- Dla mnie to niespodzianka nie jest. On teraz jest najlepszym polskim skrzydłowym. Zresztą, ja zawsze w niego wierzyłem. Wie pan, jakbym nie wierzył, że z niego piłkarz będzie, to byśmy go nie puścili do Łodzi i nie jeździli do niego co tydzień - mówi po powołaniu chłopaka do reprezentacji Polski Andrzej Makuszewski, ojciec Macieja.
A to, wbrew pozorom, wcale nie było takie proste. Ze Szczuczyna pożyczoną od dziadka Kazimierza "renówką" latem jechało się do Łodzi 7 godzin, a zimą nawet i 10. Rodzice wtedy nie mieli własnego samochodu, bo nie było ich jeszcze stać. Ojciec pracował u dziadka, mama, Małgorzata, w motelu. Ledwo wystarczało, żeby opłacić synowi szkołę z internatem.
Renówka dziadka Kazimierza "wykręciła" na trasie Szczuczyn - Łódź i z powrotem ponad 160 tysięcy kilometrów ale opłacało się. Dziś piłkarz Lecha Poznań, choć ma 28 lat, jest objawieniem Ekstraklasy. Ponownie, bo przecież już w Jagiellonii miał świetną passę i odszedł do Tereka Grozny. I wtedy Adam Nawałka chciał go powołać. Bogdan Zając oglądał piłkarza i z nim rozmawiał, ale chłopak doznał kontuzji. A potem jakoś nie było okazji. Aż do teraz.
***
Maciej zawsze był najszybszy. W podstawówce nie miał konkurencji, wygrał zawody organizowane z okazji Dni Szczuczyna i zakwalifikował się do biegu na 800 metrów na mistrzostwach Polski dzieci. I gdyby wtedy pojechał, może zostałby lekkoatletą. Kto wie. Tyle, że szkoły wtedy nie było stać na pokrycie kosztów wyjazdu.
To musiało boleć. Nie mniej jego rodziców, którzy sami mieli poczucie straconej szansy. Mama Macieja, córka Jana Gelberta, byłego piłkarza Iskry Kielce, była jako nastolatka była bardzo utalentowaną płotkarką, najszybszą w szkole.
ZOBACZ WIDEO Milik odpalił! Zobacz skrót meczu Hellas - Napoli [ELEVEN SPORTS]
Ojciec, Andrzej, rocznik 68, znany podobnie jak syn jako "Maki", był szybszy od wiatru. Grał w Promieniu Mońki i Olimpii Zambrów. I jak się urwał obrońcy, nie było już szansy, żeby go dogonić. Kiedyś przyjechali do niego pułkownicy z warszawskiej Legii i zaproponowali grę w stolicy. Ale w domu, poza nim samym, nikt nie był przekonany czy to dobry pomysł. Uległ presji rodziny, odpuścił. I już nigdy nie przekonał się czy zrobił dobrze.
- To Szczuczyn, jak ktoś starszy pana nie wyciągnie za uszy i nie poprowadzi, to trudno się przebić - mówi dziś ojciec zawodnika.
Gdy więc, wiele lat później, na obozie w Reszlu trener UKS SMS Łódź, Marek Woziński, zobaczył 13-letniego chłopca, który zostawiał wszystkich w tyle i usłyszał, że to "Makuszewski", od razu wiedział, że jest synem Andrzeja. Piekielnie szybkiego środkowego napastnika, przeciwko któremu grywał jako zawodnik Boruty Zgierz.
Zaproponował rodzicom małego piłkarza Wissy Szczuczyn, by ten podjął naukę w łódzkim SMS-ie.
- Było ciężko, bo to jeszcze "smerf" mały był, ale musieliśmy się zgodzić. Jak ktoś jest w czymś dobry, to musi się tym zająć. Jego młodszy brat Radek od małego siedział w komputerach, poszedł w tym kierunku i dziś jet programistą. Tak samo dobrym jak Maciek piłkarzem. Więc jakby wtedy Maćka SMS Łódź nie wziął, spróbowalibyśmy szczęścia w Szamotułach - mówi ojciec piłkarza.
Ale trener z Łodzi od razu widział, że "to jest to".
- Chłopak był szybki, piłka mu nie przeszkadzała, od razu widać było, że z niego może coś być - mówi Woziński, jeden z tych fanatyków pracy u podstaw, trenerów, którzy w wolnych chwilach wsiadają w samochód, jeżdżą po małych miejscowościach i szukają zawodników.
Podszedł wtedy do ojca chłopca i powiedział: "Andrzej, ten chłopak ma serce do piłki". Rodzice uwierzyli i wysłali chłopca do internatu, gdzie zamieszkał zresztą z Mateuszem Cetnarskim.
- Na początku było mu ciężko, ale głównie dlatego, że nie grał. To trwało tak pół roku. Jak już złapał miejsce w składzie, nie odpuścił - zaznacza ojciec piłkarza.
Rocznik 1989 był dobry, zdobywał nagrody z mistrzostwem Polski włącznie.
- W pewnym momencie na 18 chłopców grających w naszej drużynie, 15 miało kontakt z kadrami narodowymi, jeździło regularnie na zgrupowania albo chociaż na konsultacje - mówi Marcin Gałązka, dziś trener młodzieży w Łomży, wtedy kolega z rocznika.
"Maki" załapał się nawet do kadry U-15 prowadzonej przez Dariusza Dziekanowskiego, ale był to raczej epizod.
Wtedy w Łodzi wszyscy wielkie nadzieje wiązali z dwójką: Michał Brynkiewicz i Dawid Żłobiński. Pierwszy, obrońca, został zniszczony przez kontuzje. Drugi, niezwykle skuteczny napastnik, po prostu zniknął.
Dlaczego przebił się właśnie Makuszewski?
- Nawet ostatnio się nad tym zastanawiałem. Myślę, że to kwestia jego charakteru. On był zawsze bardzo pozytywnie nastawiony do życia. I ten swój entuzjazm przenosił na trening, na boisko, to była jego wielka siła - mówi Gałązka. - Oczywiście też szybkość, ale to oczywiste. Maciek był zdecydowanie najszybszy z rocznika. W pewnym momencie to zaczęło dawać mu dużą przewagę.
Radosław Mroczkowski, który prowadził zespół, mówi: - Bardzo ważne jest to, że był nie tylko szybki, ale też na pełnej szybkość wykonywał zwody. Piłka, jak to się mówi, nie przeszkadzała mu, był dobry technicznie.
Do seniorów wszedł z przytupem, choć była to zaledwie III liga.W swojej pierwszej rundzie, na wypożyczeniu w Wigrach Suwałki, 19-latek został uznany najlepszym zawodnikiem. W Suwałkach spędził dwa lata, w międzyczasie niewiele brakowało, by trafił do francuskiego Ajaccio, ale gdy przebywał na testach, prezes korsykańskiego klubu trafił do więzienia, podejrzany o udział w grupie przestępczej i zabójstwo wspólnika.
Zawodnik spędził kolejny rok na wypożyczeniu w Wigrach i stamtąd trafił do Jagiellonii Białystok , a po dwóch latach do Tereka. Marcin Gałązka zauważa, że był wtedy innym zawodnikiem.
- Taki szczupły, mało fizyczny. Teraz jest zbudowany jak bolid formuły 1 - śmieje się.
Faktycznie po powrocie z Rosji zaczął poważnie grać w Lechii Gdańsk i ostatnio w Lechu Poznań, gdzie miał doskonałą jesień poprzedniego sezonu i teraz znakomity start obecnego. Lech zapłacił za niego Lechii pół miliona euro, co w polskich warunkach jest kwotą niemałą.
- Uwierzyliśmy w niego. Fajny, pozytywny chłopak z umiejętnościami i świetnym podejściem do treningu. Uznaliśmy, że jeśli dostanie szansę to się opłaci - mówi Karol Klimczak, prezes klubu z Wielkopolski.
Radosław Mroczkowski: - Bo to właśnie taki chłopak, że jak już dostanie okazję, nie odpuści. Trochę późno dostał powołanie, ale fajnie, że w ogóle. I nie widzę powodu, dla którego miałby nie zagrać. Myślę, że on dziś takich chłopakom jak Grosicki, Błaszczykowski czy Peszko niczym nie ustępuje.