Hasło "To jest wojna" widniało na transparencie w klipie przygotowanym przez klub z Paryża. Piłkarze odgrażają się Królewskim i zapowiadają chęć "zmiany historii". Gospodarze podgrzewają temperaturę rewanżu z Realem Madryt, żeby wraz z pierwszym gwizdkiem być przygotowanym do ataku. Paris Saint-Germain nie ma na co czekać. To obrońca trofeum wygrał u siebie 3:1 i jest bliżej awansu do ćwierćfinału Ligi Mistrzów.
Paris Saint-Germain jest liderem Ligue 1 i pewniakiem do zdobycia mistrzostwa Francji. W klasyfikacji kanadyjskiej na krajowym froncie prowadzi z 19 golami oraz 13 asystami Neymar. W Lidze Mistrzów zdobył sześć bramek i wykonał cztery ostatnie podania. Brazylijczyk, który tak wydatnie pomógł w strzeleniu blisko 50 goli w sezonie, nie ułatwi paryżanom odrobienia strat z Madrytu. Neymar ma pękniętą kość śródstopia. Kontuzji doznał w pojedynku z Olympique Marsylia. Drużyna straciła jedną z dwóch najsilniejszych armat. Porównywalne statystyki z Brazylijczykiem ma tylko Edinson Cavani.
- Brak jednego piłkarza otwiera drzwi przed następnym. W meczu z Realem ważni będą ci obecni na boisku i wchodzący z ławki rezerwowych - mówi Unai Emery, trener Paris Saint-Germain. - Jesteśmy w stanie zmienić historię i przesunąć swoje granice - dodaje obrońca Dani Alves. - Możemy siedzieć i płakać albo walczyć. Logiczne, że z Neymarem jesteśmy silniejsi, ale musimy dać z siebie wszystko pod jego nieobecność. Rozmawiam z nim praktycznie każdego dnia i ustaliliśmy, że widzimy się w kolejnych rundach. Zwykle dotrzymujemy obietnic.
W 1993 roku Paris Saint-Germain spotkało się z madrytczykami w ćwierćfinale Pucharu UEFA. Po porażce 1:3 z stolicy Hiszpanii odrobiło stratę z nawiązką w Paryżu. Temperatura rewanżu była wysoka. Między 81. a 94. minutą padły cztery gole. Autorem decydującego na 4:1 był Antoine Kombouare. Tego pojedynku nie pamięta z boiska żaden z obecnych piłkarzy obu klubów. Inaczej to wygląda w przypadku zeszłorocznego zwycięstwa Paris Saint-Germain 4:0 z FC Barcelona. Aktualny wicemistrz Francji potrafił rozbić Dumę Katalonii, grając bez Neymara, a dwa gole strzelił Angel di Maria, którego także dziś mianuje się na ukrytą broń zespołu.
ZOBACZ WIDEO Messi królem rzutów wolnych. Barcelona zmierza po tytuł [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Trudno liczyć na dramaturgię w rewanżu Liverpool FC z FC Porto. Drużyna Juergena Kloppa wróciła z Portugalii z zaliczką 5:0 i gdyby ją zmarnowała, byłaby to historyczna kompromitacja przedstawiciela Premier League. Liverpool zagrał w Porto zabójczo skutecznie. Po pięciu z jego sześciu celnych strzałów piłka wpadła do bramki. Najbardziej precyzyjny był autor hat-tricka Sadio Mane. Pozostałe gole strzelili Mohamed Salah i Roberto Firmino. Porto nigdy nie poniosło u siebie wyższej porażki w pucharach.
Ważniejsze w kontekście rewanżu jest, że The Reds to drużyna niepokonana w tej edycji Ligi Mistrzów, a Smoki jeszcze nigdy nie zwyciężyły w Anglii. Mecz w Liverpoolu będzie ich 18. na wyjeździe z przedstawicielem Premier League. Tylko dwa z wcześniejszych 17 zremisowały. W 2004 roku Porto udało się doprowadzić do wyniku 1:1 w 90. minucie starcia z Manchester United. W cudownych okolicznościach dostało się do ćwierćfinału Ligi Mistrzów, a następnie zdobyło trofeum. Także drugi kompromisowy wynik 2:2 padł na Old Trafford. Przy Anfield Road drużyna z Portugalii dotychczas przegrywała.
- Gdybym był trenerem Porto, chciałbym zobaczyć reakcję mojego zespołu. Aby znów zwyciężyć, będziemy musieli zagrać bardzo dobrze - mówi Juergen Klopp, menedżer Liverpool FC. - Wiem, że nasz przeciwnik ma problem z kontuzjami, ale nie spodziewam się, że zagra rezerwowa drużyna. Po porażce u siebie będzie chciał nas skrzywdzić. W Porto wygraliśmy imponująco 5:0, ponieważ wykorzystaliśmy praktycznie każdą szansę, jaką mieliśmy.
1/8 finału Ligi Mistrzów:
Paris Saint-Germain - Real Madryt / wt. 06.03.2018 godz. 20.45
Pierwszy mecz: 1:3
Liverpool FC - FC Porto / wt. 06.03.2018 godz. 20.45
Pierwszy mecz: 5:0