Bez jednych nie byłoby drugich. Rzadko kiedy stwierdzenie jest prawdziwe tak, jak w przypadku dwóch piłkarskich klubów z Liverpoolu. Od 123 lat te angielskie miasto dzieli się na kibiców Evertonu i Liverpoolu, a ich bezpośrednie starcia noszą nazwę Derby Merseyside, od nazwy hrabstwa obejmującego granice miasta. Historia obu z nich jest ściśle połączona.
Rok 1878 wymienia się jako datę powstania klubu Everton. Piłkarze swoje mecze rozgrywali na boisku leżącym na Anfield, jednej z dzielnic miasta. Cztery lata później burmistrz Liverpoolu i właściciel tamtejszych gruntów John Houlding niespodziewanie podniósł czynsz za użytkowanie stadionu. W ramach sprzeciwu większość zarządu i piłkarzy wyniosła się z klubu i przeniosła do Walton.
I choć Houlding walczył o nazwę Everton, chcąc zachować przy sobie historię, wobec sprzeciwu władz ligi musiał wymyślić nową nazwę. Swój klub nazwał po prostu Liverpool Football Club. W Walton powstał tymczasem Everton Football Club i tak rozpoczęła się walka o panowanie w mieście.
Początkowo rywalizacja piłkarzy, a szczególnie kibiców obu drużyn przebiegała w niezwykle sympatycznej atmosferze. Na trybunach zjawiały się całe rodziny fanów, a widok sympatyków LFC i Evertonu siedzących obok siebie nie był niczym niezwykłym. Jednak w raz z upływem lat wrogość obu stron przyjmowała coraz większe rozmiary. I choć na trybunach nie dochodzi do ekscesów, od połowy XX wieku napięcie między niebieską a czerwoną częścią miasta jest wręcz namacalne.
Miało to związek z coraz większymi sukcesami odnoszonymi przez The Reds, przede wszystkim w Europie. Liverpool FC nie tylko wygrywał ligę, ale także rozgrywki Pucharu Europy i o Puchar UEFA, stając się czołową drużyną na Starym Kontynencie. Jeśli jeden z klubów zaczyna tak zdecydowanie dominować nad drugim, eskalacja konfliktu wydaje się nieunikniona.
ZOBACZ WIDEO Wojciech Golla: Robię wszystko, aby trafić do reprezentacji Polski
Podczas derbów trybuny obu stadionów przypominają wulkan na chwilę przed erupcją. Presja na wynik jest w tych spotkaniach większa niż w starciach z największymi klubami w Anglii. Czują ją piłkarze, dlatego też na boisku nie brakuje nerwowych sytuacji, a sędziowie muszą studzić ich głowy kartkami. Liczby nie kłamią: derby Liverpoolu to najbardziej "czerwona" rywalizacja w Premier League. Od 1992 roku w 49 spotkaniach obu drużyn arbitrzy pokazali aż 21 czerwonych kartek - sam wieloletni kapitan The Reds Steven Gerrard wylatywał z boiska dwukrotnie.
W historii spotkań nie brakowało niecodziennych sytuacji. We wrześniu 1999 roku czerwone kartki zobaczyło w czasie jednego derbowego meczu aż trzech zawodników - bramkarz Sander Westerveld i Gerrard (LFC) oraz Francis Jeffers z ekipy Evertonu. A że wcześniej Liverpool wykorzystał limit zmian, przez ostatnie 20 minut ich bramki musiał strzec obrońca Steve Staunton.
Z kolei w 2007 roku Mark Clattenburg wyrzucił z boiska dla odmiany dwóch graczy The Toffees - Tony'ego Hibberta i Phila Neville'a, a nie pokazał ewidentnej czerwonej kartki Dirkowi Kuytowi. Kolejny błąd popełnił w doliczonym czasie gry, gdy nie podyktował rzutu karnego dla Evertonu. Po tym spotkaniu Clattenburg nie sędziował spotkań zespołu z Goodison Park przez pięć kolejnych lat.
I choć kibice obu drużyn toczą między sobą wojnę, jest to rywalizacja nosząca w sobie zasady człowieczeństwa. Po tragedii na Hillsborough, w której zginęło 96 fanów LFC, to fani Evertonu i władze tego klubu jako jedni z pierwszych wyrazili ubolewanie i zaoferowali swą pomoc. Szaliki The Toffees do dzisiaj można znaleźć pod pomnikiem upamiętniającym ofiary tragedii z 1989 roku.
Z kolei w sierpniu 2007 roku Anglią wstrząsnęła śmierć 11-letniego kibica Evertonu Rhysa Jonesa, który został zastrzelony na jednej z ulic Liverpoolu. W odnalezienie sprawcy morderstwa zaangażowała się rekordowa liczba policjantów, a o pomoc w jego schwytaniu apelowali nawet w telewizji zrozpaczeni rodzice chłopca. Prosił o to także ówczesny kapitan zespołu, Phil Neville. Sprawcę złapano kilka tygodni później, a sprawa poruszyła cały kraj.
Właśnie wtedy władze Liverpool FC i jego kibice pokazali klasę. 29 sierpnia 2007 roku przed meczem eliminacyjnym Ligi Mistrzów z Tuluzą na Anfield Road rozbrzmiał hymn Evertonu, ponadto kibice zadedykowali zmarłemu nastolatkowi pieśń "You'll never walk alone". Wszystko odbyło się na oczach zaproszonych na to spotkanie rodzicach chłopca. Ponadto gospodarze zagrali tego dnia z czarnymi opaskami na ramionach.
A więc mimo niechęci i wrogości, szacunek - wartość, która znakomicie określa rywalizację obu klubów. W sobotę na Anfield "11" Liverpoolu i Evertonu wyjdą na boisko by stoczyć symboliczny, 50. pojedynek w historii Premier League.
Początek spotkania o godz. 13:30.