Salto jest ponad stutysięcznym miastem, leżącym w zachodniej części Urugwaju, tuż przy granicy z Argentyną. Pod względem liczby ludności ustępuje tylko stolicy kraju - Montevideo. W mieście znajduje się ważny port rzeczny, gdzie pod koniec lat siedemdziesiątych zbudowano zaporę, która produkuje energię elektryczną. Salto słynie również z dobrze rozwiniętego przemysłu spożywczego, chemicznego oraz farmaceutycznego, a także cieszy się sporym zainteresowaniem turystów, głównie ze względu na bliskość popularnego uzdrowiska Dayman. - Zatrzymaliśmy się w mieście na lancz i zakupy w supermarkecie - opowiada Helen, podróżniczka z Anglii. - Było niesamowicie tanio, bo butelka całkiem dobrego wina kosztowała nas jakieś siedemdziesiąt pensów. W restauracji za obiad z winem zapłaciliśmy natomiast niecałe dwa funty.
[ad=rectangle]
Sandra Diaz była gospodynią domową, a Rodolfo Suarez pracował jako tragarz. Małżeństwo zamieszkiwało w Salto pełnym brukowanych ulic oraz parków i dorobiło się aż siedmiorga pociech. 24 stycznia 1987 roku na świat przyszła najsłynniejsza z nich, czyli Luis Alberto Suarez Diaz, jak brzmi pełne imię i nazwisko wyborowego strzelca reprezentacji Charruas. - Jestem środkowym z siedmiorga rodzeństwa - opowiada piłkarz. - Jak niemal każda wielodzietna rodzina, nie mieliśmy w domu luksusów i musieliśmy prowadzić zupełnie normalne życie, pełne wyrzeczeń. W związku z odległością Salto od granicy z Argentyną, lokum Suarezów mieściło się w pobliżu garnizonu. - Mieszkaliśmy niecałe 100 metrów od niego - mówi Paolo, starszy brat Luisa. - W pobliżu graliśmy w futbol. Codziennie wstawaliśmy wcześnie rano i biegliśmy na plac, żeby pokopać piłkę. Spędzaliśmy tak cały dzień, wracając do domu tylko na posiłki, ale nie zawsze, bo czasem po prostu lodówka była pusta.
Urugwaj jest niewielkim państwem, liczącym około trzech i pół miliona mieszkańców. Jak w każdym kraju Ameryki Południowej, futbol jest tam traktowany niemal jak religia. Reprezentacja grająca tradycyjnie w błękitnych koszulkach w końcu dwukrotnie triumfowała w mistrzostwach świata, a ich wygrana 2:1 z Brazylią w finale na Maracanie w 1950 roku do dziś śni się Canarinhos po nocach i urosła do miana narodowej legendy. Nic więc dziwnego, że młodziutki Luis pewnego dnia zaczął kopać z braćmi łaciatą piłkę. - To się zaczęło jak miałem cztery lata - wspomina. - Biegałem szybciej z piłką przy nodze niż bez niej. - Luis był bardzo odważnym chłopcem - dodaje Paolo. - Jestem od niego starszy o sześć lat i kiedy graliśmy z kumplami na ulicy, on zawsze chciał do nas dołączyć. Nie dbał o to, że był młodszy. Na początku moi koledzy dawali mu fory, ale kiedy zaczął wszystkich mijać zwodami, nikt nie odstawiał już nogi.
Salto i Montevideo dzieli aż prawie pięćset kilometrów. Stolica Urugwaju to niespełna półtoramilionowa metropolia, leżąca u ujścia rzeki La Plata i stanowiąca główny ośrodek administracyjny, gospodarczy, handlowy, kulturowy oraz naukowy kraju. Słynie z zabytkowej starówki, cytadeli, olbrzymiej statuy bohatera narodowego - Jose Gervasio Artigasa, katedry Najświętszej Marii Panny, ratusza, zbudowanej z kutego żelaza XIX-wiecznej hali targowej oraz wzgórza Cerro de Montevideo, stanowiącego doskonały punkt obserwacyjny. - Montevideo to przyjemne, czyste i kompaktowe miasto - mówi Helen. - Nie ma tu aż tylu pięknych budowli co w innych metropoliach Ameryki Południowej. Nad morzem oddzielającym Montevideo oraz Argentynę nie uświadczyliśmy żadnej plaży, a jedynie ogromny falochron. Obiad zjedliśmy w jednej z restauracji w hali targowej Mercado del Puerto. To gigantyczny budynek, podobny do londyńskiego Spitalfields. W środku było kilka miejsc, w których można było usiąść bezpośrednio przy grillu i zamówić mięso przyrządzone według własnych preferencji. To nie najlepsze lokale dla wegetarian, bo steki były wielkości encyklopedii. Gdy Luis miał sześć lat, Rodolfo dostał pracę w fabryce słodyczy El Trigal w Montevideo. W Salto ciężko było o zatrudnienie, więc wkrótce do stolicy przeniosła się cała rodzina oprócz... środkowego z rodzeństwa. Młody chłopak był tak zżyty z Salto, że ubłagał rodziców, aby ci pozwolili zostać mu z babcią. Po miesiącu jednak i Luis znalazł się w Montevideo. - Przenosiny do innego miasta niosły za sobą również zmianę sposobu mówienia - wspomina Suarez. - Ludzie gadali tam zupełnie inaczej i oczywiście na początku nabijali się ze mnie.
W Montevideo Sandra wreszcie mogła robić coś więcej poza zajmowaniem się domem. Znalazła zatrudnienie jako sprzątaczka w dzielnicy Tres Cruces. W tym samym rejonie Luis rozpoczął naukę w szkole podstawowej nr 171. Młodzieniec z miesiąca na miesiąc zdradzał również coraz większy talent do futbolu. W Montevideo swoją siedzibę ma niezliczona liczba klubów piłkarskich, z których najbardziej znane to Penarol oraz Nacional, oba założone jeszcze w XIX wieku. - Po przyjeździe do miasta od razu zaczęliśmy szukać dla niego drużyny - opowiada mama Luisa. - Dowiedziałam się o klubie Urreta, gdzie podobno było wielu ludzi z pieniędzmi, więc zabrałam go właśnie tam. Kilka dni później wszedł na boisko z ławki w jakimś towarzyskim meczu. Jego drużyna przegrywała wtedy 0:2, a on strzelił trzy gole i poprowadził swój team do zwycięstwa 3:2.
Suarezowi juniorowi ciężko było zaaklimatyzować się w stolicy. Tęsknił za swoim poprzednim miejscem zamieszkania, gdzie czuł się zdecydowanie bezpieczniej i gdzie mógł pograć z przyjaciółmi na trawie w futbol na bosaka. W Montevideo tak się nie dało, dlatego jak tylko kończył się rok szkolny, wyjeżdżał na całe wakacje do babci do Salto. Na co dzień jednak pilnie trenował w klubie Urreta, a później w Nacionalu, gdzie trafił zauważony przez Wilsona Pireza. - Posiadał niesamowite umiejętności jak na chłopca w tym wieku - zauważa skaut - To był wspaniały, dobrze wychowany chłopak. Każdy mówił, że wyrośnie z niego wielki zawodnik. Luis miał nadzieję, że pewnego dnia uda mu się przebić na największe stadiony w kraju. Zaprzyjaźnił się również z kilkoma chłopakami, z którymi jeździł na treningi. - Martin, Leonardo i Victor - wylicza. - Praktycznie mieszkałem u nich w domu, bo ich rodzice kochali mnie jak syna, a my traktowaliśmy się nawzajem jak bracia.
Gdy Luis zaczynał czuć się coraz lepiej w Montevideo, związek Sandry i Rodolfo dobiegł końca. Mężczyzna zostawił żonę i dzieci, więc kobiecie było naprawdę ciężko wykarmić liczne potomstwo. - Moje życie rodzinne poważnie się skomplikowało, kiedy rodzice się rozeszli - mówi piłkarz. - Ciężko mi było skoncentrować się na czymkolwiek. Młodzieniec złapał wpadł w dołek, bo nie mógł ścierpieć nowej sytuacji. Suarez nie potrafił również zrozumieć otaczającej go rzeczywistości i pogodzić się z nią. - To były ciężkie czasy - wspomina. - Rodzice rozwiedli się i byliśmy familią, która tak naprawdę nigdy nie mogła dokonać żadnego wyboru. Nigdy nie mogłem powiedzieć mamie lub tacie "chcę te buty" i po prostu przekonać ich do dokonania zakupu. Taka to właśnie była rzeczywistość. Chłopak coraz częściej buntował się dosłownie przeciwko wszystkiemu. - Do dwunastego roku życia wiedziałem, że chcę profesjonalnie grać w futbol - zwierza się. - Pomiędzy dwunastym a czternastym rokiem życia w sporcie jednak nic mi nie wychodziło oraz nie chciało mi się uczyć. Nie lubiłem trenować. Czerpałem przyjemność tylko z rozgrywania meczów, a w ten sposób bardzo trudno cokolwiek osiągnąć. Byłem naprawdę zły. Buntowałem się, a to działało przeciwko mnie.
To, że w domu Suarezów się nie przelewało, potwierdza historia z 1998 roku. Wtedy właśnie Luis otrzymał propozycję wyjazdu na narodowy obóz treningowy do La Platy, ale musiał ją odrzucić ze względów finansowych. - Marzenia stały się rzeczywistością, ale odmówiłem, bo nie było mnie stać nawet na nową parę butów - wspomina. Niechęć do otaczającego świata sprawiła, że Suarez w pewnym momencie postanowił zrezygnować z gry w futbol. Na szczęście przyszedł czas, że zmądrzał i wrócił do drużyny Nacionalu. - Życie nieźle dało mu w kość - mówi Wilson Pirez. - Mentalnie nie był jeszcze gotów, żeby zostać piłkarzem, ale trudne dzieciństwo sprawiło, że stał się niesamowicie głodny sukcesów.
W okresie buntu chłopak z Salto w ogóle nie interesował się nauką. Skaut Nacionalu wspomina jednak, że w przypadku jednego z przedmiotów młodzieniec był wzorowym uczniem: - Pamiętam, że Luis zawsze uwielbiał matematykę. Nigdy nie narzekał, kiedy musiał odrobić zadanie domowe z matmy, bo po prostu czerpał z tego przyjemność. To by była niepowetowana strata, gdyby wyrósł z niego ktoś inny niż profesjonalny piłkarz, ale w razie czego na pewno poradziłby sobie jako księgowy. Przeznaczeniem Suareza był jednak futbol. Nastolatek trenował z siódmą drużyną Tricolores, pokazując od czasu do czasu wachlarz swoich ponadprzeciętnych umiejętności. Luis nie przykładał się jednak do ćwiczeń oraz za dużo eksperymentował z alkoholem, więc pewnego dnia zaistniała obawa, że będzie musiał pożegnać się z teamem. Koordynator zespołów młodzieżowych, Daniel Enriquez, wyraźnie to zasugerował Wilsonowi Pirezowi, lecz skaut ubłagał go o jeszcze jedną szansę dla swojego protegowanego. Mężczyzna zgodził się pod warunkiem, że to będzie naprawdę ostatnia szansa. - Kolejnej nie będzie, więc spróbuj mnie nie zawieść - rzekł Pirez do Luisa. - Jeśli chcesz coś osiągnąć w futbolu, musisz wykorzystać tę szansę. - Mam czternaście lat i nie wiem jeszcze, czy w przyszłości zostanę zawodowym piłkarzem - myślał sobie Luis po słowach skauta. - Muszę jednak spróbować zajść tak daleko jak to możliwe. Trzeba myśleć o rodzinie i o tym jak jej pomóc. Czas podjąć wyzwanie. W końcu chłopak pojawił się na treningu i zobaczył jak jego koledzy ćwiczą w nowych butach, które otrzymali z klubu. - Jeśli chcesz takie same, musisz zacząć trenować - usłyszał.
W dzisiejszych czasach większość mediów uważa Luisa Suareza za szalonego człowieka. Według przekazywanych z ust do ust opowieści, pierwszy popis braku kontroli nad emocjami piłkarz dał już jako piętnastolatek, kiedy to w spotkaniu drużyn młodzieżowych uderzył "z byka" sędziego. Arbitrowi popłynęła krew z nosa, a chłopak obejrzał za to czerwony kartonik. Wszelkie próby dotarcia do oficjalnych notatek opisujących tamto wydarzenie spełzły jednak na niczym. Nawet człowiek zajmujący się wówczas występkami dyscyplinarnymi młodych piłkarzy, Enrique Moller, nie może sobie przypomnieć szczegółów tamtego incydentu. Ba, w żadnej gazecie z tamtych lat nie ma wzmianki o piętnastolatku imieniem Luis, który zaatakował arbitra w trakcie meczu. Logika podpowiada, że notatka z takiego zdarzenia powinna się znaleźć choćby w archiwum Urugwajskiej Federacji Piłkarskiej, lecz tak nie jest. Nacional również nie posiada stosownego dokumentu w tej sprawie. Dopiero po kilku rozmowach z osobami z urugwajskiego środowiska sędziowskiego udało się ujawnić nazwisko domniemanej ofiary Suareza. To arbiter Luis Larranaga.
- Znalazłem link do bloga opisującego mafię działającą w urugwajskim futbolu - opowiada Wright Thompson, dziennikarz ESPN. - Mowa tam była o kartelach narkotykowych, wykorzystujących sport do prania brudnych pieniędzy. Autor w wielu postach opisał funkcjonujący system korupcji. Można tam przeczytać między innymi o historii z 2003 roku, kiedy to szef ds. szkolenia młodzieży, Nelson Spillman, groził sędziemu Luisowi Larrandze. Zgodnie z tekstem zamieszczonym na blogu, Spillman dwukrotnie naciskał na arbitra, żeby ten zmienił swój raport przekazany do komisji dyscyplinarnej. Larranga miał wówczas ukarać czerwoną kartką niewymienionego z nazwiska piłkarza, który fizycznie go zaatakował. Oczywiście szybkie wyliczenia wskazują, że Suarez w 2003 roku miał nie piętnaście, a szesnaście lat, lecz przekazywane ustnie opowieści często przecież zawierają różne przekłamania. Co ciekawe, cała sprawa miała ciąg dalszy. Miesiąc po publikacji wyżej wymienionych rewelacji, ich autor został postrzelony przed drzwiami swojego domu. Mężczyzna cudem uniknął śmierci, a niedoszły zabójca, który za atak na dziennikarza zarobił pięćset dolarów, wydał swojego zleceniodawcę. Nelson Spillman oraz jego brat Daniel, który prowadził auto wiozące napastnika, zostali skazani na karę więzienia. Sprawa tożsamości nastolatka ukaranego czerwoną kartką przez Larrangę nie została jednak rozwikłana do dnia dzisiejszego i można tylko przypuszczać, że był nim Luis Suarez.
[nextpage]
Mówi się, że przy odpowiedniej kobiecie każdy mężczyzna spokornieje. Tak też się stało w przypadku syna Sandry i Rodolfo. - W wieku piętnastu lat poznałem dziewczynę, która pomogła mi poukładać sobie wszystko w głowie - mówi Luis. - Dzięki niej zrozumiałem jak ważna jest dla mnie piłka nożna. Wybranką chłopaka z Salto była zaledwie dwunastoletnia Sofia Balbi - śliczna blondynka o jasnej karnacji. W młodzieżowej drużynie Nacionalu nie płacili zbyt dużo, więc Suarez dorabiał jako zamiatacz ulic. - Podnosił z ziemi monety, a potem zanosił je swojej dziewczynie i szli wspólnie przekąsić coś smacznego - opowiada Wilson Pirez. Sofia pochodziła z zupełnie innego domu - jej rodzice byli zamożni i dziewczynie nigdy niczego nie brakowało. Ona wytłumaczyła mu także, że jego słabe stopnie w szkole są wynikiem tylko i wyłącznie lenistwa. - To była duża zmiana, naprawdę duża - wspomina Suarez. - Byłem okropnym leniem, a ona pomogła mi zrozumieć, że wcale nie jestem głupi, tylko po prostu nie interesuję się zdobywaniem wiedzy.
