Na stronie change.org od kilku dni trwa zbiórka podpisów pod wnioskiem dotyczącym rewanżowego spotkania 1/8 finału Ligi Mistrzów FC Barcelona - Paris Saint-Germain. Przypomnijmy, Katalończykom udało się to, co wydawało się nierealne - odrobili czterobramkową stratę z pierwszego meczu, pokonali paryżan na Camp Nou 6:1 i awansowali do ćwierćfinału. Nie sposób jednak nie zauważyć, że niemiecki sędzia Deniz Aytekin podjął kilka mocno kontrowersyjnych decyzji, na korzyść drużyny Luisa Enrique.
Internauci postanowili więc powalczyć o powtórzenie rewanżowego spotkania. Przygotowali petycję, którą zamierzają wystosować do UEFA. Wypunktowali decyzje Aytekina, które miały wpływ na przebieg spotkania. Liczą na zebranie 300 tys. podpisów i są już bardzo blisko celu (petycję podpisało, jak na razie, ok. 260 tys. osób).
O petycji mówi cały piłkarski świat, ale inicjatywa internautów nie ma szans na powodzenie. UEFA i FIFA stoją na stanowisku, że decyzje sędziów są ostateczne. Nie oznacza to jednak, że w futbolu nigdy nie zarządzano powtórek meczów. Ba, nawet Europejska Unia Piłkarska i Międzynarodowa Federacja Piłki Nożnej uczyniły wyjątek.
Karny na bis
ZOBACZ WIDEO Mateusz Klich: Chciałbym wrócić do reprezentacji, jestem na to gotowy
W kwietniu 2015 r. głośno było o sytuacji z meczu drużyn kobiecych. W rozgrywanych w Belfaście eliminacjach mistrzostw Europy do lat 19 reprezentantki Anglii mierzyły się z Norweżkami. Przy stanie 1:2 sędzia z Niemiec Marija Kurtes podyktowała rzut karny dla Anglii. W 96. minucie do piłki podeszła Leah Williamson, która pewnym uderzeniem pokonała bramkarkę. Gol nie został jednak uznany. Jedna z reprezentantek Anglii za szybko bowiem wbiegła w pole karne.
Według przepisów, rzut karny powinien zostać powtórzony. Williamson już ustawiała piłkę na "wapnie", gdy nagle usłyszała od sędzi, że drugiej próby nie będzie. Nie wiedzieć czemu, Niemka podyktowała rzut wolny pośredni dla Norweżek, które kilkanaście sekund później cieszyły się z wygranej. Taki wynik dawał im awans na ME.
Zobacz błędną decyzję sędzi z Niemiec
Niemiecka sędzia została odesłana do domu. Wydawało się, że krzywdy, którą wyrządziła Angielkom, nie będzie można naprawić. Niespodziewanie jednak UEFA podjęła bezprecedensową decyzję. Zarządziła powtórkę, ale... nie całego meczu, tylko końcowego fragmentu - od wspomnianego rzutu karnego. "Dogranych" miało zostać 18 sekund (tyle upłynęło od rzutu karnego do zakończenia spotkania na Seaview Stadium w Belfaście).
- 8 kwietnia Komisja Dyscyplinarna UEFA ogłosiła, że mecz Anglii z Norwegią, z 4 kwietnia, zostanie powtórzony począwszy od minuty, w której przyznano rzut karny dla Anglii - czytamy w oświadczeniu UEFA.
Zespoły miały wyjść na boisko 9 kwietnia. Leah Williamson, która była wyznaczona do rzutu karnego, przyznała, że był to dla niej wyjątkowo trudny czas. W noc poprzedzającą powtórkę nie mogła zmrużyć oka. - W ciągu ostatnich 24 godzin doświadczyłam chyba każdego rodzaju emocji. Gdy jednak usłyszałam gwizdek sędzi, poczułam się spokojna jak nigdy - mówiła już po wszystkim zawodniczka Arsenalu. Wytrzymała presję, uderzyła dokładnie tak jak pięć dni wcześniej - w swój lewy róg, nie do obrony. Od rzutu karnego do końcowego gwizdka upłynęło 65 sekund. Po remisie 2:2 angielskie piłkarki wygrały grupę eliminacyjną, ale Norweżki też miały powody do świętowania (awansowały na ME jako najlepszy zespół z drugich miejsc).
Zobacz 65-sekundową "powtórkę"
Także w rozgrywkach pod egidą FIFA doszło przed laty do powtórki, a powodem był błąd sędziowski. Identyczny jak we wspomnianych rozgrywkach pań. W 2005 r. w strefie azjatyckiej toczyła się walka w eliminacjach do mistrzostw świata 2006 w Niemczech. W barażu spotkały się Uzbekistan i Bahrajn.
Oskarżyli FIFA o kradzież
W pierwszym meczu, 3 września 2005 r, Uzbecy prowadzili 1:0, a w 38. minucie stanęli przed szansą na strzelenie drugiego gola. Sędzia Toshimitsu Yoshida z Japonii podyktował "jedenastkę". Została ona wykorzystana, ale arbiter dostrzegł, że jeden z Uzbeków za szybko wbiegł w pole karne i przyznał rzut wolny pośredni drużynie Bahrajnu. Powinien był zarządzić powtórkę karnego.
Mecz zakończył się wygraną Uzbekistanu 1:0. - Nasze zwycięstwo mogło być wyższe. Nie wiem, co zrobił sędzia - denerwował się trener Uzbekistanu Bobby Houghton. Federacja piłkarska tego kraju (UFF) złożyła protest w FIFA. Uzbecy zagrali ostro, domagali się zweryfikowania meczu jako walkower 3:0. Sprawę rozpatrywało 6 września 2005 roku Biuro FIFA, na czele którego stał Lennart Johansson, a w składzie gremium znaleźli się także: Julio Grondona, Chung Mong Joon i ówczesny sekretarz generalny FIFA Urs Linsi. Uznali oni, że sędzia z Japonii popełnił błąd techniczny.
Działacze FIFA niespodziewanie jednak zdecydowali, że należy powtórzyć całe spotkanie. Od pierwszej minuty. Biuro, biorąc pod uwagę, że sędzia faktycznie popełnił techniczny błąd, postanowiło w konsekwencji nakazać powtórzenie meczu. Protest Uzbekistanu, który domagał się wygranej walkowerem 3:0, został odrzucony. "Decyzja jest ostateczna i wiążąca" - czytamy.
NA DRUGIEJ STRONIE PRZECZYTASZ M.IN. O SKRZYWDZONYCH UZBEKACH ORAZ O MECZU, KTÓRY POWTÓRZONO Z POWODU RZUTU PUSZKĄ COCA COLI
[nextpage]
Uzbekowie mieli prawo czuć się pokrzywdzeni. Padły ostre słowa pod adresem władz FIFA. - Sędzia ukradł naszego drugiego gola, a teraz FIFA ukradła naszą pierwszą bramkę - mówił Aliszer Nikimbajew, szef wydziału międzynarodowego federacji piłkarskiej Uzbekistanu (UFF). - Teraz musimy zaczynać mecz od 0:0. To nie fair w stosunku do naszego zespołu. Jeśli uznali, że należy powtórzyć mecz, powinniśmy go rozpocząć od 38. minuty i rzutu karnego - dodał.
W powtórzonym meczu (8 października 2005) Uzbekistan tylko zremisował z Bahrajnem 1:1. Cztery dni później, w Manamie, bezbramkowy remis promował Bahrajn. Zwycięzca barażu i tak jednak nie pojechał na mundial do Niemiec. Musiał bowiem rozegrać kolejny dwumecz barażowy - tym razem interkontynentalny, z zespołem ze strefy CONCACAF. Drużyna z Zatoki Perskiej zremisowała na wyjeździe 1:1 z prowadzonym przez Leo Beenhakkera Trynidadem i Tobago, po czym uległa rywalowi u siebie 0:1.
Puszką coli w Boninsegnę
Powtórkę spotkań piłkarskich kilkakrotnie zarządzano w Niemczech. Do dziś spore emocje wywołuje incydent z 1971 r. W meczu II rundy Pucharu Europy Mistrzów Krajowych (poprzednik Ligi Mistrzów) Borussia Moenchengladbach trafiła na Inter Mediolan. Pierwsze spotkanie zaplanowano na 20 października 1971 r. na arenie mistrza Niemiec - Boekelbergstadion.
Na bramkę Juppa Heynckesa odpowiedział Roberto Boninsegna, ale Duńczyk Ulrik le Fevre odzyskał prowadzenie dla gospodarzy. W 28. minucie - przy stanie 2:1 - z trybuny zajmowanej przez kibiców Borussii poleciała puszka z coca colą. Został nią trafiony Boninsegna. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości, ale od tego momentu zaczynają się rozbieżności.
Niemcy oskarżali włoskiego napastnika o symulowanie. - Widziałem, jak puszka trafia Boninsegnę w ramię. Na początku wyglądał na zaskoczonego, ale później podszedł do niego kapitan Interu Sandro Mazzola. Krzyknął, że ma się przewrócić. Upadł więc niczym rażony piorunem. Tymczasem puszka była prawie pusta, zauważyłem to, gdy odkopnąłem ją w kierunku bandy. Boninsegna został zniesiony na noszach, ale widzieliśmy, że puszcza oko swoim kolegom. To było wielkie aktorstwo - mówił obrońca Ludwig "Luggi" Mueller. Inni twierdzili, że piłkarzowi kazał udawać trener Interu Gianni Invernizzi.
Relacje Włochów były zgoła odmienne. Dziennikarz Alfeo Biagi, który oglądał mecz z trybun, upierał się, że widział wszystko dokładnie. Boninsegna znajdował się bowiem blisko jego miejsca na trybunach. - Wróciłem z Moenchengladbach z plamami coca coli na moim jasnym płaszczu przeciwdeszczowym. Najsłynniejsza puszka w historii futbolu uderzyła Boninsegnę w kark. Wciąż widzę te ciemne plamy błyszczące w świetle. I pamiętam, jakby to było wczoraj, twarde uderzenie w Boninsegnę. Widziałem, jak Mazzola coś podnosi z murawy i przekazuje to sędziemu. Nagle się odwróciłem: młody, masywny blondyn próbował wymknąć się, ale został natychmiast złapany przez dwóch oficerów policji - opisywał Biagi. Policja rzeczywiście szybko zatrzymała jednego z kibiców, który został uznany za winnego (otrzymał wieloletni zakaz stadionowy). Kilka lat temu rozmawiał z nim "Bild". Mężczyzna do dziś nie przyznaje się do rzucenia puszką w piłkarza Interu.
Sędzia Jef Dorpmans z Holandii przerwał mecz na siedem minut. Drużyny zeszły do szatni. Zapachniało wielkim skandalem, którego Niemcy koniecznie chcieli uniknąć. - Przyszedł do mnie główny komisarz policji z Moenchengladbach. Prosił mnie, by kontynuować mecz, bo na stadionie było 7-8 tysięcy Włochów - wspominał po latach Dorpmans w rozmowie z portalem torfabrik.de. Holenderski sędzia od początku miał wrażenie, że Boninsegna symulował. - W tamtych czasach, gdy grali Włosi, można było z góry założyć, że chodzi o aktorstwo. Ale nie miałem żadnych dowodów.
Narzędzie zbrodni trafiło do muzeum
Mecz wznowiono, Boninsegnę zastąpił Gian Piero Ghio. A Borussia zaczęła strzelać gola za golem. Już do przerwy było 5:1, a po ostatnim gwizdku aż 7:1. Niemcy cieszyli się jednak przedwcześnie. Nie brakuje opinii, że "Nerazzurri" byli przekonani, że po incydencie z puszką włos im z głowy nie spadnie, dlatego pofolgowali sobie po wznowieniu gry. Inni twierdzą, że Borussia rozgrywała kapitalne spotkanie, wychodziło jej wszystko. Po meczu Inter złożył protest w UEFA.
Na posiedzeniu Komisji Dyscyplinarnej stawił się holenderski sędzia. Mówił między innymi o puszce, która wydawała mu się dziwnie lekka. Nie mogła być pełna. - Byłem jednym z tych, którzy uważali powtórzenie meczu za coś niepotrzebnego. Jednak w gremiach UEFA było wówczas wielu Włochów. Inter miał właściwych ludzi na odpowiednich stanowiskach - mówił po latach Dorpmans.
UEFA nakazała powtórzyć spotkanie. Najpierw jednak odbył się mecz w Mediolanie (początkowo miał być rewanżem). 3 listopada 1971 r. Inter wygrał 4:2. Powtórzony mecz w Niemczech rozegrano już nie na Boekelbergstadion, lecz w Berlinie, 1 grudnia 1971 r. Klaus-Dieter Sieloff nie wykorzystał rzutu karnego, spotkanie zakończyło się bezbramkowym remisem. Niemcy pożegnali się z PEMK, a Inter dotarł aż do finału, w którym uległ Ajaksowi Amsterdam 0:2.
Co ciekawe, "narzędzie zbrodni", czyli puszkę coca coli, można obejrzeć w Holandii. Sędzia Dorpmans zabrał ją do ojczyzny i... przekazał do muzeum swojego ulubionego klubu Vitesse Arnhem. Mecz Borussia - Inter doczekał się swojej osobnej nazwy. Niemcy mówią o nim "Büchsenwurfspiel" ("Mecz rzutu puszką"), Włosi - "La Partita della Lattina" ("Mecz puszki").
NA TRZECIEJ STRONIE PRZECZYTASZ M.IN. O ZESPOLE, KTÓRY ZALICZYŁ AŻ DWA POWTÓRZONE MECZE W JEDNYM SEZONIE, A TAKŻE O TYM, KIEDY W NIEMIECKIEJ PIŁCE POWSTAŁO SŁOWO "PHANTOM-TOR"
[nextpage]
Niemiecki klub Borussia Neunkirchen "zaliczył" aż dwie powtórki meczów w jednym sezonie (1978/79). Ekipa z Saary broniła się przed spadkiem z 2. Bundesligi (wówczas podzielonej na grupy; Borussia grała w południowej). 21 października 1978 r. podejmowała walczący o awans do Bundesligi zespół Stuttgarter Kickers.
Przy stanie 3:3 - w 63. minucie - na bramkę gości uderzał Dieter Kobel. To było niecelne uderzenie, ale z niektórych miejsc na trybunach można było odnieść wrażenie, że padł gol. - Strzelałem z ok. 20 metrów. Piłka minęła słupek z prawej strony i uderzyła w słupek podtrzymujący siatkę, a następnie potoczyła się po siatce. Rolf Gerstenlauer, bramkarz Kickers, poszedł za bramkę, by wziąć piłkę i wznowić grę. Wielu kibicom wydawało się, że piłka wpadła do bramki, dlatego cały sektor krzyczał "Gol". Być może to trochę zmyliło sędziego. Ale także sędzia liniowy myślał, że piłka była w bramce - wspominał Kobel w rozmowie z portalem 11freunde.de. Arbiter główny - po konsultacji z asystentem - wskazał na środek boiska.
Zdenerwowani goście protestowali. Kończyli mecz w "9" - jeden piłkarz Kickers wyleciał z boiska za niesportowe zachowanie, drugi za brutalny faul. Borussia utrzymała wynik i sensacyjnie wygrała 4:3, ale długo się tymi punktami nie nacieszyła. Po analizie zapisu telewizyjnego boiskowy rezultat został anulowany, a mecz nakazano powtórzyć. W drugim podejściu - tuż przed świętami Bożego Narodzenia (23 grudnia 1978 r.) - lepszy okazał się zespół ze Stuttgartu, który zwyciężył 1:0.
Owczarek "bohaterem" derbów Saary
Aż trudno w to uwierzyć, ale nie był to jedyny mecz Borussii Neunkirchen w tamtym sezonie, który został powtórzony. W derbach Saary z FC Saarbruecken (10 grudnia 1978 r.) doszło do przedziwnego skandalu, którego główną bohaterką została... suczka.
- Żaden z 22 piłkarzy, lecz suczka, rasowy owczarek niemiecki, wabiąca się Ina była kluczową postacią derbów Saary. Ugryzła jednego z piłkarzy Saarbruecken, który następnie musiał zostać zmieniony - czytamy w książce Volkera Bergmeistera i Ericha Schecka "Was für ein Tag! 366 Kalendergeschichten rund um den Fussball" (w wolnym tłumaczeniu: "Co za dzień! 366 krótkich opowieści o futbolu"). Poszkodowanym był Erich Unger.
Borussia wygrała wspomniane derby 2:1, ale wkrótce i to zwycięstwo zostało anulowane. - DFB kazał powtórzyć także i ten mecz, ale z Saarbrücken wygraliśmy również w drugim podejściu - wspominał Dieter Kobel. Derby powtórzono jednak dopiero 1 maja 1979 r, gdy sytuacja Borussii w tabeli była już bardzo trudna. Zwyciężyła 1:0, ale i tak nie uratowało to jej przed spadkiem (zakończyła ligę na ostatnim miejscu).
"Phantom-Tor" w Monachium
O bramce Dietera Kobela z meczu ze Sttuttgarter Kickers Niemcy mówią dziś "Phantom-Tor". Termin ten wprowadzono jednak dopiero w 1994 r. Po tym, co wydarzyło się podczas pojedynku na stadionie olimpijskim w Monachium pomiędzy Bayernem a FC Nuernberg.
23 kwietnia 1994 r. spotkały się drużyny, które miały zgoła odmienne priorytety. Bayern walczył o mistrzostwo, ekipa z Norymbergi - o ligowy byt. W 26. minucie monachijczycy wykonywali rzut rożny. Po dośrodkowaniu piłki przedłużył Oliver Kreuzer i spadła ona pod nogi Thomasa Helmera.
- Był wyraźnie zaskoczony, że nagle znalazł się sam pół metra przed bramką Norymbergi. Próbował w jakiś sposób przepchnąć piłkę za linię. Ale ta odbiła się od lewej i prawej łydki Helmera, później od jego pięty i wyszła w aut - opisywał "Der Spiegel". Rozczarowany Helmer - wówczas obrońca reprezentacji Niemiec - jedną ręką chwycił słupek, drugą pomógł wstać bramkarzowi FC Nuernberg Andreasowi Koepke. Jakież było zdziwienie obu piłkarzy, gdy za moment spojrzeli na sędziego. Hans-Joachim Osmers przyznał Bayernowi bramkę, której nie było. - To jest straszna pomyłka! - krzyczał do mikrofonu komentator telewizji Premiere.
Wszystko przez sędziego liniowego Joerga Jablonskiego, który - gdy Helmer nieporadnie próbował wepchnąć piłkę do siatki - zaczął energicznie wymachiwać chorągiewką. Zareagował na to Osmers. Jeszcze schodząc na przerwę, obaj sędziowie liczyli, że jednak mieli rację. Jablonski ponoć uspokajał arbitra głównego. - Nie martw się. Piłka była wyraźnie za linią - miał mówić. Ale gdy wychodzili na drugą połowę i zobaczyli sytuację na monitorze telewizyjnym, już wiedzieli, że tej decyzji nie da się w żaden sposób obronić.
- Wszyscy na stadionie widzieli, że nie było bramki. Nawet sam Helmer był totalnie zaskoczony - mówił Andreas Koepke. Obrońca Bayernu w wywiadzie z Sat.1 zasłonił się kiepską orientacją: - Szczerze, podczas tej akcji nie widziałem nawet dokładnie, gdzie była piłka. Byłem zdziwiony, ale nie mogłem nic powiedzieć sędziemu, bo nie wiedziałem, co się stało.
NA CZWARTEJ STRONIE PRZECZYTASZ M.IN., DLACZEGO W NIEMCZECH JUŻ NIE POWTARZAJĄ MECZÓW, A TAKŻE DLACZEGO ARSENE WENGER PO WYGRANEJ W PUCHARZE ZAPROPONOWAŁ DRUGIE SPOTKANIE Z RYWALEM
[nextpage]
Po przerwie Helmer, już w prawidłowy sposób, strzelił drugiego gola. FC Nuernberg odpowiedział trafieniem Alaina Suttera, a w końcówce sędzia Osmers podyktował dla nich rzut karny. Za faul... Helmera. Jak pisały niemieckie media, dla arbitra ta "jedenastka" była niczym "podarunek niebios". Gdyby goście wyrównali, pewnie przełknęliby kuriozalnego gola, traktując remis w Monachium jako dobry wynik. Jednak Manfred Schwabl uderzył słabo i niedokładnie. Raimond Aumann obronił. Bayern wygrał 2:1 i rozpętała się burza.
Sędzia Osmers przyznał, że grożono mu śmiercią. - Obok naszego domu kilka razy dziennie przejeżdżał wóz policyjny - mówił. Dziennikarze oblegali jego dom. Arbiter czuł się tak, jakby popełnił poważne przestępstwo.
FIFA pogroziła palcem
FC Nuernberg wniósł protest, który został szybko rozpatrzony. Sąd Sportowy DFB anulował wynik 2:1 dla Bayernu i wyznaczył powtórkę na 3 maja 1994 r. Prowadzony przez Franza Beckenbauera Bayern do przerwy nie potrafił wbić gola słabszemu rywalowi, ale w drugiej odsłonie wręcz go zdemolował. Po dwa razy trafiali Mehmet Scholl i Bruno Labbadia, a jedną bramkę dołożył Dietmar Hamann. Bayern objął po tym meczu prowadzenie w tabeli, a cztery dni później przypieczętował zdobycie mistrzostwa Niemiec po wygranej 2:0 z Schalke. FC Nuernberg spadł z ligi, do utrzymania zabrakło mu... jednego punktu.
Ten, któremu przypisano "Phantom-Tor", nie lubi o tym mówić. - Już wszystko powiedziano. Po tym wszystkim, co osiągnąłem w ciągu 17 lat zawodowej kariery, to przykre, że często wszystko ogranicza się to do tej bramki - powiedział Thomas Helmer.
Dla sędziego liniowego Joerga Jablonskiego błąd w meczu z Monachium był punktem zwrotnym w karierze. Wprawdzie poprowadził jeszcze - w roli liniowego - kilka spotkań w 2. Bundeslidze, ale nie poradził sobie z presją. Kibice nie zapomnieli mu tego, co wydarzyło się w meczu Bayernu. Każdą jego późniejszą decyzję głośno komentowali. W końcu sam zrezygnował z zawodu. Z kolei Osmers prowadził mecze jeszcze przez rok, później osiągnął sędziowski "wiek emerytalny". Po zakończeniu kariery skupił się na pracy w firmie handlowej. Do feralnej sytuacji podchodzi z humorem. Za biurkiem w jego gabinecie wisi ogromne zdjęcie, na którym uchwycony został "Phantom-Tor".
Niemcy od 1994 r. nie zdecydowali się już na powtórzenie meczu. Powodem była interwencja FIFA. Międzynarodowa federacja pogroziła im palcem, o czym wspominał - w rozmowie ze sport.pl - Marcin Stefański, obecnie Dyrektor Logistyki Rozgrywek Ekstraklasy SA. - To były groźne precedensy. Zgodnie z przepisami nie wolno tak robić i ja się z tym muszę zgodzić. Niemiecka federacja została zresztą natychmiast ostro upomniana i ostrzeżona, że jeżeli podobne sytuacje się powtórzą, Niemcy zostaną wykluczeni z rozgrywek międzynarodowych. I tak potężna federacja dostosowała się do zaleceń FIFA.
Wyrzuty sumienia i gest Wengera
Historia futbolu zna także nieco inny przypadek - "dobrowolną" powtórkę. 13 lutego 1999 r. Arsenal Londyn walczył w piątej rundzie Pucharu Anglii z drugoligowym Sheffield United. Wygrał 2:1, po golach Patricka Vieiry i Marca Overmarsa, ale zwycięska bramka padła w bardzo kontrowersyjnych okolicznościach.
Bramkarz Sheffield United Alan Kelly wybił piłkę poza boisko, by sztab medyczny mógł zająć się jego kontuzjowanym kolegą. Arsenal wznowił grę z autu. Ray Parlour wyrzucił ją w stronę golkipera rywali, ale... Nwankwo Kanu najwyraźniej nie zorientował się, co wydarzyło się chwilę wcześniej i ruszył na bramkę rywala. Overmars także zapomniał o zasadach fair play. Nigeryjczyk podawał, Holender trafił. Wszystkiemu przypatrywali się zdezorientowani piłkarze gości, którzy po golu wystartowali z pretensjami do sędziego. Ten jednak nie dopatrzył się złamania przepisów, bo do tego nie doszło. Zerwano jedynie z dobrym obyczajem.
- Nie potrafiłem zrozumieć, co się dzieje. Gdyby któryś z moich piłkarzy zrobił coś takiego, od razu bym go ukarał - irytował się Steve Bruce, menedżer Sheffield United.
Wygrana w takich okolicznościach wywołała wyrzuty sumienia wśród "Kanonierów". Arsene Wenger zaproponował rywalom powtórkę. - Zaoferowałem powtórkę, ponieważ wygrać w taki sposób to nie w porządku. Chcemy wygrywać wszystkie mecze, ale nie chcemy nikogo celowo oszukiwać - powiedział francuski menedżer. Steve Bruce ofertę przyjął, choć przyznał, że warunki nie do końca go satysfakcjonują. Gdyby utrzymał się wynik 1:1 (a do końca pozostawało kilkanaście minut), drużyny i tak spotkałyby się ponownie, ale na boisku Sheffield United (takie obowiązują przepisy w FA Cup). Tymczasem Wenger wysunął propozycję rozegrania meczu ponownie na Highbury. - Chciałem powtórki na Bramall Lane, ale być może żądałem zbyt wiele, byłoby to zbyt zachłanne - stwierdził Bruce.
Na powtórkę zgodziła się także angielska federacja (FA). Dziesięć dni później Arsenal ponownie okazał się lepszy. Zgadzał się nawet wynik - 2:1. Z tą różnicą, że bramki zdobywali Overmars i Dennis Bergkamp.
ZOBACZ WIDEO: Puchar Anglii: Arsenal rozbił V-ligowca - zobacz skrót meczu [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]