[b]
Adam Godlewski[/b]
Adam Nawałka mógłby więc w drugiej części kwalifikacji poeksperymentować, poszukać alternatywnego ustawienia - a przecież przed spotkaniem z Niemcami w 2014 roku ćwiczył schemat z trzema stoperami - ewentualnie sprawdzić rezerwowych. Pytanie jednak, czy - skoro wyniki się zgadzają - jest sens mieszać w składzie lub strategii. Nawet jeśli gra, poza wyjazdowym spotkaniem z Rumunią, pozostawiała długimi fragmentami sporo do życzenia, zaś główną przypadłością stało się utrzymanie koncentracji przez pełne 90 minut.
- Nawałka spróbował ligowego dżemu już na początku kadencji i bardzo szybko przekonał się, że na salony z takim wiktuałem nie ma sensu się pchać. Bo do międzynarodowego poziomu naprawdę dużo brakuje. Dlatego nigdy później już tak mocno nie eksperymentował. I bardzo dobrze! - uważa Czesław Michniewicz, były trener m.in. Lecha Poznań, Jagiellonii, Zagłębia Lubin i Bruk-Betu Termaliki.
- Obecna reprezentacja podoba mi się przede wszystkim za... spokój. Tak, tak - niezależnie przecież od tego, co działoby się na boisku, i tak kibice mogą być spokojni o dobre zakończenie. Nawet gdy gramy gorzej, wynik z reguły na koniec i tak jest satysfakcjonujący. Kiedy ogłaszane są powołania, brakuje zaskoczeń, w drużynie narodowej nastała wreszcie stabilizacja. Trener doskonale wie, co chce grać i kim. Tyle że w kadrze nie ma świętych krów. Jeśli piłkarze mają problemy z meczowym rytmem, ewentualnie są w słabszej formie - wypadają z jedenastki. A jeśli dzieje się tak w przypadku Grześka Krychowiaka, to w sukurs trenerowi przychodzi los. Szczęście w naszym zawodzie jest jednak nieodzownym elementem, nie ma więc sensu czynić z tego powodu zarzutu selekcjonerowi. Zresztą kto spośród zawodników, którzy nie byli w minionych miesiącach powoływani, prezentuje reprezentacyjny poziom? Może jedynie Marcin Kamiński, silny, wysoki stoper, który jako gracz lewonożny dałby nowe możliwości przy konstruowaniu bloku obronnego. Tyle że trener Nawałka od początku zakładał, że jest to potencjalny kadrowicz.
Głównym zarzutem kierowanym pod adresem selekcjonera przez dziennikarzy jest jego (nie)medialność. Podczas wystawiania not Nawałce w redakcji "PN" na półmetku eliminacji MŚ nikt nie wystawił w tym punkcie selekcjonerowi wyższej oceny niż mierna, co jednak nikogo nie powinno dziwić. Nie dość, że trener drużyny narodowej nie udziela wywiadów, to dodatkowo na konferencjach prasowych - mimo że ma bogaty, kwiecisty język - posługuje się głównie frazesami. Kolejne spotkania są kalką poprzednich, a motto Nawałki to: tajne przez poufne. Tyle że punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia. To, co w odbiorze reportera stanowi najpoważniejszą wadę selekcjonera, przez innego szkoleniowca jest uważane za atut.
- Nawałka nie lata po mediach, nie daje sprzecznych komunikatów, nie wygaduje głupot, z których musiałby się wycofywać. Koncentruje się na pracy i właśnie tak to powinno wyglądać - uważa Michniewicz. - Różni się, zresztą nie tylko pod tym względem, od choćby Franciszka Smudy. Teraz mamy przygotowane różne warianty ustawienia, podczas gdy przed finałami Euro 2012 była tylko żelazna jedenastka, a już dwunasty zawodnik stanowił raczej zbędny dodatek. Teraz, nawet jeśli coś z boku się nie podoba, możemy po prostu selekcjonerowi zaufać. Udowodnił bowiem, nie raz, nie dwa, a nawet nie trzy, tylko jeszcze więcej, że jeśli podejmuje niepopularne kroki, to i tak dobrze wie, co robi.
Kluczowym dla całej kadencji posunięciem Nawałki, w ocenie Michniewicza, było przekazanie kapitańskiej opaski Robertowi Lewandowskiemu - bo to miało zbawienny wpływ na postawę i skuteczność naszego najlepszego napastnika w kadrze - przy jednoczesnym odfochowaniu Kuby Błaszczykowskiego, który nadal gra w reprezentacyjnej orkiestrze partię ważnych skrzypiec. - To była naprawdę dobra zmiana, dziś już przecież żaden kibic nie pozwoliłby sobie na gwizdy pod adresem Roberta, a jeszcze podczas kadencji Waldemara Fornalika była to niedobra norma - mówi Michniewicz.
- Dziś reprezentacja jest nawet za mocno uzależniona od goli i w ogóle od gry Lewego, ale z tego akurat zupełnie nie robiłbym problemu. Przecież Bayern Monachium, a zatem jeden z najpotężniejszych klubów świata, także trudno sobie dziś wyobrazić bez Lewandowskiego. Prawda jest zresztą taka, że nawet jeśli nic, albo niewiele się klei, nieważne, czy w grze Biało-Czerwonych, czy Bawarczyków, to Robert i tak jest w stanie coś strzelić. To facet, który ma zdrowie chama, właściwie to cyborg, którego zazdrościć powinni nam nie tylko Rumuni, Duńczycy czy Czarnogórcy, ale też znacznie silniejsze piłkarsko nacje. Nie jest przecież tak, że kapitan naszej kadry uprawia futbol właściwie bezkontaktowy, jak na przykład Zbigniew Boniek pod koniec swojej kariery w Romie, gdzie występował na pozycji libero. Przeciwnie, Robert nieustannie wchodzi w kontakt z przeciwnikami, nie zwykł w ogóle odstawiać nogi, przez co jest jednym z najczęściej faulowanych piłkarzy w Bundeslidze. Ale jest tak zbudowany, tak wytrenowany, i tak profesjonalnie się prowadzi, że nawet jeśli doznaje urazów, to są one drobne i nie wykluczają na dłużej z gry. Kibice reprezentacji Polski i Bayernu mają szczęście, że Lewy gra dla nich. Wszyscy pozostali - mają niestety pecha. Ale to już ich problem.
ZOBACZ WIDEO Wszołek wrócił do składu, QPR i tak przegrało. Zobacz skrót spotkania z Bristol City [ZDJĘCIA ELEVEN]
Fart selekcjonera, nie - dla głupoli
Nawałka ma szczęście, że trafił na apogeum w karierze Lewandowskiego, ale na tym fart obecnego selekcjonera - który niewątpliwie umie wykorzystywać przyjazne zbiegi okoliczności - wcale się nie kończy. Trafił bowiem na dobry czas całej obecnej generacji kadrowiczów. - Po pierwsze - uwagę zwraca potencjał intelektualny całej powoływanej grupy, w której nie ma miejsca dla głupoli. A przecież nie zawsze wcześniej tak było - uważa Michniewicz. - Nie wierzę, żeby październikowa impreza podczas zgrupowania, która została mocno rozdmuchana w mediach, była jedyną tego typu. Młodość ma swoje prawa, musi się wyszumieć - oczywiście nie pochwalam takich zachowań, ale tak po prostu jest. I będzie. Tymczasem od początku kadencji Nawałki reprezentanci dali się złapać tylko raz. I pewnie nigdy więcej już sobie na to nie pozwolą. A kiedy mleko już się rozlało - nie było publicznego prania brudów, wymyślania teorii o przymierzaniu markowych ciuchów, żeby zatuszować bunga-bunga. Nikt się w mediach nie wygłupiał, co zdarzyło się w Vegas, zostało w Vegas. Po drugie - przez wiele lat, kiedy przychodziło naszej reprezentacji grać na Wembley, to zanim piłkarze zdołali wyjść z szatni na murawę, już mieli pełne gacie. Obecne pokolenie nie ma w sobie tego irracjonalnego strachu. Cristiano Ronaldo nie oglądają wyłącznie w telewizji, Radamel Falcao to ich kumpel z treningów, walczą o tytuły w Niemczech, we Włoszech czy we Francji i żadne okoliczności, nazwy obiektów czy nazwiska rywali nie są w stanie wywrzeć na polskich kadrowiczach wrażenia. To niezwykle istotna zmiana jakościowa. Od nikogo nie czują się gorsi, jestem pewien, że mają przekonanie, iż mogą wygrać z każdym. Po trzecie wreszcie - popatrzmy na możliwości selekcyjne Nawałki. Jan Tomaszewski właściwie nie miał konkurenta w bramce, podobnie było z Józefem Młynarczykiem. A obaj grali w najtłustszych dla polskiego futbolu czasach. Dziś, kiedy z kadry odchodzi Artur Boruc, w jego miejsce jest już gotowy Łukasz Skorupski. Nikt przed obecnym trenerem nie miał takiego bogactwa wyboru, przynajmniej od końca lat 80. poprzedniego stulecia.
Wszystko przychodzi zbyt... łatwo
Czy ktoś potrafi wymienić wszystkich członków sztabu Nawałki? 18 nazwisk, które widnieją na oficjalnej stronie PZPN, można się oczywiście nauczyć, ale trzeba przy tym pamiętać, że w trakcie finałów Euro 2016 grono współpracowników selekcjonera liczyło ponad 20 osób. Nigdy wcześniej tak duża liczba specjalistów nie była angażowana do pierwszej reprezentacji, ale skoro świat poszedł w tym kierunku, to biało-czerwonej ekipie trzeba było po prostu wyrównać szanse. Choćby po to, aby treningi na zgrupowaniach miały rzeczywiście zindywidualizowany charakter, czego w sytuacji, kiedy piłkarze grają w różne dni weekendu, już naprawdę uniknąć się nie da. A przecież nasz selekcjoner jest taki ostrożny w publicznych wypowiedziach także z tego powodu, że sam prowadzi wielką wojnę wywiadowczą. Oczywiście - poprzez swoich ludzi, którzy w półroczu poprzedzającym występ w finałach mistrzostw Europy spędzili (także) na obserwowaniu ligowych występów reprezentantów... Irlandii Północnej i Ukrainy, a zatem grupowych rywali Polaków, mnóstwo czasu. Nie była to najtańsza operacja w dziejach PZPN, ale za to jedna z najbardziej opłacalnych.
Tyle że teraz, kiedy grupowi rywale w eliminacjach rosyjskiego mundialu są w komplecie rozpracowani w detalach, na pierwszy plan wysuwa się aspekt psychologiczny. A konkretnie naprawa poziomu koncentracji podczas meczów, którą wybrańcy Nawałki ewidentnie gubią po osiągnięciu prowadzenia. - Na pytanie, czy budowa reprezentacji jest skończona, trudno odpowiedzieć w tym momencie twierdząco. Lepsze zespoły, do których zaczęliśmy się zaliczać, już tak po prostu mają, że potrafią zgubić mobilizację. Tylko bowiem w sytuacji, kiedy coś przychodzi naprawdę ciężko, i trzeba się na to mocno napracować, o koncentrację nie trzeba się martwić - twierdzi Michniewicz. - Gdy natomiast wszystko przychodzi łatwo - a tak dzieje się w tych eliminacjach, bo Rumuni o generacji z Gheorghe Hagim mogą już jedynie poczytać w książkach, a i Duńczycy, którzy jeszcze dziesięć lat temu lali nas regularnie, czasami zresztą bardzo boleśnie, mocno spuścili z tonu - łatwo też zgubić właściwe nastawienie. Kazachowie czy Ormianie nie zrobili nam wielkiej krzywdy, choć podobnie jak Duńczycy i Czarnogórcy mogli, ale ewentualne straty z silniejszymi przeciwnikami, już na mundialu, trudno będzie odrobić. Zatem kierunku, w którym powinna pójść teraz główna praca na zgrupowaniach, specjalnie definiować nie trzeba.
Nie ma sensu czepiać się zmian?
Po meczu z Kazachstanem, gdzie mimo remisu do 85 minuty w ogóle nie dokonał roszad, ale także później, Nawałka bywał krytykowany za sposób gry z drużyną podczas spotkań, to znaczy niechęć do dokonywania zmian. Wśród kibiców i komentatorów poziom irytacji mocno wzrósł także w trakcie rywalizacji w Podgoricy, tymczasem kolega selekcjonera po fachu zupełnie inaczej postrzega to zagadnienie. - Nawałka wprowadził w tej kadrze wiele dobrych rozwiązań, więc po raz kolejny zaapeluję o większe zaufanie do trenera. I to nie tylko dlatego, że lepsze bywa wrogiem dobrego - uważa Michniewicz. - Trener widzi podczas treningów najlepiej, na co stać konkretnych piłkarzy. Dlatego przeprowadzania zmian zupełnie bym się nie czepiał. Tym bardziej że w porównaniu do kadencji Smudy postęp jest i tak bardzo wyraźny. I to w sytuacji, kiedy czasu na pracę z reprezentacją jest teraz zdecydowanie mniej. Przecież od listopada do marca kadra nie miała żadnego zgrupowania. Zatem to rozsądne, że Nawałka stawia na sprawdzone rozwiązania, a potem konsekwentnie się ich trzyma. Wszystko, co robi, nawet zwlekając ze zmianami w trudnych sytuacjach na boisku, jest naprawdę logicznie uzasadnione.
Stare chińskie przysłowie głosi: obyś żył w ciekawych czasach. W polskim futbolu w wydaniu reprezentacyjnym niewątpliwie takich doczekaliśmy. Jest co najmniej równie interesująco jak w cyklu mistrzostw świata 1986 roku, a może być jeszcze lepiej. - W najnowszej historii start w dużym turnieju kojarzył się naszym piłkarzom z frustracją. Polegliśmy zarówno w Korei Południowej w 2002 roku, w Niemczech w 2006, w Austrii w 2008, jak i na własnych boiskach w 2012 roku. Po Euro we Francji po raz pierwszy reprezentanci Polski mają wyłącznie pozytywne skojarzenia z dużą imprezą. A to ogromny kapitał - kończy Michniewicz. - Nie mam wątpliwości, że te dobre doświadczenia zaprocentują w Rosji. I stawiam wniosek, że wszystko co najlepsze związane z drużyną Nawałki jest dopiero przed nami. Obyś, Czesiu, był dobrym prorokiem...