Sześć. Tyle goli w 12 kolejkach uzbierało czterdziestu Brazylijczyków. Gdyby nie kontuzja, to jeden Arkadiusz Milik wpędziłby ich w kompleksy. Zdecydowana większość tkwi na mieliźnie, żaden nie wychylił się poza minimum przyzwoitości. To znaczy poza jedynkę, która pojawiła się przy: Danim Alvesie z Juventusu, Ederze z Interu, Felipe Andersonie z Lazio, Joao Pedro z Cagliari, Danilo i Felipe z Udinese. Czterech, w porywach do pięciu
To nie jest tak, że Brazylijczycy z definicji i tradycji powinni okupować czołowe miejsca w klasyfikacji strzelców. W przeszłości koronę zakładało raptem czterech: Dino da Costa z Romy w 1957 roku, Jose Altafini z Milanu w 1962, Luis Vinicio z Vicenzy w 1966 i ostatni Marcio Amoroso z Udinese w 1999. Jednak nigdy, jak w tym czy poprzednim sezonie, nie znaczyli tak mało. Pod względem ilości stanowią drugą co do wielkości obcą nację we Włoszech, ale ich jakość to biała plama na tamtejszej piłkarskiej mapie. Koloru dodaje ledwie czterech Kanarków, w porywach do pięciu i od nich zacznijmy.
Alex Sandro wznosił się powoli, ale systematycznie i w 2016 roku wyniósł na poziom niedostępny rodakom. Wprawdzie jego nazwiska nie znajdziemy na liście strzelców, ale najlepszych asystentów już jak najbardziej. Sprawdza się w każdym systemie, ma ciąg na bramkę, końską siłę i wytrzymałość oraz świetne dośrodkowania. Prawie nie schodzi z boiska i we Włoszech nie mogą się nadziwić, dlaczego nie ma go w reprezentacji Brazylii. Na drugim skrzydle Juventusu biega Dani Alves. Królewska przeszłość w Barcelonie pozwoliła mu bez walki wygryźć ze składu Stephana Lichtsteinera, ale ciągle trochę kłóci się z turyńskimi schematami. Jednak na dłuższą metę ciągoty Brazylijczyka do schodzenia do środka i gry kombinacyjnej kosztem harowania w swoim korytarzu od szesnastki do szesnastki powinny Starej Damie wyjść na zdrowie.
Mamy więc dwóch. Trzeci to Joao Miranda, który gdyby trafił na lepsze towarzystwo i klimat w klubie, to mógłby być dla Interu drugim Lucio. Póki co łata dziury jak może i jego brak w tyłach jest zawsze odczuwalny. Dwa lata temu na niebywałym poziomie zawiesił sobie poprzeczkę Felipe Anderson z Lazio. Dryblował i strzelał z niebywałą lekkością, biegał jak wicher. Głupio to dzisiaj przyznać, ale wtedy zasadne było pytanie: czy bliżej mu do Cristiano Ronaldo, czy Neymara, z którym zetknął się w Santosie? Jego skrzydła szybko się stopiły i jak Ikar zleciał na ziemię. Dopiero w tym sezonie wraca do żywych. Już w nie tak spektakularnym stylu, ale przynajmniej znów widać w nim ponadprzeciętny potencjał. W Romie utartymi ścieżkami przez Cafu i w drugiej kolejności Maicona biega Bruno Peres i dobrze mu idzie.
Tomasz Lipiński
[b]Cały artykuł w najnowszym numerze tygodnika "Piłka Nożna".
[/b]
ZOBACZ WIDEO Kapustka: Drzemie we mnie ogromny głód pilki (źródło: TVP SA)
{"id":"","title":""}