Tomasz Skrzypczyński: Cyrk na Mestalla, ale śmiechu nie słychać (felieton)

Getty Images / Na zdjęciu: Estadio Mestalla w Walencji
Getty Images / Na zdjęciu: Estadio Mestalla w Walencji

Sytuacja Valencii jest dramatyczna i klub znajduje się na krawędzi upadku. Tym byłby bowiem dla niej spadek do hiszpańskiej drugiej ligi.

Chyba nie ma innej drużyny w Europie, która przed każdym sezonem jest wymieniana w gronie ekip mających walczyć o najwyższe cele, a za każdym razem staje się pośmiewiskiem. To, co dzieje się w Valencii, przestaje robić się śmieszne, nawet dla kibiców innych hiszpańskich klubów. W tym klubie prawidłowe są być może jedynie wymiary boiska na Estadio Mestalla i to, że w każdym spotkaniu w składzie Nietoperzy pojawia się prawdziwy bramkarz.

Przedsezonowe przewidywania. Walka o tytuł mistrza kraju? Oczywiście, Atletico, Barcelona i Real. Liga Europy? Sevilla, Athletic Bilbao, Villarreal i jakże by inaczej, Valencia. No przecież wielki klub, tradycje, kibice... Zapomniano jednak, że na Mestalla nie ma drużyny, a klubem rządzi miliarder kierujący się własnym "widzimisię". W 2015 roku Peter Lim mianował przecież trenerem Gary'ego Neville'a, bo spodobały mu się jego taktyczne analizy w brytyjskiej telewizji. Efekt? Seria 10 meczów bez zwycięstwa, 14. miejsce w tabeli i zwolnienie po zaledwie czterech miesiącach.

Ten sezon miał być inny. I to prawda, jest inny, po prostu jeszcze gorszy od poprzedniego. Zaczęło się fatalnie: po czterech kolejkach bez zwycięstwa postanowiono coś zmienić. Znów winny był szkoleniowiec, więc zwolniono Pako Ayestarana. Pod wodzą tymczasowego trenera, Voro, zaczęło być lepiej, aż zatrudniono Cesare Prandellego. Doświadczony Włoch wydawał się być odpowiednim wyborem - dobrze żyjący z piłkarzami, posiadający charyzmę i odpowiednią wiedzą taktyczną miał wydźwignąć Valencię z tarapatów. I choć drużyna wciąż nie najlepiej punktowała, w ich grze widać było pomysł, zaangażowanie. Wreszcie 11 piłkarzy zaczęło przypominać zespół.

I gdy kibice Valencii szykowali się powoli na zapowiadane przez media wielkie transfery klubu, wybuchła bomba. Na jeden dzień przed końcem roku Prandelli złożył dymisję z funkcji pierwszego trenera. Oficjalny powód? Klub nie chciał zagwarantować sprowadzenia co najmniej pięciu piłkarzy. Nieoficjalnie? Konflikt w piłkarzami. Czyli to zawodnicy mieli rządzić klubem. Czyli cyrk.

[color=black]ZOBACZ WIDEO Jakub Piątek: nawet nie miałem czasu, by coś udowodnić (źródło: TVP SA)

{"id":"","title":""}

[/color]

2017 rok zaczyna się dla Valencii gorzej niż przewidywali najwięksi sceptycy. W miejsce Prandellego zatrudniono oczywiście Voro, oczywiście tymczasowo. "Drużyna" wygląda jednak fatalnie. Środowy mecz 1/8 finału Pucharu Króla na Mestalla był żenującym widowiskiem - Celta Vigo bawiła się z gospodarzami i bez trudu wygrała 4:1. Już po 20 minutach (gdy było 0:3) fani rozpoczęli festiwal wyzwisk pod adresem piłkarzy i Petera Lima, którego nazwali oszustem. "Lim wynocha!" - to najłagodniejsze postulaty kibiców Nietoperzy.

Gorąco było także po spotkaniu - kibice nie zamierzali łatwo odpuścić i zaatakowali graczy, gdy Ci wyjeżdżali z klubowego parkingu swoimi samochodami. Jak donosi dziennik "Marca" z fanami nie zamierzała spotykać się prezydent Valencii, Lay Hoon, która opuściła lożę honorową jeszcze przed zakończeniem meczu i wyszła ze stadionu dosłownie tylnymi drzwiami.

Niezrozumiałe decyzje o podpisywaniu gigantycznych kontraktów ze średniej klasy piłkarzami mimo kłopotów finansowych, żonglowanie trenerami, nie wywiązywanie się z obietnic wobec trenerów - to składa się na dramatyczną sytuację klubu. W ostatnich tygodniach ponadto zdecydowano o odsunięciu od składu Daniego Parejo, najlepszego obok Diego Alvesa i Mario Suareza piłkarza Valencii w tym sezonie. Powód? Brak charyzmy i cech przywódczych. Z jednej strony odsuwa się ambitnego zawodnika, a z drugiej słyszy się o planach sprowadzenia... Johna Obiego Mikela. Enjoy the silence.

Z kolei rozwiązaniem problemów w ataku długo miał być... Simone Zaza. Za włoskiego napastnika klub planował zapłacić ponad 20 milionów euro (!). Nagłe odejście Prandellego spowodowało, że temat stał się nieaktualny. I to chyba najlepsza wiadomość ostatnich dni dla wszystkich kibiców drużyny, która kilkanaście lat temu była postrachem prawdziwych gigantów europejskiego futbolu.

Rzeczywistość jest brutalna - od miejsca w strefie spadkowej La Liga Santander Valencię ratuje tylko lepszy bilans bramkowy od Sportingu Gijon.

Źródło artykułu: