Mały budżet, wielkie wyniki. Fenomen 1. FSV Mainz 05

AFP / DANIEL ROLAND / AFP / DANIEL ROLAND / AFP
AFP / DANIEL ROLAND / AFP / DANIEL ROLAND / AFP

W 1. FSV Mainz 05 znają się na rzeczy. Mimo stosunkowo niewielkiego budżetu, klub ciągle jest w Bundeslidze. I radzi sobie całkiem nieźle. Wciąż ma spore szanse, by awansować do Ligi Mistrzów.

Juergen Klopp, Thomas Tuchel oraz Martin Schmidt - ta trójka wypromowała się w ostatnich latach dzięki Mainz. Za odkryciami Tuchela oraz Schmidta stoi jeden człowiek - to Christian Heidel, dyrektor sportowy z niesamowitą odwagą.

Heidel od początku nie boi się stawiać na trenerów, którzy w piłce jeszcze niczego nie osiągnęli. - Doświadczenie jest po prostu przeceniane. Najważniejsze są wiedza i charakter - powiedział ostatnio na łamach "Sport1".

Według niego, nie ma żadnego innego klucza doboru szkoleniowców. Właśnie osobowość została najważniejszym elementem, jaki bierze pod uwagę. Oczywiście, zdarzają się również pomyłki, jak zatrudnienie Kaspera Hjulmanda. Duńczyk wygrał tylko pięć z 24 meczów. Ewidentnie nie pociągnął za sobą drużyny, co do tej pory było domeną wszystkich szkoleniowców. - Prawda jest taka, że dostarczał tylko analizy. W swojej pracy był bezkrwawy. To miało przełożenie na zespół, bo graliśmy zbyt ospale - analizował Heidel.

Król transferów musi odejść

Inteligentna polityka Mainz dotyczy również transferów. Przed sezonem na nowych zawodników wydano niewiele ponad 10 milionów euro. Piłkarze sprzedani przynieśli zaś zyski wielkości aż 35 milionów.

- To wszystko jest bardzo proste. Nie ma u nas niczego tak skomplikowanego jak fizyka jądrowa. Zatrudniliśmy szefa skautów i podległych mu ludzi. Płacimy im na bieżąco, a oni dostarczają informacje do bazy danych. Fakt, okres wakacyjny bywa gorący. Ja swój urlop spędzałem na Florydzie, a trener w Alpach. I mimo odległości rozmawialiśmy codziennie po dwie godziny, analizując poszczególne kandydatury - opowiadał Heidel, który latem opuści 1.FSV Mainz, choć jego kontrakt wygasa dopiero w czerwcu 2017.

Schalke 04 było tak mocno zdeterminowane, by mieć go u siebie, że zdecydowało się na wykupienie dyrektora sportowego. Transakcja została sfinalizowana ledwie kilka tygodni temu, choć mówiono o niej od dawna. Oczywiście, w Moguncji nikt nawet nie pomyślał o tym, by stracić zaufanie do Heidela. - Utrzymujemy to na maksymalnym poziomie, dopóki nie rozpocznie pracy w Schalke - powiedział prezydent Mainz, Harald Strutz.

Jak to zwykle w Niemczech bywa, następcę znaleziono jeszcze przed zakończeniem współpracy. Nowym dyrektorem sportowym klubu z Moguncji zostanie Rouven Schroeder, dotychczas zatrudniony w Werderze Brema. - On po prostu pasuje do naszego profilu - wyjaśnił Strutz.

Bezpieczeństwo przede wszystkim

Za główną ideę Mainz uważa się stabilność. Budżet musi być zrównoważony. Dlatego żaden zawodnik w ubiegłym sezonie nie zarabiał tam więcej niż milion euro rocznie. Średnia pensja wynosiła natomiast niewiele ponad 400 tysięcy. To wszystko sprawiało, że Heidelowi udało się skompletować dość szeroką kadrę, której opłacenie kosztowało klub nieco ponad 12 milionów.

Etaty piłkarskie to mniej niż połowa dochodów klubu z tytułu praw marketingowych (25 milionów), a i ta kwota została dokładnie zabezpieczona. Niedawno zawarto umowę, na podstawie której przez dekadę dostanie w sumie ćwierć miliarda euro za wszystkie możliwe powierzchnie reklamowe oraz niewielki bonus - kolejne dziesięć milionów.

W Moguncji od pięciu lat regularnie udaje się zwiększać dochody. Za każdym razem bilans jest dodatni. Komfort pracy polega tam przede wszystkim na spokoju. Geniusz Mainz tkwi w prostocie.

Mateusz Karoń

Zobacz wideo: #dziejesiewsporcie: pudło roku?

Źródło artykułu: