Naturalizacja nikogo nie dziwi już w XXI wieku. O ile kluby sprowadzają w swoje szeregi piłkarzy za niebotyczne kwoty, w reprezentacji tak już postąpić nie można. Chociaż… Nie tak dawno głośna była sprawa brazylijskiego snajpera z Kraju Kawy, Ailtona, który nie mając cienia szansy na grę w kadrze Canarinhos, rozważał propozycję szejków z Kataru, którzy oferowali mu niewyobrażalne pieniądze za reprezentowanie ich kraju. Na szczęście jednak FIFA w porę wkroczyła do akcji i wybiła obu stronom ten pomysł z głowy. Propozycja po prostu była skazą dla futbolu. Bo przecież gdyby można sobie było kupować Brazylijczyków,(dodajmy - znakomitych), którzy jednak nie mają szans na grę w kadrze to, słynna już zresztą Arabia Saudyjska, byłaby piłkarską potęgą. Tak więc takie podkupywanie przez federacje jest co najmniej niestosowne. Ale już naturalizowanie piłkarzy nikogo nie dziwi i nie oburza. Przecież czym byłaby Francja bez swych gwiazd? Zinedine Zidane ma przecież swe korzenie w Algierii, Patrick Vieira urodził się w stolicy Senegalu - Dakarze, Thierry Henry i Marcel Desailly - w Ghanie, Didier Deschamps i Bixente Lizarazu - w kraju Basków, Youri Djorkaeff wywodzi się z kolei z Armenii.
Większość francuskich reprezentantów to Afroamerykanie i gdyby tak dokładnie przewertować drzewa genealogiczne, zapewne okazałoby się, że większość Tricolores ma dalsze bądź bliższe powiązania z innym krajem, niż Francja, którą reprezentują! Ale nikt nie potępia tutaj Francuzów. Po prostu fakt ogromnej różnorodności etnicznej nad Loarą wynika z tego, iż Francja przyjmuje ogromną ilość imigrantów z Tunezji, Maroka i ogólnie z całej Afryki. Ci, którzy mają szansę na występy w kadrze Francji z reguły odrzucają propozycję federacji swoich przodków. Tak było z Patricem Evrą, który odrzucił ofertę reprezentowania barw Senegalu, jaką złożyła mu tamtejsza federacja, a wybrał Francję. Trzeba jednak podkreślić, że w większości ci piłkarze wychowują się we Francji od dziecka, i jest to dla nich druga ojczyzna.
Gdyby skauci z PZPN-u uważniej penetrowali piłkarski, zagraniczny rynek, nasz reprezentacja narodowa mogłaby wyglądać obecnie zupełnie inaczej. Myślę tu szczególnie o Niemcach, którzy są znani Polakom z podkradania polskich piłkarzy. A więc gdyby PZPN obserwował polskich zawodników, grających w piłkę nad Renem, może tacy grajkowie jak Miro Klose, Dariusz Wosz, Paul Freier, Lukas Podolski graliby dziś w koszulce, nie z czarnym, a białym orłem. Wystarczyło wykonać jeden telefon do wyżej wymienionych graczy. Ale Niemcy wykazali się większym sprytem i na ostatnich MŚ straszyli polskim atakiem – Klose - Podolski. I to jak! Miro został królem strzelców (5 trafień), a Podolski został wybrany najlepszym młodym graczem Mistrzostw. Naprawdę ciężko zrozumieć pobudki PZPN-u, że tak lekką ręką machnęli na tych piłkarzy. W przypadku Podolskiego mówiło się też o tym, że piłkarz Kolonii nie miał szczególnej chęci reprezentować naszego kraju. Ale, jeśli rzeczywiście nie było żadnego odzewu ze strony polskiej federacji, a nadeszło powołanie od DFB, nie dziwne, że urodzony w Gliwicach piłkarz przywdział biało-czarną koszulkę. I niestety, ale Podolski nie dla Polski. W sumie chyba każdy piłkarz chce się rozwijać, występować na wielkich imprezach, odgrywać na nich czołowe role. Niemcy to Podolskiemu zapewnili. Kayah też wolałaby śpiewać na deskach w Cannes niż w Sopocie.
W ogóle co warto podkreślić, to fakt, że Niemcy naprawdę walczą o każdego piłkarza, gdy jest szansa reprezentowania przez niego biało-czarnych barw. Ostatnio stoczyli wręcz wojnę z Turcją o Mesuta Ozila. Joachim Loew dał mu zagrać kilka minut w towarzyskim meczu z Norwegią. Mimo tego, że przepisy nie wykluczają jeszcze gry Ozila dla Turcji, sam zainteresowany zdecydowanie wypowiada się, że chce występować dla Niemiec. Tylko godny podziwu jest upór jaki Niemcy wykazali w sprawie zawodnika Werderu, który, nie oszukujmy się, nie jest póki co wielką gwiazdą Bundesligi, ale niewątpliwie papiery na grę ma, i to na najwyższym poziomie.
I na koniec naturalizacja w naszym wydaniu. Polacy na EURO zaprezentowali się fatalnie - co do tego nie ma dyskusji. Jedynym jednak graczem z pola, który w zgodnej opinii kibiców nie zawiódł był Roger, naturalizowany w pośpiechu parę tygodni przed startem europejskiego czempionatu. Było to zdarzenie budzące wiele kontrowersji w naszym kraju, ponieważ Roger ma tyle wspólnego z naszym krajem co i sam Leo Beenhakker, jego gorący orędownik. Niezrozumiałe jest jednak to, że Holender tak bardzo zabiegał o Brazylijczyka z Legii, a wydaje się jakby w ogóle niezainteresowany był Obraniakiem z Lille. Ludo to jeden z czołowych piłkarzy całej Ligue 1, do tego wyraźnie mówi, że chciałby reprezentować nasz kraj. Nie możemy sobie pozwolić na stratę zawodnika takiej klasy. Razem z Obraniakiem w kadrze mógłby zadebiutować też obrońca Sochaux, Damien Perquis, ale to tylko początek. Biorąc pod uwagę to, ilu Polaków jest obecnie na Wyspach Brytyjskich czy Niemczech, za parę lat możemy wyłowić tam naprawdę sporo piłkarskich diamentów.
Póki co naturalizowaliśmy dwóch piłkarzy, wyżej wspomnianego Rogera i Emmanuela Olisadebe. Emsi, choć potem może specjalnie nie chciało mu się grać już dla Polski, i tak zrobił wiele dla naszego kraju - jego bramki dały Polsce upragniony awans po 16 latach na mundial w Korei. Na samym turnieju też to przecież Olisadebe jako pierwszy z Polaków strzelił bramkę (w meczu z USA). Jego bilans w kadrze jest bardzo przyzwoity - 25 meczów, 11 bramek, w większości niezwykle ważnych. Chyba więc, patrząc z perspektywy czasu, opłacało się wręczyć tym dwóm zawodnikom polskie paszporty.
Podsumowując - naturalizacja piłkarzy to nie jest nic złego. A już na pewno tych piłkarzy, którzy mają korzenie, rodzinę w danym kraju. Oczywiście warunkiem podstawowym jest znajomość języka, bo nie chcemy chyba, żeby podczas grania hymnu nasi piłkarze zamiast z dumą śpiewać, poprawiali sobie strój, czy też żel na włosach. Chcemy mieć piłkarzy, z którymi moglibyśmy się identyfikować, ale celem nadrzędnym jest dobro naszej narodowej drużyny, i to by Polska zaczęła się nareszcie naprawdę liczyć w świecie futbolu.