachunek, pomyłki są bolesne. Pewnie gdyby Mioduski był prezesem w Turcji czy w Grecji, byłby bardziej bezpośredni. Mogłoby się pojawić hasło, że nie musi się w ogóle tłumaczyć, bo ryzyko jest wyłącznie jego. A dziś sztuka dialogu z kibicami bardzo się zmieniła. Stare podręczniki PR można bez żalu wyrzucić na śmietnik.

Okrągłe zdanka, czy para-wykłady z teorii futbolu, którymi częstował nas Romeo Jozak, były strawne jedynie na początku, gdy się przedstawiał. Wtedy Chorwat mówił, mówił i mówił. Miało - powiedzmy to szczerze - walor świeżości. To była atrakcyjna i spójna wizja przyszłości takiego klubu jak Legia, który musi stawiać na młodzież, który musi grać o najwyższe cele, ale jednocześnie musi "produkować" zawodników i sprzedawać ich za dobre pieniądze za granicę. Tak, jak robią to właśnie Chorwaci z Dinama Zagrzeb. Model biznesowy był więc dobry, pomysł na klub odważny, a wykonawca był zaimportowany właśnie stamtąd. Miało to - na etapie konceptu - ręce i nogi. A jednak Jozak okazał się jedynie teoretykiem. Czas weryfikował go nieubłaganie. Był momentami jak - przepraszam doktora Jozaka za porównanie - akwizytor. Im gorzej mu szło z wynikami, tym bardziej atrakcyjną wizję przyszłości roztaczał, kusił niesamowitymi zyskami, które klub zaraz osiągnie. Ceny za Sebastiana Szymańskiego czy Jarosława Niezgodę szły coraz bardziej w górę, w miliony euro. I jeszcze te "grube" porównania, które pojawiały się przy nazwisku Szymańskiego: Luka Modrić, Iniesta… Żeby tylko nie spytać czemu Szymański gra tak mało, albo czemu jest tak mało efektywny.

Transfery Jozaka - na dzisiaj - też z nóg nie zwalają. Brawa za Williama Remy’ego. Ale już Eduardo, który miał być przecież nowym Ljuboją, to potężne rozczarowanie.
Co ciekawe, tacy piłkarze jak Marko Vesović, Domagoj Antolić czy Chris Philipps wyglądali najlepiej na samym początku, gdy tylko trafili do klubu. Im dłużej pracował nad nimi Jozak i jego sztab, tym było z nimi gorzej…

Brak doświadczenia Chorwata wyszedł także w sprawie "afery" z Michałem Kucharczykiem. Tu Jozak rozczarował potężnie. Zawiódł jako menedżer zespołu ludzi, jako szef swojego działu w fabryce. Mały konflikt eskalował do gigantycznego, a na koniec poszedł do przełożonego by ukarać krnąbrnego pracownika. W ten sposób sam uczynił kryzys w szatni Legii sprawą publiczną. Co gorsza, w klubie nie spotkał nikogo, kto by mu powiedział: "Romeo Jozaku, psie Sabo. Nie idźcie tą drogą!".

Wyrzucenie do rezerw "Kuchego", po czym - po przegranej z Arką i remisie z Górnikiem w PP - szybkie przywrócenie go do zespołu, raczej autorytetu Chorwata nie wzmocniło. Ale tu zabrakło kogoś, kto by w klubie poszedł pod prąd i przekonał prezesa: "Nie wyrzucajmy Kucharczyka do rezerw. Kibice mogą żartować z jego techniki, ale cenią go za walkę i psie przywiązanie do Legii. To będzie źle odebrane i niezrozumiane". I tak było, szczególnie, że sprawie nadano klasyfikację najwyższej tajności i nikt nie wiedział za co Kucharczyk dostał tę karę. Nie było w całej organizacji człowieka, który stanąłby przed prezesem lub do niego zadzwonił i powiedział, nie bacząc na zasady obowiązujące w korporacjach: - Nie róbmy tego, to głupota.

A może był ktoś taki, tylko prezes nie był jeszcze wówczas gotowy słuchać. Czar Jozaka jeszcze działał. Prezes będzie silny swoim zespołem, jeśli będzie miał odważnych ludzi. A tę siłę wyznaczą ci, którzy nie wezmą na siebie roli potakiwaczy. Zderzenie myśli może być twórcze.

Dlatego w niedzielny poranek, po zwolnieniu Jozaka, pozwoliłem sobie opublikować w portalu Futbolfejs.pl tekst, w którym kwestionuję sens oddania Legii na końcówkę sezonu asystentowi Jozaka, gdy w klubie aktualnie pracują takie legendy klubu jak Aleksandar Vuković czy Jacek Zieliński.

Dean Klafurić nie przekonuje mnie zupełnie. Dlaczego Legię miałby uzdrowić ktoś, kto był częścią sztabu Jozaka i jest współodpowiedzialny za katastrofalny stan tej drużyny? Piętno bycia wice-Jozakiem jest potężnym obciążeniem. I wobec drużyny i wobec kibiców. Szczególnie że CV "Klafa" jest ubogie.

W trudnych momentach kluby często sięgają do swoich legend czy byłych piłkarzy, którzy od lat są związani z klubem i mają szacunek kibiców. A Chorwat jest na Łazienkowskiej raptem kilka miesięcy, a za kilka tygodni go nie będzie.

Tymczasem Vuković to jest człowiek, który ma "eLkę" w sercu. Ma też charyzmę, umie trafić do piłkarzy, sam był wielkim wojownikiem. I - co bardzo ważne – zna zespół, wie co funkcjonuje źle w tej drużynie. Vuković wsparty wiedzą, doświadczeniem i autorytetem Jacka Zielińskiego to byłby duet, który mógłby Legii uratować sezon. W Klafuricia trudno mi wierzyć. Co takiego jeszcze może Chorwat dać drużynie, czego jeszcze nie pokazać przy trenerze, którego w niedzielny poranek właśnie pożegnano. Przecież "Klaf" prowadził tę drużynę razem z Jozakiem…

Gdy zapytałem w niedzielę o tę kwestię Dariusza Mioduskiego prezes Legii powiedział: - Ja jestem w środku klubu i wiem czego potrzeba tej drużynie. Musi mi pan uwierzyć na słowo. "Vuko" jest jej sercem, a ja szukam głowy. Szukam dla zespołu racjonalności na boisku. "Klaf" może to Legii dać - mówił prezes, któremu chcę wierzyć na słowo czy zaufać jego intuicji, bo argumenty mnie nie przekonują.

Ale na końcu to on płaci za tę "zabawę", on ponosi ryzyko, on sięga do portfela.
Ja - jakby zaśpiewał w swoich dobrych latach raper Rychu "Peja" - "reprezentuję biedę". Ale dlatego mogę myśleć, mówić i robić to, co uważam za słuszne. Stać mnie na odmienne zdanie.

Dariusz Tuzimek, Futbolfejs.pl

Źródło artykułu: