To największa wpadka Lecha - Kolejorz stracił Błaszczykowskiego przez kilkaset złotych

Wypuszczenie z rąk Jakuba Błaszczykowskiego to bodaj największa transferowa pomyłka w najnowszej historii Lecha Poznań. "Kuba" mógł zostać piłkarzem Kolejorza w przerwie zimowej sezonu 2004/2005, ale poznański klub poskąpił kilkuset złotych.

Każdy zna tę historię: z IV-ligowego KS Częstochowa 20-letni Jakub Błaszczykowski przyjeżdża na testy do potężnej Wisły Kraków z polecenia swojego wujka Jerzego Brzęczka, który zna się z ówczesnym dyrektorem sportowym Białej Gwiazdy, Grzegorzem Mielcarskim. Krakowianie na czele z trenerem Wernerem Liczką z miejsca się na niego decydują.

Młodziutki żółtodziób staje się wiodącą postacią Wisły i już po pół roku świętuje swój pierwszy tytuł mistrza Polski. Dwa lata później, już jako reprezentanta Polski, Wisła sprzedaje go Borussii Dortmund, w barwach której staje się - nie bójmy się tego określenia - jednym z najlepszych skrzydłowych w Europie.

Małe oszczędności, duża strata

Błaszczykowski trafił na Reymonta 22 w przerwie zimowej sezonu 2004/2005, ale kilkanaście tygodni wcześniej mógł go mieć u siebie Lech Poznań. Kolejorz wypuścił go jednak z rąk, ponieważ poskąpił kilkuset złotych.

- Chcieli, żeby został, bo wypadł bardzo dobrze. Byli zainteresowani, my też, ale nie dogadaliśmy się finansowo. Sprawa rozbiła się o kilkaset złotych, bez których Kuba nie byłby w stanie utrzymać się w nowym mieście - tłumaczy na kartach biografii piłkarza Jerzy Brzęczek.

Trenerem Lecha był wówczas Czesław Michniewicz. - Pamiętam Kubę jako skromnego chłopaka, który przyjechał do nas z malutkiego klubu z IV ligi. Bardzo dobrze się pokazał, drużyna dobrze go przyjęła i chyba dobrze się czuł u nas - mówi WP SportoweFakty i dodaje: - Wszyscy byliśmy przekonani co do umiejętności i talentu Kuby. Wszyscy byliśmy nim zachwyceni, ale Lech był w takim momencie swojej historii, że liczył się każdy grosz. Nie dogadaliśmy się finansowo.

- Jakie były rozbieżności? Nie uczestniczyłem w tych rozmowach, ale z tego co wiem, Lech zaproponował mu kontrakt ciut niższy od tych, jakie mieli podstawowi zawodnicy jak Nawrocik, Telichowski czy Zakrzewski. To wszystko musiało być robione z głową, bo też nie mógł od razu zarabiać więcej od nich. To nie były duże pieniądze, ale po prostu w Lechu ich wtedy nie było - tłumaczy Michniewicz.

Na usprawiedliwienie Lecha warto przypomnieć, że poznański klubu ledwo wiązał wówczas koniec z końcem, a do jego fuzji z Amicą Wronki, która otworzyła przed Kolejorzem nowe finansowe możliwości, doszło dopiero półtora roku później.

Sprawdź siostrzeńca

W lutym 2005 roku Błaszczykowski przyjechał do Krakowa. Grzegorz Mielcarski nie ma zamiaru ukrywać, że pojawienie się 20-latka na testach w Wiśle było możliwe dzięki Jerzemu Brzęczkowi.

- Kiedy Jurek do mnie zadzwonił i powiedział, żeby dać szansę jego siostrzeńcowi, nie miałem żadnych powodów do obaw. Ufam Jurkowi, bo przyjaźnię się z nim od lat i jeśli ktoś taki jak on mówi, że warto się przyjrzeć zawodnikowi, to ja tego nie puszczam mimo uszu. Potem na boisku Kuba obronił się już sam - mówi WP SportoweFakty Mielcarski.

Błaszczykowski szybko przekonał do siebie wszystkich w Wiśle. - Nie mogłem uwierzyć, że taki facet grał do tej pory tylko w IV lidze. On miał wszystko! Wystarczyło mi pół godziny, żeby wiedzieć, że chcę go w zespole - wspomina w książce "Sen o potędze" trener Werner Liczka.

- Przyjechał do nas bardzo speszony, ale nie można się temu dziwić - przyjechał z IV ligi do mistrza Polski - opowiada Mielcarski. - Pamiętam, że po paru treningach poprosiłem o opinię na jego temat Baszczyńskiego, Sobolewskiego, Głowackiego oraz Żurawskiego i każdy z nich tylko kiwał z uznaniem głową. Wtedy mieliśmy z trenerem Liczką pewność, że zabierzemy go na zgrupowanie.

Niewiele brakło, a Błaszczykowski nie związałby się z Wisłą z błahego powodu - przyszły kapitan reprezentacji Polski nie miał ze sobą w Krakowie paszportu, ale zdążył pojechać po dokument do rodzinnego domu i wrócić pod Wawel przed wylotem na Cypr.

- Musieliśmy skreślić z listy jednego z zawodników, chyba Kelechiego Icheanacho i w jego miejsce wskoczył Kuba. Czasem trzeba zaryzykować i w tym wypadku ryzyko się opłaciło. Nieszczęście tego skreślonego zawodnika okazało się szczęściem Błaszczykowskiego i całej Wisły - wspomina Mielcarski.

Lech ma czego żałować

A nieszczęście Lecha okazało się szczęściem Białej Gwiazdy. - Dziś łatwo powiedzieć, że Lech się pomylił. To nie są łatwe rzeczy. Lech ma czego żałować - to nie podlega dyskusji - mówi Mielcarski, ale zastrzega: - Nigdy jednak nie powiem, że to skandal, że Lech wypuścił Kubę z rąk, a my w Wiśle byliśmy mądrzejsi i go zakontraktowaliśmy. Z perspektywy 11 lat wszystko można pięknie ubrać w słowa.

- Szczęście Kuby polegało na tym, że zamiast do nas trafił do silnej Wisły i w otoczeniu bardzo dobrych piłkarzy szybko się wypromował. Na dobre mu to wyszło - puentuje Michniewicz.

Wisła zapłaciła za Błaszczykowskiego ok. 70 tys. zł, a w ramach rozliczenia przekazała częstochowskiemu klubowi także sprzęt sportowy. Sam "Kuba" zarabiał w Wiśle ok. 4 tys. zł miesięcznie plus premie. Latem 2006 roku Biała Gwiazda sprzedała go Borussii Dortmund za ok. 3 mln euro, czyli z ponad 160-krotnym przebiciem.

W czwartek Fiorentina Błaszczykowskiego podejmie Kolejorza w meczu 3. kolejki Ligi Europy. 30-letni skrzydłowy wystąpi przeciwko Lechowi po raz piąty w karierze, ale jeszcze nigdy nie ograł ekipy z Bułgarskiej 17. Rywalizował z aktualnym mistrzem Polski w barwach Wisły: dwukrotnie schodził z boiska pokonany, a dwa mecze zakończyły się remisami.

Źródło artykułu: