Wołodymyr Kostewycz: Nie oglądamy się na innych, mistrzostwo dla Lecha Poznań to realny cel

Newspix / Adam Jastrzebowski / Na zdjęciu: Wolodymyr Kostewycz (z prawej)
Newspix / Adam Jastrzebowski / Na zdjęciu: Wolodymyr Kostewycz (z prawej)

Wielu moich znajomych zostało wcielonych do wojska i posłanych na front. Gdy wracali, było widać, że doświadczyli tam strasznych rzeczy. To tak delikatne sprawy, że nie miałem prawa dopytywać o szczegóły - mówi nam Wołodymyr Kostewycz z Lecha Poznań.

[b][tag=61030]

Wołodymyr Kostewycz[/tag], piłkarz Lecha:[/b] Poznań jest piękny, podobny do mojego rodzinnego miasta, ale na początku było mi tu ciężko. Przyszedłem do zupełnie nowego miejsca, kraju, bez znajomych, rodziny, po wielu latach spędzonych w jednym klubie. Z treningu na trening było jednak coraz lepiej, poznawałem język.

Paweł Kapusta, WP SportoweFakty: - W ostatnich latach przyjechała do Polski ogromna liczba Ukraińców - i nie mówię o piłkarzach. Dostrzega to pan?

Widzę to na każdym kroku. W Poznaniu poznałem i zakolegowałem się z jednym z nich, zresztą regularnie współpracuje z klubem. Kostia żyje tu już dziewięć lat, bardzo pomagał mi na samym początku mojego pobytu w Lechu. Ukraińców spotykam bardzo często na rynku, w sklepach.

Od strony organizacyjnej Szachtar, Dynamo i Metalist to była europejska czołówka, sytuacja innych klubów była zupełnie inna. Gdy mieliśmy do rozegrania mecz w Doniecku, drużynę zapakowano do autokaru i jechaliśmy tam ze Lwowa 20 godzin. To był, jeśli dobrze pamiętam, 2015 rok. Wyjazd był dwa dni przed meczem, dzień przed byliśmy na miejscu i trenowaliśmy, żeby odkręcić się po podróży, na trzeci dzień był mecz i później 20 godzin powrotu.

Rozpoznają w panu piłkarza?

Kilka razy zdarzyło mi się zagadać do kogoś w sklepie, spytać o coś, by otrzymać odpowiedź: "Przepraszam, ale nie mówię po polsku, jestem z Ukrainy". No i wtedy zaskakiwałem taką osobę, zaczynałem mówić po ukraińsku. Dopytywałem co robi w Poznaniu, czym się zajmuje, zwykłe ludzkie sprawy. Ale nigdy nie czułem potrzeby mówienia, że jestem piłkarzem Lecha. Zresztą, nigdy nie zostałem rozpoznany w Poznaniu przez swoich rodaków jako piłkarz. Sam mam wielu znajomych z dawnych lat, którzy mieszkają teraz w Polsce i zarabiają tu na życie. Moi koledzy pracują na przykład w knajpie w Zakopanem. Inny jest szefem kuchni w jednej z gdyńskich restauracji.

Spotykał się pan z wrogością Polaków?

Skąd, w Polsce czuję się prawie jak w domu. Nie dostrzegam już żadnej różnicy, może poza językiem. Nasze narody są bardzo podobne, mamy podobne tradycje, dlatego aklimatyzacja nie zajmuje dużo czasu. A w związku z tym, że jesteśmy praktycznie tacy sami, nigdy nie spotkałem się z wrogością. Nie miałem nieprzyjemnych sytuacji, bo na przykład komuś w knajpie albo sklepie nie spodobał się mój akcent. I nawet nie chodzi o to, że jestem piłkarzem, że ktoś rozpoznaje we mnie zawodnika Lecha i odpuszcza. Chodzi o zwykłe, ludzkie podejście. Na Ukrainie jest dzisiaj sporo ekonomicznych problemów i moi rodacy decydują się na wyjazd, żeby szukać zarobków poza granicami naszego kraju. Wiele zależy od niestabilnej sytuacji na wschodzie. Musi się po prostu skończyć wojna.

ZOBACZ WIDEO Gmoch porównuje Bońka i Lewandowskiego. "Zbyszek nie miał powtarzalności"

Jest pan na bieżąco w tej sprawie?

Oczywiście.

Pytam, bo w Polsce o wojnie na Ukrainie mówiło się bez przerwy. Minęło trochę czasu, konflikt trwa, ale naszym mediom chyba się to już znudziło.

Na Ukrainie jest - oczywiście zachowując proporcje - podobnie. Jeszcze jakiś czas temu mówiło się tylko o tym, nie było innego tematu. Teraz obrazków ze wschodu jest w telewizji mniej. Mówi się, informuje, ale wszyscy starają się w miarę normalnie żyć. Nie mówię, że pogodziliśmy się ze stanem, który zapanował na objętych wojną terenach. Prawda jest taka, że wojna w jakimś stopniu dotknęła każdego.

Stracił pan na froncie przyjaciół?

Wielu moich znajomych zostało wcielonych do wojska i posłanych na front. Gdy wracali, było widać, że doświadczyli tam strasznych rzeczy. Jest XXI wiek, żyjesz w Europie, a kilkaset kilometrów od twojego miasta wybucha konflikt i sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie. To tak delikatne sprawy, że czułem że nie miałem prawa dopytywać o szczegóły.

Panu też groził wyjazd na front?

Nie.

Rosjanie najechali na Ukrainę, okupują jej wschodnią część, a za kilka miesięcy będą gospodarzem mundialu. Nikt nie protestuje, nikomu to nie przeszkadza. To normalne?

To nie jest normalne, nie powinno tak być.

Można pana nazwać ukraińskim patriotą?

Oczywiście. Kocham swój kraj, dokładnie śledzę, co się w nim dzieje.

Po przyjeździe do Poznania musiał się pan gęsto tłumaczyć ze zdjęcia pod pomnikiem Stepana Bandery. Dla Ukraińców to bohater, dla Polaków - zbrodniarz.

Dostaliśmy w Karpatach nowe koszulki, ktoś w klubie wymyślił taki sposób prezentacji. Nie miałem nic do gadania, taka była decyzja klubu. Każdy naród ma swoją historię, nie zmieni się tego. Nie chcę mówić na ten temat, bo do Poznania przychodziłem grać w piłkę, a nie dyskutować o historii.

Kibice Lecha chcieli jednak o tym z panem podyskutować.

Lech grał wyjazdowy mecz we Wrocławiu, ja nie mogłem wziąć udziału w tym spotkaniu ze względu na kontuzję. Jechałem tam więc jako kibic, w drodze zrobiłem sobie krótką pauzę na stacji benzynowej. Okazało się, że na tej samej stacji odpoczywali kibice Lecha. Wzięli mnie na bok, chcieli porozmawiać, podpytać, jak się czuję, jak moje zdrowie. No i na końcu zapytali o to zdjęcie pod pomnikiem Bandery. Wyjaśniłem, powiedziałem jak to wyglądało z mojej strony. I tyle.

Jeszcze dwa lata temu bez cienia wątpliwości można było powiedzieć, że liga ukraińska jest od polskiej mocniejsza. Jak jest teraz?

Na Ukrainie jest wielu piłkarzy prezentujących bardzo wysoki poziom, ale w klubach brakuje stabilizacji. Często zdarzają się sytuacje, że zawodnik czeka na choćby jedną pensję przez cztery-pięć miesięcy. Zdarza się też, że drużyna walczy, wygrywa, ma duże ambicje, a zespół nagle - z różnych powodów - dostaje karę minus kilka punktów i wszelkie plany idą do pieca. My w Karpatach raz dostaliśmy sześć punktów kary i po jakimś czasie dołożono jeszcze kolejne trzy. Co najgorsze, to że na stadiony przychodzi po dwa-trzy tysiące kibiców. Teraz Ukraińcy mają inne sprawy na głowie, myślą o innych rzeczach niż ligowa piłka.

Pana zespół, Karpaty Lwów, grał na nowym stadionie, zbudowanym na Euro 2012. Na trybunach pojawiało się czasem tysiąc kibiców.

W tym akurat przypadku chodziło przede wszystkim o słabą grę. Gdy drużyna występowała jeszcze w europejskich pucharach, trybuny były wypełnione po brzegi. Gdy jednak wszystko się posypało od strony sportowej, zaczęliśmy się bić o utrzymanie, to i kibiców zaczęło przychodzić znacznie mniej. Karpaty traktuję jak swoją rodzinę, to mój klub. Spędziłem tam wiele lat, zaliczyłem debiut na najwyższym, ligowym poziomie.

Ale był moment, że nie wiedział pan, czy nie trzeba będzie rzucić piłki i zająć się przyziemnymi, normalnymi rzeczami.

Był taki moment, mniej więcej gdy skończyłem szkołę, że miałem problemy zdrowotne, przyplątała się kontuzja, a z klubem nie wiązał mnie chwilowo żaden kontrakt. Wiedziałem oczywiście, że to nie jest dla mnie koniec gry w piłkę, ale chciałem stworzyć sobie dodatkowe ścieżki kariery, czy możliwości i dlatego podjąłem decyzję o rozpoczęciu studiów. Niedługo później otrzymałem z klubu propozycję nowej umowy. Grałem w Karpatach, ale studiów nie rzuciłem. Skończyłem pięcioletnie studia na kierunku geodezja, teraz jestem już na finiszu studiów na kierunku wychowanie fizyczne, latem mam ostatni egzamin. Studia ważna rzecz, nie wiadomo przecież, jak dalej toczyć się będzie moja kariera, fach w ręku na pewno nie zaszkodzi.

Wojna bardzo wpłynęła też na kształt ligi, drużyn w niej występujących.

Siłą ukraińskiej ligi były kluby wspierane przez oligarchów - Szachtar Donieck, Dynamo Kijów, Matalist Charków. Poziom w tych klubach cztery-pięć lat temu był kosmiczny. Przecież grali tam Willian, Alex Teixeira, Henrich Mchitarjan, Douglas Costa, Fernandinho, Dmytro Czyhryński został sprzedany za wielką kwotę do Barcelony. Moi znajomi, którzy poszli z Karpat do Szachtara mówili mi później, że tempo rozgrywania akcji na treningu było tak wysokie, że ledwo nadążali. Ale tu nawet nie chodzi tylko o kwestie sportowe. Od strony organizacyjnej to również była europejska czołówka, sytuacja innych klubów była zupełnie inna. Gdy mieliśmy do rozegrania mecz w Doniecku, drużynę zapakowano do autokaru i jechaliśmy tam ze Lwowa 20 godzin. To był, jeśli dobrze pamiętam, 2015 rok. Wyjazd był dwa dni przed meczem, dzień przed byliśmy na miejscu i trenowaliśmy, żeby odkręcić się po podróży, na trzeci dzień był mecz i później 20 godzin powrotu. Proszę sobie samemu odpowiedzieć na pytanie, czy miało to wpływ na naszą dyspozycję. A Szachtar miał zawsze pod ręką samolot.

Lech to był dla pana klub pierwszego wyboru?

Lech obserwował mnie przez dobrych kilka miesięcy, oferta z Poznania była najkonkretniejsza. Na samym początku, gdy dowiedziałem się o jego zainteresowaniu, nie wiedziałem o Lechu zupełnie nic. Przyszedłem do domu, włączyłem komputer, wpisałem w wyszukiwarkę nazwę i zacząłem czytać. O kibicach, klubie, tradycji, ambicjach gry o mistrzostwo i europejskich pucharach. Wróciłem do swoich doradców i powiedziałem: tak, to dobry kierunek, chcę tam iść. I nie żałuję.

Poznań to tylko przystanek?

Najważniejsza jest stabilizacja formy i walka o mistrzostwo Polski. To w tym sezonie cel jak najbardziej realny do osiągnięcia.

Wasza jesień na to nie wskazuje.

Mieliśmy kilka słabszych meczów, ale teraz mieliśmy sporo czasu na przemyślenia, wyeliminowanie błędów, pracę podczas obozów przygotowawczych. Do startu ligi można było wykonać dobrą robotę, aby być przygotowanym na realizację tego celu.

Śledzi pan ruchy transferowe w obozie waszego największego rywala?

Obserwujemy sytuację, ale nie zajmuje mnie to tak bardzo. Z taką drużyną, jaką mamy, nie musimy oglądać się na innych. Kadrowo jesteśmy bardzo silni.

Adrij Szewczenko już się z panem kontaktował?

Ani on, ani nikt inny z ukraińskiej kadry. Wiem, że przez moment gazety pisały o możliwości powołania mnie na zgrupowanie, ale temat ucichł. Nikt ze sztabu nie był w Poznaniu, przynajmniej ja na ten temat nic nie wiem. Powołanie do kadry byłoby dla mnie wielkim wydarzeniem, bo gra dla reprezentacji swojego kraju to zawsze wielki honor. Selekcjonerem jest Szewczenko, którego byłem wielkim fanem w dzieciństwie. To taki wasz Lewandowski.

Rozmawiał Paweł Kapusta - czytaj inne teksty autora - KLIKNIJ!

Źródło artykułu: