W niedzielę działacze byli bardzo zdeterminowani, by jak najszybciej rozwiązać kontrakt z holenderskim szkoleniowcem. Wreszcie nadarzyła się dla nich okazja, kiedy Leo Beenhakker się "potknął". Choć szefostwo PZPN bardzo chce zwolnić Holendra, to działacze zaczynają się łamać, obawiając się, że ściągną sobie na głowę jeszcze większe problemy. Zwłaszcza ze strony ministra sportu, który może im zarzucić szastanie pieniędzmi. Beenhakkerowi bowiem, należałoby wypłacić potężne odszkodowanie za zerwanie kontraktu.
- Nie oszukujmy się. Leo Beenhakker to problem, który się tli - mówi Przeglądowi Sportowemu wiceprezes PZPN Rudolf Bugdoł.
Zdanie Bugdoła w tej sprawie jest bardzo istotne, gdyż pełni on w związku funkcję wiceprezesa ds. organizacyjnych. I to jego podpis będzie potrzebny w przypadku rozwiązania umowy z Beenhakkerem, obok podpisów prezesa PZPN oraz sekretarza generalnego. Gdy kontrakt z holenderskim trenerem był podpisywany, funkcję wiceprezesa ds. organizacyjnych pełnił Eugeniusz Kolator.
- Zanim podejmiemy jakąkolwiek decyzję, chciałbym usłyszeć, ile ona będzie nas kosztować. Dymisja Beenhakkera? A czy ktoś jest w stanie powiedzieć, jakie trzeba mu zapłacić odszkodowanie? - pyta Jacek Masiota, członek zarządu PZPN a zarazem właściciel kancelarii adwokackiej.
Sam Leo Beenhakker nie zamierza podawać się do dymisji. Twierdzi, że reprezentacja Polski wciąż ma szanse na awans do Mistrzostw Świata w Republice Południowej Afryki. To może być ważna karta przetargowa dla Holendra, bowiem wówczas należałoby mu wypłacić ok. pół miliona euro a więc równowartość poborów do listopada 2009 roku.