Michał Kołodziejczyk, WP SportoweFakty: Lubi pan pieniądze?
Grzegorz Krychowiak: Nigdy nie były dla mnie motywacją do gry w piłkę. Futbol był, jest, i będzie przyjemnością, czymś, co daje mi frajdę. Jak dziecku. O pieniądzach nie myślałem. Wszyscy mądrzy ludzie, których miałem dookoła, wbijali mi do głowy, że myślenie o stanie konta zabije we mnie radość, a bez radości na pewno nie będę lepszy na boisku. Kiedy robi się to, co się kocha - i nie musi to nawet być piłka nożna - sukcesy w końcu przyjdą, a pieniądze z nimi. Nie grałem po to, żeby zarobić. Nie wydawałem w myślach niezarobionych kwot, nie przeliczałem euro na złotówki i odwrotnie. Zawsze starałem się robić krok przodu i czerpać z tego przyjemność.
I teraz na luzie może pan zapłacić sto tysięcy funtów kary za niepodanie ręki trenerowi, który postanowił pana zdjąć z boiska w meczu ligowym.
Zapłaciłem karę, to prawda. Ale nie było to sto tysięcy funtów. Nie jest tak, że nie przywiązuję wagi do pieniędzy, mam do nich olbrzymi szacunek. Uważam, że ciężko pracuję na swoją pensję i gdybym nie miał szacunku do pieniędzy, nie miałbym także szacunku do swojej pracy, a więc i dla siebie. Pieniądze są ważne, trzeba tylko odpowiednio myśleć, co z nimi zrobić. Każdy z nas pracuje - na jedzenie, mieszkanie, po to żeby normalnie funkcjonować. Kasa kręci światem, ale nie może kręcić głową. Trzeba myśleć innymi kategoriami.
A co pan w ogóle myślał, ostentacyjnie ignorując trenera Alana Pardewa w West Bromwich Albion?
Działanie pod wpływem emocji jest częścią futbolu. Byłem sfrustrowany. Uważałem, że powinienem zostać na boisku. Trener podjął inną decyzję, trzeba było ją uszanować. Nie będę teraz siedział i zastanawiał się, co najlepszego zrobiłem. Niczego nie żałuję, życie to życie. Kłócimy się, trener jest zły, ja jestem zły na trenera, ale zaraz idę i go przepraszam. To wszystko. Nie róbmy proszę z tego wielkiej awantury. W piłce to codzienność.
Dużo pana kosztuje noszenie maski wiecznie uśmiechniętego?
Nie noszę żadnej maski, nikogo nie udaję. Nazywam się Grzegorz Krychowiak i jestem dokładnie taki, jak się zachowuję. Kiedy na zgrupowaniach reprezentacji Polski żartuję z Wojtkiem Szczęsnym to dlatego, że znamy się wiele lat i zawsze mieliśmy takie relacje. Gdybyśmy nagle zaczęli toczyć tylko poważne dyskusje - to byłoby właśnie nieprawdziwe, to byłaby maska. Sport, który uprawiamy, sprawia tyle przyjemności, że przekłada się na nasze życie. Nie każdy może przecież powiedzieć, że robi to, o czym marzył. A tak jest w naszym przypadku.
Zero stresu.
Przed meczem się nie stresuję, tylko się cieszę. Wychodzę na boisko grać w piłkę przed ogromną publicznością - czy może być coś przyjemniejszego? Uśmiecham się na boisku, uśmiecham się poza nim. Co w tym złego?
Może irytować.
W porządku, rozumiem. Zdaję sobie sprawę, że nie każdy ma tyle szczęścia, co ja. Wiem, że życie wielu ludzi jest bardzo ciężkie, zarabiają na chleb harówką. Moi rodzice całe życie pracowali i nadal to robią. Niczego nie dostałem za darmo. Gram na wysokim poziomie, osiągnąłem coś w najbardziej popularnej dyscyplinie na świecie dzięki temu, że także nie bałem się pracy i wielu wyrzeczeń.
Czym zajmują się pana rodzice?
Mają agencję ubezpieczeniową.
I nie miał pan pomysłu, żeby przejąć za nich płacenie rachunków i kazać odpoczywać?
W naszym domu zawsze panował etos pracy. Moi rodzice mają taką mentalność, że gdyby nagle zabrać im codzienne zajęcia, to by zwariowali. Ani ja sobie nie wyobrażam, ani tym bardziej oni, by już nie pracowali. Jestem bardzo wdzięczny rodzicom za wychowanie. Wyjechałem z domu wcześnie i gdybym nie otrzymał od nich takich lekcji, jakie dostałem, i gdybym nie wyniósł takich wartości, jakie wyniosłem, nie wiem, jak to wszystko by się skończyło.
Jakie to są wartości?
Przede wszystkim dyscyplina. Nie tylko ojcowska, mama też pilnowała, żebyśmy z braćmi w żadną stronę nie odlecieli. Rodzice kładli ogromny nacisk na edukację, co później miało na nas olbrzymi wpływ, bo potrafiliśmy kierować się rozsądkiem. W bardzo młodym wieku podejmuje się mnóstwo ważnych decyzji. Lepiej robi się to myśląc, a nie dając się ponieść brawurze.
Nigdy panu nie zaszumiało w głowie?
Nie. Ale z Mrzeżyna wyjeżdżałem na raty. Zawsze po coś, po kolejny szlif, który przygotuje mnie do profesjonalizmu. Kiedy miałem jedenaście lat, był Szczecin, później Trójmiasto. Jako piętnastolatek przeniosłem się do Bordeaux. Teraz w Polsce są inne możliwości niż w czasach, kiedy zaczynałem. Zdarzało się, że trener wychodził na boisko, rzucał nam piłkę, kazał grać, a sam wracał do biura. Tak bardzo zajęty był, jak angielski menedżer. Kiedy trafiłem do Francji i zobaczyłem, jakie tam mam warunki do rozwoju, pomyślałem, że tego po prostu nie mogę zmarnować. Dla Francuzów to była codzienność, normalność, a ja, przyjeżdżając z Polski, pierwszy raz w życiu zobaczyłem ośrodek treningowy z takim zapleczem. Zrozumiałem, że jestem wybrańcem. Że już o nic poza grą w piłkę nie muszę się martwić.
Tomasz Frankowski wspominał, że kiedy przyjechał do Francji, koledzy śmiali się z tego, jak był ubrany.
Wyjeżdżałem w innych czasach. W Polsce były już te same sklepy co na Zachodzie. Zresztą trafiłem do tak wielokulturowego miasta, że spotykałem się tylko z sympatią i życzliwością. Nikt na mnie krzywo nie patrzył tylko dlatego, że przyjechałem z daleka. Nie czułem wstydu, nie miałem kompleksów. Nie wiem, jak to wyglądało w innych ośrodkach treningowych, w Bordeaux zewsząd widziałem wyciągnięte ręce chętne do pomocy. Poza tym Francuzi dbali o to, by ściągać zawsze przynajmniej dwóch młodych piłkarzy z tego samego kraju. Żeby mogli porozmawiać na co dzień w ojczystym języku i czuć się swobodnie.
Lubię dobrze wyglądać, wyróżnić się w tłumie. Strój jest wizytówką, trzeba się w nim dobrze czuć i nie zlewać się z masą.
Tęsknił pan za rodziną?
Były trudne momenty, ale pomogło nam to, że rozstawaliśmy się etapami. Kiedy byłem w Szczecinie, widzieliśmy się z rodzicami raz na tydzień, w Trójmieście - co trzy tygodnie. Po tym, jak trafiłem do Bordeaux, widywaliśmy się w święta i przy zgrupowaniach młodzieżowych reprezentacji Polski. Wychodziło raz na miesiąc, nie uważam, że jakoś specjalnie rzadko. Rodzina odwiedzała mnie we Francji, a ja do wszystkiego podchodziłem jak do wspaniałej przygody. Cieszyłem się, że mogę grać w tak pięknym mieście jak Bordeaux. Wie pan, z Mrzeżyna do Bordeaux to spora przeprowadzka.
W głowie też?
Zmiana następowała pod względem sportowym i kulturowym. Na początek trzeba było nauczyć się języka. Po angielsku najlepiej nie mówiłem, ale Francuzi po angielsku nie mówili w ogóle, więc nie miałem wyjścia. Powoli zakochiwałem się w Francji, zaczęło mi wszystko odpowiadać. Przecież w Mrzeżynie nie miałem krewetek na obiad, a z czasem miejscowa kuchnia zaczęła mi bardzo smakować. Teraz mam we Francji mieszkanie, moja dziewczyna pochodzi z tego kraju. Piłkarze mają wielkie szczęście, że mogą podróżować, poznawać nowe kultury, uczyć się języków. Takie okazje trzeba w stu procentach wykorzystywać.
Sam był pan świadomy szansy, przed jaką staje, czy ktoś panu podpowiadał?
Nie było mi łatwo, ale byłem otoczony ludźmi, którzy chcieli mi pomóc. Miałem to szczęście, że trafiłem na naprawdę porządnego faceta, jakim jest Andrzej Szarmach. Gdyby nie on… Byłem gówniarzem i miałem oparcie w jego mądrości. Nie nazwałbym Szarmacha menedżerem, ale nie z braku szacunku, tylko dlatego, że był dla mnie kimś znacznie więcej. Tłumaczył wszystko, opiekował się mną. W codziennych sprawach, w sklepie, po treningu, w banku. Jak masz piętnaście lat i zarabiasz pierwsze pieniądze, to przecież wypadałoby mieć chociaż konto, a jego założenie było dla mnie wyzwaniem, z którym sam bym sobie nie poradził.
Przyjeżdżając na zgrupowania reprezentacji Polski, czuł się pan lepszy od kolegów z polskich klubów?
Taki sposób myślenia szybko może piłkarza zgubić. Jeśli w sobotę czujesz się lepszy od zawodnika, który nie gra, za tydzień ty będziesz siedział na ławce. To, że ty grasz we Francji, a on w Polsce, o niczym nie świadczy. Do każdego trzeba mieć szacunek. Tylko w taki sposób sam sobie pozwalasz na rozwój i decydujesz o tym, czy zasługujesz na miejsce w pierwszym składzie.
ZOBACZ WIDEO Giovane Elber dla WP SportoweFakty: Musiałem mówić, że Bayern nie potrzebuje Lewandowskiego
[nextpage]Myśli i śni pan po polsku czy francusku?
Pół na pół.
A kim się pan czuje?
Jestem dumny, że pochodzę z Polski i mówię o tym głośno. Czuję się w stu procentach Polakiem. Nie przeszkadza mi to jednak, by uważać Paryż za najpiękniejsze miasto na świecie. Teraz przeprowadziłem się do Birmingham, ale do stolicy Francji mam tylko godzinę lotu. Kariera piłkarza nie trwa wiecznie, na razie stanowi priorytet, a gdzie zamieszkam po zakończeniu gry w piłkę, sam jeszcze nie wiem.
Andre Gomes z Barcelony udzielił niedawno wywiadu, w którym mówił, co dzieje się w głowie piłkarza, który nie spełnia pokładanych nadziei. Pan w Paris Saint - Germain…
Tak, tak, zgadzam się, to nie jest łatwe. Kiedy przychodzi się do nowego klubu i nie dostaje szans na grę, jest to trudne do strawienia i wiem, że można sobie z tym nie poradzić. Problem pojawia się wtedy, gdy spada lawina krytyki. W którymś momencie dochodzi się do ściany i ma wrażenie, że czegokolwiek by się nie zrobiło i tak będzie źle.
We Francji miałem to szczęście, że trafiłem na naprawdę porządnego faceta, jakim jest Andrzej Szarmach. Gdyby nie on… Byłem gówniarzem i miałem oparcie w jego mądrości.
Jak sobie z tym radzić?
Trzeba się odciąć od prasy i od ludzi, którzy mają się za najmądrzejszych. Za każdym razem znajdzie się grupa, która będzie krytykowała, wytykała błędy i widziała tylko ciemną stronę. Trzeba nauczyć się żyć z taką świadomością, tak wygląda życie osoby publicznej. Trzeba zwyczajnie robić swoje, żyć własnym życiem i pracować nad tym, by życie sprawiało przyjemność.
Przechodził pan z Sevilli do PSG za ponad 30 milionów euro, Hiszpanie nazywali pana perfekcyjną maszyną. Dlaczego nie udało się w Paryżu?
To skomplikowana sytuacja. Czasami ludzie pytają, czy drugi raz podjąłbym taką samą decyzję i zawsze odpowiadam: tak. Dzwonił do mnie trener Unai Emery, dzwonił dyrektor sportowy i namawiali do przyjścia. "Chcemy cię, potrzebujemy cię. Nikt nie zagwarantuje ci grania, ale na pewno dasz radę i się sprawdzisz" - przekonywali. Trener znał mnie doskonale, nie było tak, że wchodziłem pod skrzydła kogoś, kto dopiero musiał poznać moje możliwości. Dla mnie decyzja o transferze była tak naturalna, że spakowałem walizki i przeniosłem się do Paryża.
Nie odpowiedział pan na pytanie, dlaczego się nie udało.
Jestem zawodnikiem zbyt defensywnym do stylu gry PSG. Myślałem, że skoro trener mówi, żebym przyszedł do jego drużyny, chce zmienić taktykę. Problemem PSG jest to, że za bardzo kogoś takiego w lidze nie potrzebuje. Nie musi, nie ma się co oszukiwać. W każdych innych rozgrywkach bym się przydał, ale akurat nie PSG we Francji. Liga Mistrzów to już inna historia. Ale być może taktyka z ligi francuskiej przeniesiona na Europę jest powodem, dla którego zespół pełen świetnych zawodników nie poradził sobie w Lidze Mistrzów dwa sezony z rzędu.
A może przyczyną jest też kiepska atmosfera w klubie? Media co chwila donosiły o jakichś nieporozumieniach i podziałach.
Nie miałem w Paryżu problemów z żadnym zawodnikiem, wszyscy mieliśmy dobre relacje. Nie szukałbym na siłę przyczyn mojego niepowodzenia tam, gdzie ich nie ma. Ci wielcy piłkarze, te wielkie gwiazdy, to tak naprawdę normalni ludzie. Jest kilku dowcipnisiów, jest kilku spokojniejszych zawodników. Jak w każdej drużynie.
Walczy pan o powrót do formy sprzed dwóch lat?
Są mecze, kiedy gram bardzo dobrze i wszyscy są zadowoleni z mojej dyspozycji, jednak kiedy to nie przekłada się na wynik, nie ma żadnego znaczenia. To jest obecnie największy problem West Bromwich i mój. Nie musisz grać spektakularnie, ale kiedy twój zespół wygrywa, także twoje noty idą w górę, jesteś lepiej oceniany. Naprawdę ciężko chwalić piłkarza po porażce drużyny.
Ale w West Bromwich da się w ogóle wyróżnić? Czy genialny piłkarz wstawiony na pana pozycję w tym klubie poradziłby sobie lepiej?
Ciężko powiedzieć. Patrząc na obecny sezon - nie sądzę. Wielu zawodników w środku pola ma podobne predyspozycje, zbyt zbliżony do siebie styl gry. Wcześniej, kiedy trenerem był Tony Pulis, próbował dać mi więcej obowiązków w ofensywie, a to nigdy nie była moja rola na boisku. Ale jak trener wymagał, to zwyczajnie starałem się spełniać jego życzenia. Przeniosłem się jednak do West Bromwich myśląc o mundialu.
To znaczy?
Chciałem odpowiednio przygotować się do mistrzostw świata. Nie wyobrażałem sobie, że ten sezon może tak źle się potoczyć. Jesteśmy na ostatnim miejscu w tabeli, do przedostatniej drużyny tracimy siedem punktów. Mundial sprawił, że celowo nie walczyłem o transfer do innego topowego klubu. Przez wiele miesięcy nie grałem w piłkę, brakowało mi rytmu. Wolałem pójść do mniej prestiżowego klubu, żeby się odbudować i latem powalczyć o coś z reprezentacją na mundialu.
W którym miejscu jest kadra dwa lata po Euro?
Mamy wszystkie argumenty, żeby osiągnąć sukces. Pewnie znowu mi pan zarzuci za bardzo pozytywne myślenie, ale taki już jestem - a poza tym mamy naprawdę mocne podstawy.
Jakie?
Doświadczenie, jesteśmy w odpowiednim wieku, ale mamy też młodych zawodników, którzy dopiero wchodzą do drużyny i szukają swojej szansy. Jest zespół, który grał na mistrzostwach Europy i nie zawiódł. Przecież z tej jedenastki, która dwa lata temu doszła do ćwierćfinału we Francji wszyscy będą też w Rosji. Oczywiście, mundial jest dużo trudniejszym turniejem, trafiliśmy do wymagającej grupy, ale stać nas na dobry wynik.
Mówi pan, że jest ta sama jedenastka, a ja widzę choćby problem ze skrzydłowymi.
Kuba Błaszczykowski zdąży się wyleczyć. Rozmawiałem z nim ostatnio i wiem, że już jest dużo lepiej. To dla nas kluczowy zawodnik i nie wyobrażam sobie kadry bez Kuby. Nawet jeśli teraz nie gra, nawet jeśli będzie grał dużo mniej. Kiedy się wyleczy, to wierzę, że będzie miał dobrą końcówkę sezonu i zdąży przygotować formę na lato. Podobnie Kamil Grosicki, który rzadko rozgrywa pełne dziewięćdziesiąt minut w klubie, ale w reprezentacji jest absolutnie kluczowy.
Wizerunkowo korzystacie teraz z Euro i wygranych eliminacji. Wie pan, że w przypadku porażki w Rosji miłość kibiców szybko się skończy?
Zdaję sobie sprawę, byłem w tej reprezentacji, kiedy przegrywała, i jestem teraz, kiedy jest dobrze. Tak jest wszędzie, że gdy są zwycięstwa, wszyscy cię kochają, a kiedy przegrywasz, w jeden wieczór stajesz się najgorszym zawodnikiem na świecie grającym w najgorszej drużynie. Recepta jest prosta: trzeba wygrywać. Na dzisiaj nie mamy czym się martwić, trzeba się cieszyć tym, co już udało się osiągnąć i marzyć o czymś więcej. Tak naprawdę nie pamiętam, kiedy ostatnio przegrałem jakiś mecz w reprezentacji Polski. Przed mundialem nie możemy mieć żadnych obaw. Nie jesteśmy faworytami do złotego medalu, w Rosji będą wszyscy najlepsi. Ale skupmy się na sobie, bądźmy taką Portugalią z ostatniego Euro. Nikt na nią nie patrzył, nikt na nią nie stawiał, a ona po cichutku, krok po kroku, ciężko pracując, wygrała cały turniej. Mamy zespół, który stać na niespodziankę.
[nextpage]Powiedziałby pan o piłkarzach reprezentacji Polski, że to grupa kumpli?
Tak. Przyjaźnie, które się tu pozawiązywały, przetrwały kilka prób i mają się dobrze. Lubimy ze sobą spędzać czas, także poza boiskiem. Nawet na wakacje z Wojtkiem Szczęsnym uda się czasem wyrwać.
To może pan się przyjaźni ze Szczęsnym, a później jest cała reszta?
Wojtka znam piętnaście lat i nadajemy na tych samych falach. Rozmawiam jednak z każdym, z Kubą, z Łukaszem Piszczkiem, z Łukaszem Fabiańskim, z Robertem Lewandowskim. Z nikim nie mam problemu.
Ja tam nie wszystkich w swojej pracy lubię.
A ja mam tak, że albo bardzo lubię, albo tylko lubię.
Koledzy często żartują z kreacji, w jakich pojawia się pan na kolejnych zgrupowaniach?
Od czasu do czasu. Głównie Szczęsny. I głównie z zazdrości.
Skąd u pana to zainteresowanie modą?
Przyszło z wiekiem, ale długo dojrzewało w środku. We Francji pojawiły się możliwości, poznałem kilka sklepów, ludzi, którzy potrafili doradzić. Lubię dobrze wyglądać, wyróżnić się w tłumie. Strój jest wizytówką, trzeba się w nim dobrze czuć i nie zlewać się z masą. Chociaż oczywiście są pewne granice w zwracaniu na siebie uwagi. To musi być przyjemność, a nie manifestacyjne farbowanie włosów na różowo.
Dlaczego chce się pan wyróżniać w tłumie?
Tak, jak na boisku. Są kibice, którzy cię uwielbiają, są tacy, którzy nienawidzą. Nie lubię być nikim, nie lubię być szarakiem.
Zbigniew Boniek zna się na modzie?
Wydaje mi się, że nie. Chociaż rzadko go widzę.
Pytam, bo często podrzuca panu na Twitterze sugestie nowych ubrań.
Nie korzystam, ale niedługo to ja będę jemu doradzał. Mam już kilka strojów na oku.
To prawda, że garderoba w pana domu w Sevilli zajmowała całe piętro?
No prawie. Miała z siedemdziesiąt metrów kwadratowych. Nasza szafa to jedyna rzecz, która podróżuje ze mną i Celią, kiedy zmieniam kluby.
Z Celią poznaliśmy się w szkole, gdzie studiowała. Wystarczyło, że byłem prawdziwy, wystarczył mój jeden uśmiech. Dużo w życiu wygrałem dzięki uśmiechowi.
Chcecie, żeby pisało się o was jak o polskich Beckhamach?
Celia robi to, co lubi. Ja też. Oboje jesteśmy zadowoleni. Nie chcemy nikomu niczego udowadniać, ani imponować. Jesteśmy razem już siedem lat, nie wyobrażam sobie dnia bez niej. Nie chce mi się nigdzie samemu jechać. Ostatnio wybieram jakieś abstrakcyjne kierunki na krótkie wypady i chociaż Celia robi okrągłe oczy, to nie przychodzi nam do głowy, by zwiedzać osobno. W związku chodziło mi zawsze o zrozumienie, coś takiego, co właśnie mamy. Nie da się zaplanować miłości, wymarzyć sobie. Trzeba czerpać radość z bycia razem.
A nie myślicie o tym, żeby dołożyć sobie obowiązków?
Pyta pan o dziecko? Pewnie kiedyś się na nie zdecydujemy, ale nie ukrywam, że na razie nie mamy tego w planach. Na wszystko przyjdzie czas, na razie jesteśmy jeszcze młodzi.
Kiedy się poznawaliście, nie był pan jeszcze znanym piłkarzem...
Grałem w rezerwach, a Celia za bardzo nie wiedziała, o co w piłce chodzi. Poznaliśmy się w szkole, gdzie studiowała. Wystarczyło, że byłem prawdziwy, wystarczył mój jeden uśmiech. Dużo w życiu wygrałem dzięki uśmiechowi.
Zdjęcia, jakie Celia wrzuca na Instagram, bywają dość odważne. Nie przeszkadza to panu?
Po pierwsze: to ja jestem fotografem, prawa zastrzeżone. Zdjęcia przechodzą przez cenzurę, robię autoryzację. Jeśli to ładne, kobiece ujęcia, to nie mam z tym żadnego problemu. Najważniejsze, żeby nie przekroczyć granicy dobrego smaku, żeby nie były wulgarne. I moim zdaniem nigdy nie były.
Lubi pan fotografię czy tylko fotografować swoją dziewczynę?
W Paryżu byłem chyba we wszystkich muzeach, robiłem dużo zdjęć, poznałem miasto na wylot.
Powiedział pan, że pieniądze nigdy nie motywowały pana do treningów. A sława?
Sława jest miła. Kiedy ktoś podchodzi, prosi o zdjęcie, autograf - nigdy nie mam z tym problemu. Umówmy się jednak, że nie jestem wielkim piłkarzem, za którym w każdym zakątku świata biega pięćdziesięciu kibiców i nie daje żyć. Cieszy mnie to, lubię spokój. Lubię, kiedy nikt nie zaczepia mnie w podróży. Cenię sobie to, że mogę pójść w lewo, w prawo, bez oglądania się za siebie i zastanawiania się czy ktoś pozwoli mi w spokoju zjeść kolację.
Traktuje pan mundial jako szansę na odbicie się i znalezienie nowego klubu, w którym czułby się pan spełniony?
Nie wybiegam tak daleko w przód, staram się skupić na tym, jaki mam plan na jutro. Za dużo w sporcie widziałem, nie wiem gdzie będę za rok, ani za dwa lata. Planowanie w futbolu nie ma żadnego sensu.