Szymon Mierzyński: Chelsea znów zimna jak lód, ale tym razem niepyszna

East News
East News

Jose Mourinho wrócił do Londynu, by Chelsea znów była wielka, a on sam chciał z nią zrobić to, czego nie dokonał jeszcze nigdy - wygrać Ligę Mistrzów. Dziś już wiadomo, że te plany trzeba odłożyć.

"The Special One" sprawił, że jego zespół jest zadziorny, niesamowicie charakterny i niewygodny dla każdego przeciwnika. Jednocześnie momentami pozbawia go futbolowego romantyzmu, czyni zimnym i skrajnie wyrachowanym. Zazwyczaj te cechy przekładają się na zwycięstwa - wymęczone, niejednokrotnie skromne, ale zwycięstwa. Od czasu do czasu nadchodzi jednak taki wieczór jak ten środowy, gdy rywal, który nie ma już nic do stracenia, wznosi się na wyżyny i w sobie tylko znany sposób odwraca losy spotkania, w którym pozornie nie powinien mieć żadnych szans.

Któż by postawił jakiekolwiek pieniądze na awans PSG, gdy w 31. minucie Zlatan Ibrahimović został wyrzucony z boiska? Kto wieszczył paryżanom sukces, gdy Eden Hazard wykorzystał w dogrywce rzut karny? A jednak ekipa Laurenta Blanca była w stanie cudownie się podnieść i wyrwać awans, który będzie pewnie wspominać latami. W Chelsea takich szalonych zrywów nie ma. Wszystko jest wyliczone i wykalkulowane - czasem aż do przesady, za co w środę przyszło londyńczykom zapłacić wysoką cenę.
[ad=rectangle]
Jose Mourinho to trener znakomity, urodzony zwycięzca, który w obecnym sezonie ma ogromną szansę na dwa trofea. Jedno - Puchar Ligi Angielskiej - już zdobył, a drugie - mistrzostwo Anglii - ma na wyciągnięcie ręki. Nie zmienia to jednak faktu, że odpadnięcie naszpikowanej gwiazdami Chelsea z Ligi Mistrzów na tak wczesnym etapie - bez względu na klasę rywala - jest ogromnym rozczarowaniem, które powinno dać "The Special One" do myślenia.

Jako żywo przypomina się sezon 2005/2006 i dwumecz 1/8 finału z Barceloną. Wtedy w pojedynku u siebie londyńczycy - choć mieli znakomity skład - z Claudem Makelele, Frankiem Lampardem, czy Arjenem Robbenem - też robili wszystko... poza graniem w piłkę. Wdali się w szarpaninę, a przed spotkaniem nie spieszono się nawet z wymianą murawy, która była w fatalnym stanie i podobno miała pomóc The Blues. Nie pomogła, bo choć objęli prowadzenie za sprawą samobójczego gola Thiago Motty, to dwa ostatnie słowa należały do Blaugrany, która triumfowała 2:1, a potem wywalczyła awans.

Ligę Mistrzów z Chelsea wygrał tylko Roberto Di Matteo i to w edycji 2011/2012, gdy Włoch w trybie awaryjnym zastąpił Andre Villasa-Boasa, a zespół był rozbity i nikt na niego nie stawiał. Wtedy jednak w Londynie nie kalkulowano, The Blues nie mieli nic do stracenia i to im pomogło. Rok temu w ćwierćfinale natomiast paradoksalnie pomogła im porażka w Paryżu 1:3. W rewanżu przynajmniej wiedzieli, że muszą atakować i nie czekali na to co zrobi przeciwnik.

Tymczasem ostatni remis we Francji chyba uśpił Chelsea. U gwiazd The Blues znów włączyło się zachowawcze myślenie. Eliminacja tej przypadłości wydaje się teraz najważniejszym zadaniem Mourinho. Portugalczyk musi zmienić podejście zawodników (także swoje?), bo przecież mają oni atuty, by grać bardziej ofensywnie i przyjemniej dla oka.

Znakomitym przykładem niewłaściwego rozłożenia akcentów jest Diego Costa. To wciąż współlider klasyfikacji strzelców Premier League, ale piłkarz, który od jakiegoś czasu całą energię koncentruje na przepychankach i różnego rodzaju prowokacjach. Efekt? Jest daleki od skuteczności, którą prezentował na początku sezonu.

Na koniec warto pochylić się nad inną istotną kwestią. Grzechy Chelsea to jedno, ale ona w ostatnich latach i tak zachodziła w pucharach daleko, podczas gdy pozostałe angielskie zespoły przeżywają regres i notorycznie zawodzą. Chyba już nadszedł czas, by władze Premier League poważnie zastanowiły się nad zimową przerwą w rozgrywkach. Głosy na ten temat pojawiają się coraz częściej, a biorąc pod uwagę specyfikę gry na Wyspach Brytyjskich - mecze toczone w niesamowitym tempie, co zmusza zawodników do ogromnego wysiłku - odpoczynek wydaje się konieczny, by później pary nie brakowało w kluczowych pojedynkach pucharowych. Anglicy muszą sobie odpowiedzieć na zasadnicze pytanie: co jest dla nich ważniejsze? Tradycja, która owocuje czterema ligowymi kolejkami w okresie świąteczno-noworocznym, czy wyniki na arenie europejskiej?

Szymon Mierzyński

Źródło artykułu: