Chłopak z Poznania spełnił marzenia. Kotorowski: Jestem dumny, że grałem dla Lecha

WP SportoweFakty / Tomasz Madejski
WP SportoweFakty / Tomasz Madejski

Krzysztof Kotorowski oficjalnie zakończył karierę. Bramkarz Lecha Poznań wszedł na końcówkę spotkania z Ruchem. - Powiedziałem, że najlepiej będzie, jak wejdę i uspokoję ten mecz - zażartował.

- Kilka osób pytało mnie, czy spałem. Nie było problemów - zapewnia Krzysztof Kotorowski. Bramkarz Lecha Poznań w niedzielę w 77. minucie zmienił Jasmina Buricia, dzięki czemu zanotował swój 234. oficjalny występ w barwach poznańskiego zespołu. Wygrane 3:0 spotkanie było jego ostatnim meczem w karierze.

Łezka w oku zakręciła się przed spotkaniem, po nim, a może w trakcie?

Krzysztof Kotorowski: Emocje były do samego końca, ale już w trakcie samego meczu już nie. Raczej pozytywna adrenalina. Kop, że znowu tu jestem i mogę pokazać się szerszej publiczności. Esencja tego wszystkiego. Coś się kończy. Jestem pozytywnie naładowany, wiem, co się stało. Wiem, że to koniec, ale trzymam się dzielnie. Na refleksję przyjdzie jeszcze czas.

ZOBACZ WIDEO Marcin Żewłakow: jeżeli Nawałka ma do kogoś słabość, to do Mączyńskiego (źródło TVP)

{"id":"","title":""}


Trener Urban powiedział, że to pan zadecydował, że wejdzie na boisko nieco później. Było trochę strachu?


- Broń Boże. Garnąłem się do grania. Wiedziałem, że będę żegnany przed spotkaniem. Krótko przed nim. Nie wiedziałem, jak długo to będzie trwało. Miał być filmik z akcjami, kilka słów do kibiców, kopnięcie piłek w trybuny. Nie chciałem robić wszystkiego na wariata. Biec do szatni, szybko się przebierać i wskakiwać do bramki. Myśli było mnóstwo. Nie powiedziałem wszystkiego, co chciałem. Z czysto ludzkich przyczyn. Tak to wymyśliłem i chyba wyszło dobrze. Fajnie byłoby wyjść z tego tunelu, ale miałem czas na uspokojenie. Zagrałem, pokazałem się publiczności, a czy przez 90, 80 czy 18 minut to chyba nieważne.

Prawdziwy talizman. 16 minut na boisku i dwie strzelone bramki przez drużynę.


- Szkoda że wcześniej nie wszedłem. Może Lech by ruszył... Trzeba powiedzieć, że to był ukłon trenera w moją stronę. Sam spytał: "Kotor, jak ty to widzisz?". Powiedziałem, że najlepiej dla mnie będzie, jak wejdę i uspokoję ten mecz.

Wspominał pan o filmiku przed meczem. Właśnie tak zapamiętał pan swoją karierę?


- Mam w głowie mecze, które będą do końca życia. Juventus przy niesamowitej atmosferze i aurze w Poznaniu. Karne z Interem Baku - może to drużyna z Azerbejdżanu, ale to było bardzo ważne spotkanie. Mecz z Austrią Wiedeń, gdzie "Muraś" strzelił gola w ostatniej minucie dogrywki. Mistrzostwa, finały Pucharu Polski.

Kocioł pana żegnał, skandował pana nazwisko i spokojnie obchodził pan cały stadion z dzieckiem na ramionach. Po chwili kibice wołają kapitana, który musi się tłumaczyć za postawę drużyny. To pokazuje, jak bardzo zwariowany był sezon dla Lecha.


- Właśnie. Końcówka - jak cały sezon - była zwariowana. Wiemy doskonale, że daliśmy d...y. Nie ma co się czarować. Nie tak to miało wyglądać. Nie tak to sobie wyobrażaliśmy po mistrzostwie. Celem minimum była pierwsza trójka. Chcieliśmy przywieźć puchar do Poznania. Szkoda że kończę w takiej mieszanej aurze. Byłem znakomicie przyjęty i grało mi się wyśmienicie, ale Łukasz Trałka musiał się tłumaczyć. Tak widocznie kibice zadecydowali i trzeba to przyjąć.

Kariery zakończyli już Ivan Djurdjević, Piotr Reiss, teraz pan. Pytanie, ilu prawdziwych lechitów pozostało w szatni.


- Myślę, że lechici to wszyscy, którzy tam są. A już na pewno jest w tym zespole sporo zawodników, którzy za ten klub oddaliby całe serce.

Przez te naście lat zrobił pan to, co chciał?


- Jestem z Poznania i jestem bardzo dumny, że grałem w takim klubie. Marzyłem o tym i to spełniło się z nawiązką. Zagrałem ponad 230 oficjalnych meczów Lecha. Jestem w "90" historii Lecha (90 najlepszych piłkarzy na 90-lecie klubu - przyp. red.). Czego chłopak stąd może chcieć więcej? Mogłem grać może w reprezentacji, tego brakuje. Ale moje marzenia się spełniły.

A były takie momenty, kiedy brakowało tylko podpisu i na Bułgarskiej pana by już nie było...


- Miałem propozycję z ligi greckiej i byłem bardzo, bardzo blisko. Walizki stały w drzwiach, sprawy były dograne, ale tam liga ruszała później. Leżałem na plaży i dostałem telefon z Poznania. Chodziło o wznowienie rozmów. Wcześniej były już prowadzone, ale były zupełnie bezowocne. Na szczęście po kilku miesiącach cieszyłem się z mistrzostwa Polski.

Kto był najtrudniejszym konkurentem podczas pańskiej przygody w Lechu?


- Nic nowego nie powiem - Jasmin Burić. Napsuł mi sporo krwi. U nikogo tak długo nie siedziałem na ławce. Sprawa jest jasna. To gość, który umie grać i pomoże jeszcze Lechowi niejednokrotnie.

A najlepszy piłkarz?


- Nie chciałbym urazić nikogo i wybierać najlepszego. Było ich wielu zaczynając od Piotra Reissa czy Rafała Murawskiego.

Która bramka została w pamięci najbardziej?


- Jak ktoś będzie chciał, to wypomni mi i piętnaście takich. Albo i więcej... Pamiętam rzuty karne z finału Pucharu Polski w Bydgoszczy. Ten ostatni. Wiedziałem, że Wawrzyniak strzeli w to miejsce... Strzał na wagę dodatkowej serii jedenastek i Pucharu Polski.

Co dalej z panem się stanie?


- Będę pracował w Lechu Poznań. Zostaję w strukturach Akademii, w której będę pracował z bramkarzami.

Notował Miłosz Marek

Komentarze (0)