- Miałem operację kręgosłupa, okolic lędźwiowych. Przez promieniowanie nie czułem nogi. Nieraz kładłem się do łóżka i nic, jakbym po prostu nie miał lewej. Po jednym z treningów wsiadłem do samochodu, ale pod domem już nie wysiadłem. Nie mogłem postawić kroku, noga zanikła. Nerwy w kręgosłupie były napięte, promieniowało mi też do głowy. Miałem problem żeby nią ruszyć. Wyszedł kolejny rok leczenia. Już nawet ciężko mi zliczyć ile lat straciłem przez urazy. Mój lekarz jak mnie widział, to zalewał się potem, z czym znowu do niego przyszedłem - opowiada Kamil Kuzera, znany z ostrej i nieustępliwej gry w Koronie Kielce. Obrońca przeszedł około dziewięciu operacji. Ma zespolony dysk i rurę zamiast obojczyka.
Urazy długo go omijały. Zaczęło się w Polonii Warszawa. Po jednym ze starć spadł rywalowi na kolano. Usłyszał trzask. Początkowo myślał, że to tylko fragment obojczyka uległ uszkodzeniu. Okazało się, że zostały zmiażdżone wszystkie kości i nie ma go z czego odbudować. - Lekarz wkręcił rurę, jest tam też chyba około ośmiu śrub. Implant musiał się przyjąć, rehabilitowałem się rok. Do treningów i tak wróciłem z bólem, bo na dojście do pełnej sprawności, nie odczuwając w ogóle dyskomfortu, potrzebowałbym 2,5 roku - opowiada Kuzera jednak nie robi to na nim większego wrażenia. Ton jego głosu wskazuje bardziej, jakby mówił o kolejnym siniaku czy zbiciu mięśnia. Po tym zdarzeniu pech go nie opuszczał. Wrócił na boisku i po jednym meczu złamał piszczel. Czekał go kolejny rok przerwy w grze.
Dawne historie przypominają mu... fajne czasy. - W pewnym momencie już nawet skręcenie nie bolało. Nogę się rozgrzało, albo założyło "tejpa". Taki jestem, to były moje decyzje. Pod koniec grania rzadko bywało, żebym wychodził zdrowy na trening. Najważniejsza była drużyna. Zdrowie też najważniejsze, ale piłka to piłka, prawda? - uśmiecha się. W ekstraklasie rozegrał 91 spotkań. W piłkę przestał grać dwa lata temu po konsultacji z żoną. W końcu trzeba było powiedzieć temu dość. Piłkarz zdał sobie sprawę, że jeszcze trochę i taka egzystencja uniemożliwi mu wykonywanie najprostszych czynności, jak zabawę z dzieckiem.
Marzę o nowych kostkach
Schemat wygląda zazwyczaj tak samo: oczekiwania trenera, presja wyniku i chęć udowodnienia sobie, że jest się w stanie przekroczyć granicę własnych możliwości. Liczy się tu i teraz. To, co wydarzy się później, nie ma większego znaczenia. Jest to zazwyczaj świadomy wybór piłkarzy.
Nieważne czy mówimy o zawodniku z ekstraklasy, czy reprezentacji Polski. Kamil Glik rywalizuje na najwyższym poziomie z zerwanym więzadłem krzyżowym tylnym. Noga boli go przy natłoku spotkań. Zamierza ją wyleczyć, ale po karierze. Glik to najbardziej eksploatowany piłkarz z pięciu najlepszych lig w Europie. W tym sezonie grał już ponad 60 godzin. Roman Kosecki, były reprezentant Polski, nie dziwi się, że piłkarz AS Monaco nie odpuszcza. - Podczas towarzyskiego meczu kadry z Francją Marcel Desailly skopał mi obie kostki. Po powrocie do Madrytu leżałem trzy dni na stole operacyjnym, ale w najbliższym spotkaniu z Osasuną Pampeluna zagrałem. Mówiłem doktorowi, że ma zrobić wszystko, by postawić mnie na nogi. Moje Atletico wygrało, a ja miałem asystę - opowiada były napastnik.
ZOBACZ WIDEO Juventus pokonał Milan po golu w doliczonym czasie. Zobacz skrót meczu [ZDJĘCIA ELEVEN]
Tu i teraz nie myśli się o konsekwencjach, ale problemy zaczynają się z momentem przekroczenia progu świata zwykłych śmiertelników. Po zakończeniu kariery wybitny snajper Fiorentiny, Gabriel Batistuta, błagał lekarza w szpitalu, by amputował mu obie nogi. Argentyńczyk miał problem z pokonaniem kilkunastu metrów. Ból był tak silny, że Batistuta nie był w stanie wstać z łóżka i pójść do toalety. Kosecki senior rozumie byłego gwiazdora. - Do dziś opuchlizna praktycznie nie schodzi mi z obu kostek. Często grałem na zastrzykach, albo znieczuleniach. Czasem myślę sobie, jak cudownie byłoby, gdyby ktoś wszczepił mi nowe kostki - opowiada. Ale niczego nie żałuje. - To nie jedyne bóle. Czuję też biodro, mam nadwagę, prawie 20 kilogramów. Ale szczerze, to mógłbym dziś jeździć nawet na wózku inwalidzkim. Tego, co przeżyłem, nie zamieniłbym na nic innego - zaskakuje.
Pamiątki po starciach
Maciej Tabiszewski opowiada, co wpływa na decyzję o dopuszczeniu zawodnika do gry. - Niestety jest to cały czas walka pomiędzy wynikiem, potrzebami klubu i zawodnika. Piłka to przedsiębiorstwo, presja jest ogromna, a to ma znaczenie. Lekarz jest głosem rozsądku. Informujemy piłkarza, że na przykład może być gotowy na najbliższy mecz, ale konsekwencje urazu odczuje później, po sezonie lub zakończeniu kariery. To decyzja trójstronna, zawodnicy są świadomi swoich wyborów - opowiada lekarz reprezentacji Polski do lat 21 i Legii Warszawa.
Bartosz Bosacki w 2010 roku zderzył się głową z zawodnikiem Widzewa Łódź. Otrzymał cios w skroń i stracił przytomność. - Pamiątka została. Dziesięciocentymetrowa rana, ale ładnie zszyta - stara się żartować Bosacki. Nawracające bóle głowy przypominają mu makabryczne starcie z Ugochukwu Ukahem. - To coś w rodzaju migreny, pojawia się na 2-3 dni, co jakiś czas. Miałem to jeszcze grając w piłkę, po tym feralnym zderzeniu. I pewnie mieć będę do końca - dodaje były gracz Lecha Poznań.
Każdy uraz odciska na organizmie piętno, większe lub mniejsze. Maciej Rybus po niegroźnej kontuzji kolana, którą leczył po transferze do Olympique Lyon, musi wykonać kilka ćwiczeń rozciągających po każdej dłuższej podróży. Józef Młynarczyk, były bramkarz FC Porto, który pracuje dziś z kadrą do lat 21, ma problem z palcem. - Małego palca w lewym ręku nie wyprostuję. Jest zaokrąglony, krzywy. W Porto lekarz powiedział, że operacja będzie ryzykowna, że palec będzie po zabiegu bardziej podatny na złamanie lub wybicie. Wizualnie nie wygląda on najlepiej, ale się przyzwyczaiłem, zaakceptowałem go. W pracy mi nie przeszkadza - opowiada trener. Większe lub mniejsze schorzenia towarzyszą niemal wszystkim. - Jak gram na orliku, czy "szóstkach", to odzywa się ścięgno Achillesa - mówi Jarosław Araszkiewicz, legenda "Kolejorza". - Kręgosłup. Już nawet nie wiem czy to od piłki, czy od zawsze - śmieje się Kazimierz Węgrzyn, mający na koncie 361 twardych bojów w ekstraklasie.
Na drugiej stronie przeczytasz między innymi od czego zależy podatność na urazy, ile operacji kolana przeszedł były legionista Tomasz Jarzębowski oraz mocną opinię doktora Tabiszewskiego na temat eksploatowania organizmu przez sportowców.
[nextpage]
Radosław Matusiak zwraca uwagę, że wiele zależy od wydolności organizmu i mocnych kości. - Mi lekarze powtarzali zawsze, że jestem jak koń. Większe urazy mnie omijały, dziś czuję się dobrze. Dużo zależy też od lekarzy. W Holandii jeden chciał mi wszczepić siatkę do pachwiny, albo przetaczać krew, bo źle zdiagnozował dolegliwość. Skończyło się na tym, że pojechałem na własną rękę do Strasburga, do specjalisty, którego polecił mi Mariusz Ujek. Doktor kilka razy ucisnął mi pachwinę dłonią i obiecał, że po tygodniu ból zniknie całkowicie. Miał rację - opowiada były napastnik Palermo. Dopiero w Grecji specjaliści wykryli też, że lewą nogę ma krótszą o prawie centymetr od prawej. - Była to przyczyna wielu urazów przeciążeniowych, z którymi się borykałem. W Asteras Tripolis otrzymałem wkładkę do buta i problemy minęły - wyjaśnia. - Ale nos kilka razy był złamany. Do tej pory mam chyba krzywą przegrodę - dopowiada.
Odraczanie kalectwa
Tabiszewski zauważa, że jest coraz mniej przypadków, w których piłkarze zatajają urazy. - Wynika to z faktu, że zawodnicy po prostu nie chcą opuszczać większej liczby spotkań - tłumaczy. Choć dodaje, że czasem niespodziewanie zmieniają decyzje. - Zdarzało się, że jedno ustaliłem z piłkarzem w klinice, a gdy zawodnik dojechał do domu, skonsultował decyzję z agentem i rodziną, to dzwonił i informował, że robimy jednak inaczej - komentuje. Lekarzom trudniej dotrzeć do zawodników młodych, którzy już na początku swojej przygody z piłką doznają groźnych kontuzji. - Taki gracz nie zdaje sobie jeszcze sprawy, że zerwane więzadło będzie się za nim ciągnęło całe życie, a niekiedy traktuje taki uraz jak kolejny, który można szybko wyleczyć - komentuje.
Ofiarą niekompetencji lekarzy był także Tomasz Jarzębowski. "Jarza" zakończył karierę dwa miesiące temu, w wieku 38 lat. Na stół operacyjny kładł się siedem razy. - W kolanie, przy którym lekarze grzebali pięć razy, od 2009 roku mam implant, sztuczne więzadło krzyżowe. Doktor dobrze je wkręcił, że udało mi się jeszcze pograć przez następne osiem lat. Wcześniej źle się rehabilitowałem po zabiegach. Specjaliści nie mieli takiej wiedzy, jak dziś - opowiada były legionista. Kolana zaczynają boleć Jarzębowskiego przy lekkich aktywnościach związanych z piłką. W życiu codziennym jest "sprawny". Co innego Ivica Vrdoljak, który przez półtora roku próbował wrócić na boisko również po rehabilitacji kolana. Dziś Chorwat odczuwa ból jeżdżąc na rowerze czy wchodząc po schodach. Kilka tygodni temu zakończył karierę.
Stawy skokowe, kolanowe, biodrowe i dolne rejony kręgosłupa, okolice lędźwiowe - przede wszystkim te miejsca narażone są na największą deformację czy bóle po zakończeniu kariery. Nawet mimo dostępu profesjonalnych sportowców do najlepszej technologii i specjalistów. Arkadiusz Milik po zerwanym więzadle w kolanie wrócił na boisko po 130 dniach. Przeciętny Kowalski na sam zabieg czeka co najmniej rok. To jednak w pewnym sensie odraczanie wyroku. Problemy ze zdrowiem i tak wrócą. - Kalectwo to mocne słowo, ale w pewnym stopniu adekwatne do tego, co dzieje się z ludźmi kończącymi uprawianie sportu wyczynowo. To życie na kredyt, nie da się nie zepsuć zdrowia - podsumowuje Tabiszewski.
Mateusz Skwierawski