"Nie ma dychy, nie ma gry" - z takim nastawieniem Zieliński walczył jeszcze niedawno. W Udinese w Primaverze (odpowiednik młodej ekstraklasy) to był jego talizman. Z "dychą" na plecach miał piękne asysty i strzelał gole z rzutów wolnych. Po jednym z meczów do juniora podszedł sędzia i poprosił o jego koszulkę z autografem. Przywiązanie do numeru przeniósł na piłkę reprezentacyjną. Piłkarze Łotwy do dziś pamiętają plecy młodego chłopaka, który sam ograł połowę ich drużyny i zdobył bramkę dla kadry do lat 21. - Radość będzie, jak zagra dobrze i dostanie numer 10 - mówiła też pani Beata, mama piłkarza, przed jego debiutem w dorosłej reprezentacji w Krakowie. I faktycznie, Zieliński "dychę" dostał, którą później przywiózł do Ząbkowic Śląskich. Koszulka w meczu z Liechtensteinem z 2013 roku wisi w domu jego rodziców. Zawodnik zdał sobie jednak sprawę, że musi zmienić nastawienie. Myślenie, że z innym numerem zagra źle lub sama niechęć wyjścia na boisko były już przesadą.
- Byłem młodzieniaszkiem. Teraz numer "10" nie jest dla mnie najważniejszy. To tylko liczba. Może mieć ją każdy zawodnik. Ona meczu nie wygra. Magiczna nie jest. Zostaję przy "19" - mówił, gdy zagaiłem go o to przed meczem z Czarnogórą. Koszulka była wolna, z kadry wypadł kontuzjowany Grzegorz Krychowiak. Wziął ją Bartosz Bereszyński.
To już nie ten Piotrek, którego "pali" otoczenie. Tak jak we Wrocławiu w spotkaniu ze Szwajcarią w 2014 roku, kiedy na początku meczu nie wykorzystał stuprocentowej okazji na gola. Po meczu przyznał, że na trybunach byli najbliżsi i niepowodzenie mogło mieć wpływ, że nagle się "wyłączył". To też nie ten zawodnik z Euro 2016, gdy po nieudanej połowie z Ukrainą puściły mu nerwy, pojawiły się łzy. Zieliński swoją pewność siebie buduje stopniowo. To nie typ człowieka, który wejdzie do baru z drzwiami i postawi wszystkim kolejkę. On raczej usiądzie bliżej filaru, zamieni z barmanem kilka słów, dopije drinka i grzecznie się ukłoni. Nie można już ciągle powtarzać, że przegrywa z presją. W luźnych rozmowach przed niedzielnym meczem przekonywał, że to on pociągnie kadrę pod nieobecność Krychowiaka. I nie były to słowa wymamrotane pod nosem ze spuszczoną głową, a jasny, spontaniczny przekaz, który wyszedł z serca - "tak, jestem na to gotowy".
Zmienił go transfer do SSC Napoli. W Empoli nikt nie oczekiwał wyniku ponad stan. Klub miał spokojnie egzystować, porażki były czymś naturalnym. Z kolei w Neapolu ma mieszankę wszystkich trunków podaną w jednej szklance. W szatni odwiedza go Diego Maradona, Zieliński zaczyna starcie Ligi Mistrzów z Realem Madryt na Santiago Bernabeu. W zespole ma mistrza świata, a jego mentorem jest kolejna legenda klubu Marek Hamsik, z którym "Zielu" ma świetny kontakt. Ze Słowakiem mieszka w pokoju na zgrupowaniach, obserwuje go na treningach i słucha rad. Świadomy swoich braków postawił na pracę z fachowcem. - Gra w takim klubie jak Napoli pomaga mi w podnoszeniu pewności siebie. Współpracuje też z psychologiem, któremu również wiele zawdzięczam. Trening mentalny jest równie ważny, jak ten w klubie. Jestem na dobrej drodze, by zrobić kolejny krok - przekonuje zawodnik, świadomy, że są w nim rezerwy.
Można się spierać, czy z Czarnogórą zagrał dobrze, poprawnie, czy miał jedynie kilka zrywów. Skala oczekiwań wobec Zielińskiego od dawna jest proporcjonalna do jego umiejętności. Takiego błysku, czyli podania do Łukasza Piszczka przy drugim golu, w reprezentacji możemy spodziewać się jednak tylko po nim.
ZOBACZ WIDEO Piotr Zieliński: Wszyscy musimy ciągnąć ten wózek