Dokładnie takiego przebiegu spotkania oczekiwali kibice Legii Warszawa. Jedna drużyna gniecie drugą, tworzy sytuacje, bramkarz rywali uwija się jak w ukropie, ale przecież wszystkiego obronić nie może. Tyle tylko że w roli atakującej ekipy miał być zespół mistrza Polski. Tymczasem Jagiellonia Białystok przyjechała do stolicy jak po swoje. Trudno powiedzieć, czy to właśnie zespół z Podlasia zagrał swój najlepszy mecz w sezonie czy gospodarze najgorszy. Ale chyba blisko prawdy będzie stwierdzenie, że oba warunki zostały spełnione. A wynik? Jest bardziej niż mylący, bo Jagiellonia mogła wygrać znacznie wyżej.
Można powiedzieć, że emocje w tym spotkaniu skończyły się w 15.minucie, choć wtedy jeszcze nikt nie zdawał sobie z tego sprawy. Domagoj Antolić brutalnie sfaulował Przemysława Frankowskiego i sędzia pokazał mu czerwoną kartkę. Miał rację. Zresztą w tym momencie gospodarze mogli już grać w dziewiątkę, bo przecież chwilę wcześniej Marko Vesović zaatakował wyprostowaną nogą Guilherme i sędzia Daniel Stefański wyraźnie legionistę oszczędził.
Zaczęło się dość obiecująco dla Legii bo Vesović już w 1. minucie miał okazję, ale jego ni to strzału, ni podania nie przypieczętowali golem ani Jarosław Niezgoda, ani Eduardo. Okazało się jednak, że to by było na tyle, jeśli chodzi o gospodarzy i - podobno - murowanych faworytów do tytułu mistrza Polski.
Jagiellonia powoli zdobywała przewagę. I w końcu się udało. Tyle że sędzia nie uznał bramki Frankowskiego. Po konsultacji VAR uznał, że wcześniej w akcji na spalonym był Martin Pospisil. Ale czy miał rację? Kontrowersje zostały. Na pewno arbiter sprzyjał tu Legii, mimo iż na trybunach trwał festiwal bluzgów pod jego adresem.
ZOBACZ WIDEO Neymar opuścił boisko na noszach. PSG ograło OM [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Ale oczywiście trudno posądzać go o stronniczość. W 43.minucie podyktował w końcu rzut karny dla gości. Świetny do tej pory Arkadiusz Malarz niepotrzebnie faulował Romana Bezjaka a rzut karny wykorzystał Arvydas Novikovas.
Legia chyba jeszcze w ostatnich latach nie była aż tak zdominowana w Warszawie jak w pierwszej połowie tego spotkania. Na pewno nie z krajowym rywalem. Wyglądało to trochę tak, jakby do stolicy Polski przyjechała solidna zachodnia ekipa.
Goście mieli wyraźną przewagę w strzałach, posiadanie przez większość spotkania wyraźnie powyżej 60 procent, grali pomysłowo, świetnie korzystali ze skrzydeł. Nie tylko nie dali Legii się rozwinąć, ale sami mieli świetny pomysł na mecz w ofensywie.
Świetnie wszystko "nadzorował" ze środka Taras Romanczuk, który od kilku dni ma obywatelstwo polskie. A tak się składa, że mecz z trybun obserwował selekcjoner Adam Nawałka.
W drugiej połowie Jagiellonia może już tak nie przeważała, ale spokojnie kontrolowała spotkanie i miała swoje okazje. W 64.minucie Novikovas trafił w słupek, a dobił Legię Karol Świderski. Na 2 minuty przed końcem wykończył precyzyjne dośrodkowanie Piotra Wlazły i strzałem głową pokonał Malarza. A Legia? Kończyła mecz w dziewiątkę, po drugiej żółtej kartce dla Vesovicia, i bez jednego celnego strzału. Przy 11 celnych strzałach gości!
Przed rundą wielu ekspertów przyznało Legii tytuł. Na papierze faktycznie wygląda ten zespół imponująco. Ale już na boisku Jagiellonia dała mistrzom Polski sporo do myślenia. Po meczu w Warszawie to ekipa Ireneusza Mamrota wyrasta na kandydata numer 1 do mistrzostwa.
Legia Warszawa - Jagiellonia Białystok 0:2 (0:1)
0:1 - Novikovas 44' (k.)
0:2 - Świderski 88'
Składy drużyn
Legia: Malarz - Vesović, Pazdan, Remy, Jędrzejczyk - Mączyński, Phillips, Antolić - Eduardo (37' Broź, 66. Hlousek), Niezgoda, Hamalainen (83' Kucharczyk).
Jagiellonia: Pawełek - Burliga, Mitrović, Runje, Guilherme - Wlazło, Romańczuk - Frankowski, Pospisil, Novikovas - Bezjak (82. Świderski).
Sędziował: Daniel Stefański (Bydgoszcz).
Żółte kartki: Vesović (Legia).
Czerwona kartka: Antolić (15' Legia), Vesović (90' druga żółta).
Widzów: 20 557.