Klub z Florencji płacił za niego w 2013 roku około 17 milionów euro (kwoty według różnych źródeł wahają się między 15 a 20) Bayernowi Monachium. Dwa lata później Włosi gorączkowo poszukiwali kogokolwiek, kto byłby gotowy zatrudnić Niemca generującego gigantyczne koszty utrzymania. Skusił się Besiktas i jak się okazało, był to najlepszy ruch, jaki zarówno strona turecka, jak i sam zainteresowany zawodnik mógł wykonać.
ZAKAZ JAJEK, ZAKAZ MASŁA
Przede wszystkim warto przypomnieć, po kogo Fiorentina w 2013 roku sięgała, bo obraz mógł się przez cysterny fekaliów wylewanych na Niemca przez włoską prasę delikatnie zamazać. Brała napastnika, który w momencie przeprowadzki do Włoch miał 28 lat, był w kwiecie sportowego wieku, miał niespełna 300 meczów na najwyższym poziomie rozgrywkowym w Niemczech i prawie 150 goli w Bundeslidze na koncie w barwach VfB Stuttgart oraz Bayernu. To była maszyna do zdobywania bramek, na dodatek ulubieniec i pierwszy wybór Joachima Loewa w kadrze trzeciej wówczas reprezentacji świata. Z czego wynikało więc rozstanie z Allianz Areną? Z Bayernu nie został przecież wypchnięty siłą, nie wycierano nim podłogi, dawano możliwość pozostania w klubie. Decyzję o odejściu podjął jednak sam.
Gomez - piłkarz, który w swojej karierze odgrywał role tylko pierwszoplanowe - nie miał ochoty stać w cieniu innego napastnika. Sezon 2012-13 był dla niego nieudany z jednego powodu - na początku sierpnia 2012 roku zerwał ścięgno Achillesa, musiał pauzować przez prawie pół roku, opuścił 19 meczów. W tym czasie w składzie zadomowił się ściągnięty chwilę wcześniej Mario Mandżukić i to Chorwat właśnie, nawet po powrocie Gomeza do pełnej sprawności, pozostał wyborem numer jeden trenera Juppa Heynckesa. Gomez zadowalał się więc ogonami, wyżymał sezon jak ścierkę i co ciekawe - zaliczył wtedy 21 występów w lidze, żadnego meczu od pierwszej do ostatniej minuty i trafił do siatki aż 11 razy. A były też przecież trafienia w DFB-Pokal oraz Lidze Mistrzów. - Potrzebuję zmiany otoczenia. Już nie mogę się doczekać wyjazdu do Włoch, tamtejszej ligi, ludzi, słońca i jedzenia - mówił w „Bildzie".
Włochy okazały się jednak w jego przypadku wilgotnym zakalcem w całej rozciągłości. Czuł się tam źle, nie potrafił odnaleźć. Irytowało go wszystko, nawet mentalność ludzi pracujących w klubie, co przecież w jego przypadku - Niemca, ale z sercem pompującym w sobie w połowie hiszpańską krew - zdarzyć się nie powinno. Temperament i zachowania południowców nie powinny być dla niego czymś zupełnie nowym, nawet mimo faktu, że całe wcześniejsze życie spędził w Niemczech. Ale było. Gomez niedługo po przeprowadzce do Włoch doznał kontuzji, wypadł ze składu na ponad dwa miesiące. Niedługo później, raptem dwa tygodnie po powrocie do treningów na pełnych obciążeniach, przypałętał się kolejny uraz. Tym razem pauza trwała jeszcze dłużej.
ZOBACZ WIDEO: Napoli - Milan: zobacz skrót meczu i gole Arkadiusza Milika [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
W marcu to samo i kolejne dwa miesiące w plecy. Łącznie w sezonie 2013-14 opuścił 38 meczów Fiorentiny, zagrał w dziewięciu meczach w lidze i sześciu w europejskich pucharach. Katastrofa. W następnym było niby trochę lepiej, ale gdy wracał już na dobrą ścieżkę z rytmu wybijały go mniejsze lub większe urazy. Udo, przywodziciel, kolano, naciągnięcia. Bił kolejne rekordy minut bez zdobytej bramki, a włoskie media z lubością nadziewały go na patyk i smażyły nad ogniskiem krytyki.
- Wiadomo, że lepiej sprzeda się tekst z tytułem „Gomez nie trafił od 350 minut" zamiast „Gomez powoli wraca do zdrowia, niedługo zacznie strzelać". Wiem, jakie było podejście włoskich dziennikarzy do mojej osoby. Wiem, co się pisało, jak przedstawiano moją grę - mówił później piłkarz w wywiadzie dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung". Irytowały go głosy prasy, wkurzało podejście trenera. - Po tym, jak doznałem kontuzji, praktycznie w ogóle się mną nie interesował. Mogłem robić, co mi się podoba. Nie czułem się tam potrzebny - mówił później w „Bildzie". Trudno mu było się przyzwyczaić do rytmu, nawyków i zasad obowiązujących w klubie. Nawet dotyczących żywienia. - Jajka i masło na śniadanie? Zapomnijcie, to we Florencji temat tabu, produkty zakazane. Ale jakoś nie przeszkadzało mi zdobyć z kumplami z Bayernu mistrzostwa Niemiec jedząc na śniadanie jajecznicę - śmiał się Gomez w „Bildzie".
NAJPIERW SIĘ ZAJECHAĆ, PÓŹNIEJ ORAĆ
Zegar tykał, Gomez nie strzelał goli, a klubowej księgowej robiło się słabo, gdy miesiąc w miesiąc musiała robić Niemcowi przelew na kwotę, od której w promieniu kilometra wszystkim kręciło się w głowie. Źródła w tym przypadku nie są zgodne, jedni pisali, że MG we Włoszech kasował 10 milionów euro za sezon brutto, inni uważali, że pięć milionów netto. Tak czy siak - to sumy wręcz niewyobrażalne, dlatego w prezesowskich gabinetach robiono wszystko, żeby zrzucić z siebie to obciążenie. Gdy okazało się, że Besiktas jest chętny na wypożyczenie Niemca na rok, u prezesa Fiorentiny musiały strzelić korki niejednego szampana. Dla Włochów Gomez był piłkarskim odpadkiem.
- Moi znajomi pukali się w głowę, pytali: „Co ty najlepszego wyprawiasz?". Według nich był to krok definitywnie kończący moją karierę na najwyższym poziomie. Ale gdy kolejno przylatywali do Stambułu, zwiedzali ośrodki treningowe, stadion i widzieli, jakie warunki życia mi tu zapewniono, przyznawali, że podjąłem słuszną decyzję. Dla mnie najważniejsze było, aby znów poczuć zaufanie do mojej osoby, abym sam znów mógł zaufać sobie i żebym znów poczuł smak walki o mistrzostwo - mówił Gomez w „FAZ" i dodawał: - Dwa sezony we Włoszech uważam za stracone, miało to dużo wspólnego z głową, ale przede wszystkim moim ciałem. Jupp Heynckes zawsze powtarzał mi: musisz być w stu procentach zdrowy, żeby orać boisko. We Florencji praktycznie nigdy nie byłem w stu procentach zdrowy - z powodu kontuzji, ale także dlatego że trener się o to nie martwił i nie troszczył. Dlatego pierwsze, co zrobiłem po przylocie do Turcji, to porozmawiałem z trenerem Senolem Gunesem i powiedziałem wprost, że obojętnie co by się nie działo, potrzebuję czterech tygodni solidnie przepracowanego, ciężkiego okresu przygotowawczego. On tylko wzruszył ramionami. Dopiero później dowiedziałem się, że to trener starej szkoły, czyli jak dał mi wycisk, to już po dwóch tygodniach nie miałem na nic siły. Ale to zaprocentowało!
Trudno się nie zgodzić. Gomez wskoczył na obroty, na jakich nie był od dwóch lat, w sezonie 2015-16 nastrzelał prawie 30 goli, został królem strzelców tureckiej ekstraklasy, poprowadził zespół do mistrzostwa Turcji, a siebie - do kadry Niemiec na francuskie mistrzostwa Europy. Joachim Loew był pod takim wrażeniem jego gry, że kilka tygodni przed wyjazdem na turniej powiedział wprost: - Zmieniam koncepcję. Mario pojedzie z nami, zagramy ustawieniem z nominalnym napastnikiem zamiast z fałszywą dziewiątką.
Co jednak ciekawe, nawet mimo tego faktu Włosi ani myśleli ściągać napastnika z wypożyczenia. Powód był prozaiczny - nie było ich na niego stać, uznali, że tak gigantyczne obciążenie budżetu wyrządziłoby im tylko krzywdę. Doszło do kuriozalnej sytuacji, w której Włosi oferowali Turkom wykupienie karty Gomeza za… tysiąc euro! I kto wie, jak skończyłaby się ta historia, gdyby do gry nie wkroczyły Wilki z Wolfsburga.
- Pierwszy kontakt z dyrektorem Klausem Allofsem miałem już w zimie, ale na transfer do Wolfsburga nie było wtedy najmniejszych szans. Z różnych powodów, ale najważniejszym było to, że nie chciałem zmieniać otoczenia, w którym w końcu poczułem się tak swobodnie, na moment przed mistrzostwami Europy. Chciałem wrócić do kadry, pojechać na Euro - przyznał Gomez już po podpisaniu kontraktu z VfL. - Uznałem, że to najwyższy czas na powrót do Bundesligi, trochę się za Niemcami stęskniłem. Wolfsburg to topowy klub z wielkimi ambicjami, w ostatnich latach jak równy z równym bił się z Dortmundem czy Bayernem. Mamy bardzo mocny skład z doświadczonymi i bardzo dobrymi piłkarzami, są też młodzi i perspektywiczni zawodnicy. Jestem przekonany, że rozpoczynający się sezon będzie dla nas udany.
Choć jeszcze w trakcie mistrzostw Europy pojawiały się pierwsze plotki na temat przejścia MG do Wolfsburga, tureccy kibice liczyli na jego pozostanie w Stambule. Piłkarz chciał skorzystać z dobrego momentu na zakomunikowanie rezygnacji z gry w Turcji, wybrał czas po niedawnym puczu. „Jedynym powodem rezygnacji z gry w tureckiej lidze są kwestie polityczne" - czytamy w oświadczeniu zamieszczonym na oficjalnym fanpage'u zawodnika. W komentarzach leje się hejt i oburzenie, bo nikt w takie tłumaczenie nie chce wierzyć. Ot, Gomez dostał ofertę z Wolfsburga i postanowił z niej skorzystać. Niemiecki klub zapłacił Fiorentinie za napastnika tylko 7 milionów euro.
Pod koniec ubiegłego tygodnia niemieckie gazety, w tym „Kicker", donosiły, że Gomez podczas zajęć treningowych aż palił się do gry, rozpierał go entuzjazm, ale na występ w pierwszej kolejce nie miał większych szans, bo nie przepracował odpowiednio okresu przygotowawczego z powodu kontuzji, której doznał podczas Euro 2016. W momencie powstawania tego tekstu w kadrze Wolfsburga jest aż pięciu napastników, ale kto wie, czy w czasie dzielącym wysłanie gazety do drukarni i dojazd do kiosków, VfL nie sprzedał jednego bądź dwóch z nich. Według dziennikarzy „Kickera" Bas Dost ma konkretną ofertę ze Sportingu Lizbona i jego przeprowadzka do Portugalii jest już tylko kwestią czasu. Wówczas do dyspozycji Dietera Heckinga pozostaną: wciąż nie w pełni zdrowy Gomez, urodzony w 1997 roku Borja Mayoral, rok starszy Polak - Oskar Zawada oraz dwa lata starszy Sebastian Stolze.
Wszystko wskazuje na to, że ligowy debiut w nowych barwach zaliczy dopiero w następnej kolejce. I dobrze, nie ma się co spieszyć. W końcu Jupp mówił: żeby orać boisko, musisz być w stu procentach zdrowy.
Paweł Kapusta