U boku młodziutkiej Sofii Luis stał się innym człowiekiem. Przestał imprezować, zaczął regularnie uczęszczać do szkoły i stawiać się na treningach. To wszystko sprawiło, że chłopak odzyskał zaufanie swoich trenerów, którzy wspierali go w drodze na piłkarski szczyt. Młodzieńczy związek dał chłopakowi przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa, niezbędne przecież do tego, żeby w pełni skoncentrować się na tym, w czym jest się najlepszym. - Wreszcie zacząłem zdobywać gole - mówi Suarez, nazywany wówczas "Bunny" ze względu na wystające przednie zęby upodabniające go do Królika Bugsa. - Rozstrzelałem się do tego stopnia, że niemal pobiłem młodzieżowy rekord Nacionalu. Rekord ten wynosił 64 gole, a mnie się udało zanotować 63 trafienia. Luis szybko stał się ulubieńcem kolegów z szatni. W jednym ze spotkań młodzieżowcy Tricolores triumfowali 21:0, a napastnik rodem z Salto zaaplikował rywalowi aż 17 bramek.
Kiedy Suarezowi wreszcie zaczęło się układać w życiu, otrzymał cios prosto w serce. Jego ukochana Sofia oznajmiła mu, że przenosi się z rodzicami do... Barcelony. Od tej decyzji nie było odwołania, lecz para nie chciała się rozstawać. Młodzi zakochani mieli się komunikować za pośrednictwem telefonu oraz Internetu, a także od czasu do czasu się odwiedzać. Oczywiście codziennej bliskości nic nie było w stanie zastąpić, dlatego Luis początkowo czuł się totalnie zrozpaczony i zagubiony. Chciał ponownie dać sobie spokój z futbolem. Ostatecznie jednak wyjazd Sofii okazał się dla niego potężnym kopniakiem motywującym do jeszcze cięższej pracy. - Wtedy naprawdę zdałem sobie sprawę, że jeśli chcę znów być blisko niej, to muszę wziąć się do roboty - mówi piłkarz. - Musiałem przebudzić się z letargu i zacząłem dawać z siebie więcej niż ode mnie wymagano. Z powodów finansowych nie mogłem jej odwiedzać kiedy tylko miałem na to ochotę, więc postanowiłem trenować na maksa, żeby mieć możliwość odniesienia sukcesu w Europie.
- To urodzony piłkarz - mówił zawsze Rodolfo o swoim synu. Nie były to słowa na wyrost, gdyż dziadek Luisa grał w Nacionalu, a ojciec kopał piłkę w Deportivo Artigas, mającym swą siedzibę w Salto. Starszy brat Paolo, występujący na pozycji pomocnika, osiągnął pierwszoligowy poziom, choć nigdy nie dane mu było zagrać w reprezentacji narodowej czy wyjechać za chlebem na Stary Kontynent. Młodsi bracia Luisa, Diego oraz Maximiliano, również grają zawodowo, aktualnie w drugiej lidze urugwajskiej. Suarez dziś nie jest już nazywany "Bunny", a "El Pistolero", czyli "Bandyta". Przydomek ten idealnie charakteryzuje jego wybuchową osobowość oraz zabójczą skuteczność na polu gry. - Kiedy byliśmy mali, kilka razy połamaliśmy piętrowe łóżka, na których spaliśmy, gdyż ćwiczyliśmy strzały przewrotką - wspomina Paolo. - Poza tym jednak raczej byliśmy grzeczni. Luis to wyjątkowo spokojny człowiek, choć na boisku zmienia się nie do poznania. Nigdy nie spotkałem kogoś bardziej głodnego zwycięstw. On chce wygrywać zawsze i wszędzie, bez względu na to czy jest to trening, czy mecz towarzyski lub inny sparing. Zawsze koncentruje się na strzelaniu goli i dążeniu do triumfu.
Jako szesnastolatek Suarez mógł trenować z pierwszą drużyną Tricolores. Dla młodzieńca było to nie lada wyróżnienie oraz możliwość podpatrywania starszych kolegów, oswojonych już z "dorosłym" futbolem. Sportowym idolem "El Pistolero" był zawsze argentyński napastnik Gabriel Batistuta , który większość swojej kariery spędził we włoskiej Fiorentinie. "Batigol", jak go nazywano, był typowym łowcą bramek. Zanotował 56 trafień w 78 spotkaniach w barwach Albicelestes, występując przy okazji na trzech mundialach. Luis nie wybrał Batistuty na swego idola przez przypadek. Sam Diego Maradona powiedział kiedyś, że to najlepszy napastnik, jakiego dane mu było podziwiać w akcji. "El Pelusa" w swoim życiu wygadywał różne rzeczy, ale dla nastoletniego chłopaka słowa takiego mistrza brzmiały jak rozkaz: Batistuta jest najlepszy i musisz go naśladować, żeby pewnego dnia znaleźć się na jego miejscu.
W dniu, w którym Luis dowiedział się o wyprowadzce Sofii do stolicy Katalonii, próbował zgrywać twardziela. - Opuszczamy Montevideo - mówiła przez łzy dziewczyna. - Przenosimy się do Hiszpanii, do Barcelony. - Nie martw się - odparł Suarez, z trudem powstrzymując emocje. - To nie koniec. Zostanę wielkim piłkarzem, będę strzelał dużo goli i pewnego dnia Barcelona będzie chciała podpisać ze mną kontrakt. Wtedy znów będziemy razem. Opowieść ta brzmi jak żywcem wycięta z jakiegoś podrzędnego serialu dla młodzieży, lecz w obliczu późniejszych wydarzeń naprawdę potrafi wzruszyć. - Nigdy nie zapomnę dnia przed wyprowadzką - wspomina Sofia. - Byliśmy na spacerze, usiedliśmy na ławeczce na przystanku autobusowym i oboje się rozpłakaliśmy. Nie mogłam przestać, bo nie wierzyłam, że jeszcze kiedykolwiek się zobaczymy.
Choć Sofia była pierwszą miłością "El Pistolero", nastoletni piłkarz wiedział, że chce spędzić z tą dziewczyną resztę swojego życia. Nikt nie rozumiał go lepiej niż ona i przy nikim nie czuł się bezpieczniej. Wybranka Luisa pokochała natomiast stolicę Katalonii od pierwszego wejrzenia, lecz na miejscu brakowało jej jednego - ukochanego chłopaka, który został w Montevideo. W mieście niemal wszyscy mieli hopla na punkcie FC Barcelony. - To było niczym jakaś obsesja - opowiada znajomy pary. - Gdziekolwiek Sofia poszła, ludzie gadali o Barcy. Tubylcy byli zwariowani na punkcie futbolu i ona wiedziała, że Luisowi na pewno by się tam spodobało. On zawsze chciał grać dla jakiegoś topowego europejskiego teamu, a od tamtej chwili miał już cel: trafić do Barcelony. To stało się jego największym marzeniem. Chciał znów być przy Sofii i zamieszkać z nią tam.
Na debiut w pierwszym zespole Nacionalu Montevideo Luis Suarez musiał poczekać aż do ukończenia osiemnastego roku życia. Młody chłopak po raz pierwszy wszedł na boisko w koszulce "dorosłej" ekipy Tricolores dokładnie 3 maja 2005 w starciu Copa Libertadores przeciwko Junior Branquilla. Swoje pierwsze trafienie "El Pistolero" zanotował dopiero 10 września. Napastnicy czerpią życiową energię ze strzelania goli, więc niż dziwnego, że przez cztery miesiące Luis wielokrotnie wracał do domu ze spuszczoną głową. Ostatecznie jednak jego pierwszy sezon w urugwajskiej Primera Division okazał się wielkim sukcesem. Nacional sięgnął po mistrzostwo kraju, a Suarez w 27 meczach uzbierał 10 goli. - Talent i ambicja zawsze towarzyszyły Luisowi, więc jeśli ja bym tego nie zauważył, to zrobiłby to na pewno inny trener - mówi Martin Lasarte, ówczesny coach Tricolores. - Dla mnie jako szkoleniowca bardzo ważne jest, że podjąłem taką, a nie inną decyzję. Miałem do niego zaufanie i pamiętam, że jak tylko strzelił swojego pierwszego gola, zaczął brać na siebie odpowiedzialność niczym wielki zawodnik. Zachowywał się tak jakby miał na karku kilka wiosen więcej. Drużyna sięgnęła po tytuł, a on był jej liderem. Jego wiek nie grał żadnej roli. To jeden z najlepszych zawodników jakich miałem okazję trenować i z pewnością najlepszy gracz, jaki zadebiutował pod moimi skrzydłami. Na jego sukces składają się nie tylko talent i predyspozycje fizyczne. Wielką rolę odegrała tu także przeogromna wola zwyciężania.
- Jestem już tylko o krok od mojego celu - myślał sobie Luis Suarez, grając w pierwszym zespole Nacionalu Montevideo. Martin Lasarte wiedział, że nie jest w stanie zatrzymać na dłużej swojego podopiecznego i wierzył, iż stać go na załapanie się do takich topowych zespołów jak Liverpool, Chelsea Londyn, Real Madryt czy FC Barcelona. Wiedział również, że na początek bardzo dobrym kierunkiem dla niego byłaby Holandia, gdzie wielu zawodników wybiło się grając dla Ajaksu Amsterdam, Feyenoordu Rotterdam czy PSV Eindhoven. Po młodego środkowego napastnika wkrótce rzeczywiście zgłosił się team z Niderlandów, lecz nie była to żadna z trzech wielkich marek, a nieznane szerzej FC Groningen. W lipcu 2006 roku napastnik trafił do kopciuszka Eredivisie za równowartość ośmiuset tysięcy euro. - Obserwowaliśmy w Urugwaju zupełnie innego zawodnika - wspomina Ron Jans, który prowadził wtedy holenderski zespół. - Luis zwrócił jednak na siebie naszą uwagę. Oszaleliśmy na jego punkcie i chcieliśmy jak najszybciej sfinalizować transakcję. Stał się najdroższym piłkarzem jakiego kiedykolwiek pozyskaliśmy. To było pokerowe zagranie, ale czas pokazał, że opłacalne.
Leżące w północnej części Holandii Groningen nie należy do metropolii. Zamieszkuje je około sto osiemdziesiąt tysięcy osób i charakteryzuje się klimatem niespecjalnie sprzyjającym południowoamerykańskim piłkarzom. Jest tam dość chłodno, a ludzie nie są raczej otwarci na zawieranie nowych znajomości. - Kiedy zadzwonili do mnie z Europy, nie zastanawiałem się dwa razy - mówi "El Pistolero". - Od razu pomyślałem, że dzięki temu będę bliżej Sofii. Specyficzny klimat holenderskiego miasta początkowo nie podziałał dobrze na "Bandytę", który w pierwszych meczach w zielono-białych barwach nie potrafił znaleźć sobie miejsca na murawie. Dziewiętnastolatek wyglądał jakby ważył o kilka kilogramów za dużo i w pewnym momencie zaczął się zastanawiać, czy dobrze zrobił przenosząc się tak szybko na Stary Kontynent. Pełni obaw byli również włodarze klubu, lecz we wrześniu 2006 roku miał miejsce przełomowy mecz przeciwko Vitesse Arnhem.
Mówi się, że główną motywację dla Luisa w starciu z żółto-czarnymi stanowiły barwy rywala, identyczne z tymi jakich używa Penarol, czyli lokalny wróg Nacionalu. W osiemdziesiątej minucie spotkania Groningen przegrywało 1:3, a chwilę później ekipa Rona Jansa strzeliła kontaktową bramkę. - W osiemdziesiątej dziewiątej minucie otrzymałem crossowe podanie i kopnąłem piłkę. Gol na 3:3 zelektryzował kibiców - wspomina Suarez. - W dziewięćdziesiątej drugiej minucie zanotowałem jednak trafienie, którym zaskoczyłem sam siebie. Pokonałem bramkarza lewą nogą w sytuacji sam na sam. Czułem ogromną radość oraz ulgę.
Kiedy w lecie 2006 roku Sandra żegnała na lotnisku w Montevideo swojego syna, miała w oczach łzy, lecz wiedziała, że Luis podejmuje właściwą decyzję. Była dumna, iż jej potomek chce spełniać marzenia i być bliżej swojej ukochanej. Pomimo rozstania rodziców, chłopak pozostawał w stałym kontakcie ze swoim ojcem, Rodolfo, który starał się wspierać "El Pistolero" jak tylko potrafił. Kiedy Suarez wreszcie złapał w Groningen odpowiednią formę, musiał jeszcze pokonać barierę językową. Chłopak był bardzo zdeterminowany, żeby nauczyć się holenderskiego, a w aklimatyzacji w nowym miejscu pomagał mu rodak broniący zielono-białych barw - Bruno Silva.
Gra na Starym Kontynencie poza stałym dopływem całkiem sporej gotówki gwarantowała Luisowi najważniejsze - bliskość Sofii. Groningen i Barcelonę dzieli wprawdzie aż tysiąc siedemset kilometrów, lecz to i tak niewiele przy ponad dziesięciu tysiącach odległości pomiędzy stolicą Katalonii a Montevideo. - Kiedy przybyłem do Holandii, nadal byłem dzieciakiem - opowiada "Bandyta". - Wszystko było nowe i dziwne, lecz zamierzałem wykorzystać otrzymaną szansę. Kiedy podpisałem kontrakt, dostałem dwanaście dni wolnego i mogłem wybrać się do Barcelony, do Sofii.
[nextpage]
Gdy Suarez trafił do Groningen, holenderski klub rywalizował nie tylko w krajowych rozgrywkach, lecz również w Pucharze UEFA. Ekipa trenera Jansa pożegnała się jednak ze zmaganiami już w pierwszej rundzie, wyeliminowana przez Partizan Belgrad. W kampanii 2006/07 "El Pistolero" wystąpił łącznie w 37 spotkaniach teamu ze stadionu Euroborg, zdobywając w nich 15 goli. Przeprowadzka do Holandii okazała się dla Luisa także przepustką do drużyny narodowej. Klub nie chciał zwalniać napastnika na mecze eliminacyjne do mundialu U-20 w 2007 roku i zawodnik mógł zagrać jedynie w turnieju finałowym, w którym strzelił 2 gole w 4 meczach. Młodzieżowa ekipa Charruas została wyeliminowana przez USA w 1/16 finału. 8 lutego 2007 "Bandyta" zadebiutował natomiast w "dorosłej" kadrze. Jego drużyna pokonała Kolumbię 3:1, lecz on w osiemdziesiątej piątej minucie opuścił murawę po otrzymaniu drugiej żółtej kartki za dyskusje z arbitrem.
W ostatnich miesiącach głośno było o dyscyplinarnych wybrykach Luisa Suareza, ale jakby przyjrzeć się sprawie bliżej, Urugwajczyk miał problemy z utrzymaniem nerwów na wodzy od początku swojej kariery. Incydent z uderzeniem sędziego to potwierdza, a czerwony kartonik w debiutanckim spotkaniu w reprezentacji narodowej nie był pierwszym wybrykiem "El Pistolero" w 2007 roku. W samym styczniu piłkarz w barwach Groningen obejrzał trzy żółte kartki oraz jedno "czerwo".
Ekipa z północy Holandii w sezonie 2006/07 nie ugrała zbyt wiele, plasując się na ósmym miejscu w tabeli Eredivisie oraz żegnając się z krajowym pucharem już w trzeciej rundzie. Napastnik jednak z biegiem czasu przy pomocy Bruno Silvy zaaklimatyzował się w nowym miejscu i świetnie rozumiał się na murawie z Erikiem Nevlandem. - Na początku było naprawdę ciężko - wspomina. - W tamtym czasie nie potrafiłem się porozumiewać ani po holendersku, ani po angielsku, więc miałem ogromne problemy z komunikacją. Musiałem też przyzwyczaić się do tamtejszego stylu gry i w tym celu grałem w rezerwach. Zawsze jednak miałem w głowie myśl, że się nie poddam i w końcu będę miał okazje do wykazania się. Skupiałem się na pracy oraz walce. Ciężko było mi uwierzyć w to, że występuję w pierwszoligowym, holenderskim klubie. Kiedy spoglądałem w przeszłość i myślałem o moich przyjaciołach z dzieciństwa i o tych wszystkich obskurnych ulicach oraz boiskach w Montevideo, czułem dumę z tego, co udało mi się osiągnąć.
Choć Luisowi z biegiem czasu zaczęło podobać się w Groningen, występy w europejskim kopciuszku nie stanowiły szczytu jego ambicji. Suarez przecież od dziecka marzył o zdobywaniu goli dla jakiegoś topowego klubu. Talent pokroju "El Pistolero" nie jest w stanie umknąć czujnym skautom, więc do biura włodarzy FC Groningen wkrótce zapukali przedstawiciele Ajaksu Amsterdam i zaproponowali za zawodnika trzy i pół miliona euro. Szefowie zielono-białych nie zamierzali jednak pozbywać się zdolnego napastnika za grosze, więc ofertę triumfatora Ligi Mistrzów z 1995 roku zwyczajnie wyśmiali. Luis jak tylko usłyszał o możliwości przenosin na Amsterdam Arena, chciał zrobić wszystko, żeby transfer stał się faktem. Sprawa trafiła nawet do komitetu arbitrażowego ligi holenderskiej, lecz werdykt okazał się negatywny dla zawodnika i jego przyszłość zależała tylko i wyłącznie od władz FC Groningen. Szefostwo Ajaksu zwietrzyło swoją szansę w konflikcie zawodnika z klubem i zgłosiło się z kolejną ofertą, tym razem opiewającą na siedem i pół miliona euro. Dla sztabu zielono-białych bramkostrzelny napastnik wart był o wiele więcej, jednak szybko zdano sobie sprawę z tego, że z niewolnika nie ma pracownika i zdecydowano się podpisać stosowne dokumenty.
- Suarezowi na początku było bardzo trudno - opowiada, Ron Jans, były trener FC Groningen. - Nie był tu szczęśliwy i miał problemy z adaptacją. Po prostu chciał grać, a musiał występować w rezerwach. Był bardzo niecierpliwy i ciężko mu było przyzwyczaić się do tutejszych sędziów. Miał również lekką nadwagę i trochę czasu zajęło mu dojście do odpowiedniej formy fizycznej. Ale kiedy już wkroczył na właściwe tory, był prawdopodobnie najlepszym zawodnikiem z jakim miałem okazję pracować. To urodzony zwycięzca, który nie znosi przegrywać i dlatego czasem przekracza pewne granice. Pamiętam, że podczas jednego ze spotkań zdjąłem go z boiska i był tym tak niepocieszony, że nawet nie uścisnął mi dłoni, tylko od razu udał się w kierunku szatni. To mnie rozwścieczyło. Padał deszcz i rzuciłem w niego swoim parasolem.
Erik Nevland, partner "El Pistolero" z ataku holenderskiego kopciuszka, tak natomiast wspomina czas gry u boku słynnego Urugwajczyka: - Klub zapłacił naprawdę dużą kasę za zupełnie nieznanego piłkarza. On nie mówił ani po angielsku, ani po holendersku, więc musieliśmy porozumiewać się na migi. Miał niesamowitą zdolność wywalczania rzutów wolnych oraz karnych - wystarczyło, że ktoś go dotknął, a on już leżał. Tak się jednak gra. Na początku miał małe problemy, ale gdy się zaaklimatyzował, prezentował fantastyczny futbol. Wszyscy wiedzieli, że ma talent, lecz pierwsze kroki były naprawdę ciężkie. Groningen to małe, rolnicze miasto. Jest tu całkiem przyjemnie, ale nie ma zbyt wielu ciekawych rzeczy do roboty i trudno stąd gdziekolwiek się przemieścić. Luis miał dobry kontakt z hiszpańską częścią drużyny, a jego dziewczyna pojawiła się obok niego bardzo szybko. Wszędzie jej było pełno.
Liczący niewiele ponad osiemset tysięcy mieszkańców wielokulturowy Amsterdam przy metropoliach takich jak Londyn, Berlin czy Madryt nie jest może gigantem, lecz w porównaniu do zamkniętego Groningen stanowi zupełnie inny świat. To konstytucyjna stolica Holandii oraz główny ośrodek finansowo-handlowy tego państwa. W mieście znajdują się główne siedziby koncernów ABN Amro, ING Group, Ahold, Delta Lloyd Group czy Philips, wielka stocznia, fabryka Forda, filia IBM, browary Heinekena oraz fabryka samolotów Fokker. Rocznie Amsterdam odwiedzają aż cztery miliony turystów, którzy chętnie wybierają się na ponad pięćdziesięciotysięczny stadion przy Arena Boulevard 29, gdzie można podziwiać grę piłkarzy słynnego Ajaksu - wielokrotnego mistrza kraju i czterokrotnego zdobywcy Pucharu Europy.
Czerwono-białych barw w przeszłości bronili tacy piłkarze jak Johan Cruyff, Marco van Basten czy Dennis Bergkamp. W kampanii 2006/07 Ajax zdobył wicemistrzostwo Holandii, a urugwajski napastnik miał być jednym z ogniw, które pomogą ekipie z Amsterdamu wrócić na tron. Udało się to jednak dopiero "korespondencyjnie" w sezonie 2010/11, kiedy to Suarez spędził w holenderskiej ekipie zaledwie połowę rozgrywek, przenosząc się zimą do angielskiego Liverpoolu. Choć drużyna czerwono-białych z Urugwajczykiem w składzie często zawodziła, "Bandyta" w każdych kolejnych zmaganiach czynił znaczne postępy. W sezonie 2009/10 sięgnął ze swoim teamem po krajowy puchar, zdobywając przy okazji koronę króla strzelców Eredivisie (35 goli w 33 meczach) oraz nagrodę piłkarza roku w Holandii. Trafiał jak z automatu - w ligowym debiucie przeciwko De Garaafschap zanotował gola oraz trzy asysty, a we wrześniu 2009 roku zaaplikował cztery bramki ekipie VVV Venlo.
- Poza boiskiem Luis to bardzo dobrze zorganizowany facet, co nie jest częste w przypadku zawodników z Ameryki Południowej - komplementuje Suareza Herman Pinkster, menadżer Ajaksu. - Jeśli umawiasz się z nim na piętnastą, on przyjdzie dokładnie o piętnastej. To bardzo punktualny człowiek. Podczas przygody w Amsterdamie "El Pistolero" zalegalizował również związek ze swoją ukochaną Sofią. Ceremonia miała miejsce w Montevideo. - To była gigantyczna impreza - dodaje Pinkster. - Zaczęło się od kolacji, a potem tańcowanie aż do śniadania. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Sofia jest dla niego szalenie ważna. To chyba jedyna osoba, która potrafi go trochę utemperować.
Jadąc w 2010 roku na mundial do Republiki Południowej Afryki, Suarez był obok Diego Forlana prawdopodobnie najbardziej znanym piłkarzem reprezentacji Urugwaju. Charruas przez niektórych ekspertów nieśmiało nazywani byli czarnym koniem turnieju, lecz nikt nie spodziewał się, że ekipa pod wodzą Oscara Tabareza zajmie ostatecznie nielubiane przez sportowców, ale i tak bardzo dobre czwarte miejsce. "El Pistolero" strzelił jednego gola Meksykowi w fazie grupowej i dwie bramki Korei Południowej w jednej ósmej finału, lecz najważniejsze okazało się jego... zagranie ręką w ćwierćfinale przeciwko Ghanie. Urugwajczyk w czasie dogrywki nieprzepisowo zablokował na linii bramkowej uderzenie Dominica Adiyiaha, za co otrzymał czerwoną kartkę, a następnie został wykluczony do końca turnieju. Manewr ten uchronił jednak jego drużynę przed porażką i umożliwił jej późniejsze zwycięstwo w konkursie jedenastek. Postawa Suareza podzieliła fanów futbolu na dwa obozy - jedni uważali go za bohatera, który poświęcił się dla dobra drużyny, a drudzy twierdzili, iż zachował się bardzo niesportowo, a zawieszenie do końca imprezy to zbyt łagodna kara za takie przewinienie. - Ręka Boga teraz należy do mnie - chełpił się po meczu z Ghaną Luis, nawiązując do słynnego zagrania Diego Maradony. - Moja ręka jest prawdziwą ręką Boga. To najlepsza interwencja tego turnieju. Czasami na treningach wcielam się w rolę bramkarza i teraz to przyniosło efekt. Po prostu nie miałem innego wyjścia. Kiedy przestrzelili karnego, pomyślałem: "to cud, że jeszcze nie odpadliśmy z tego turnieju". - Szkoda, że Luis nie zagra w półfinale, ale popisał się kapitalną interwencją - komplementował swojego kolegę Diego Forlan. - Nie strzelił gola, ale od utraty jednego nas uchronił. Dostał "czerwo", lecz uratował nam mecz.
Suarez to zawodnik, w którym drzemią zwierzęce instynkty. Uderzenie sędziego w młodości jest tego znakomitym przykładem, a 20 listopada 2010 roku w starciu na Amsterdam Arenie pomiędzy Ajaksem a PSV Eindhoven tylko to udowodnił, gryząc w obojczyk Otmana Bakkala po krótkiej kłótni i przepychance. Arbiter nie ukarał zawodnika nawet żółtym kartonikiem, lecz klub nałożył na niego później karę dwóch spotkań zawieszenia. Sprawą zajęła się wkrótce Holenderska Federacja Piłkarska, która wydłużyła sankcję do siedmiu meczów. Piłkarz szybko przeprosił publicznie za swoje zachowanie, ale swoje i tak musiał pauzować. - Przed incydentem z ugryzieniem Luis był prowokowany przez zawodników PSV - tłumaczy wybryk Urugwajczyka Herman Pinkster. - Tuż po meczu lepiej było w ogóle nic nie mówić. Spojrzałem mu w oczy i powiedziałem: "jutro sobie porozmawiamy". No i tak właśnie zrobiliśmy.
"El Pistolero" na początku swojej przygody z Ajaksem występował na pozycji skrzydłowego, pełniąc rolę pomocnika Klaas-Jana Huntelaara. Dopiero po przenosinach Holendra do Realu Madryt zaczął grać pierwsze skrzypce w ataku czerwono-białych. "Napadziora" z krwi i kości uczynił z niego Martin Jol, który na początku kampanii 2009/10 przejął drużynę od Marco van Bastena. - Luis zawsze był znakomitym zawodnikiem - mówi trener. - To jeden z najwspanialszych wykańczaczy akcji. - Suarez ciągle miał również problemy z sędziami - dodaje Leander Schaerlaeckens, dziennikarz "World Soccer". - Kibice wybrali go najbardziej irytującym zawodnikiem Eredivisie, bo często nurkował, wywracał się i kłócił się z arbitrami.
Syn Sandry i Rodolfo nie dokończył sezonu 2010/11 w koszulce Ajaksu z numerem "16", przenosząc się w styczniu 2011 roku do Liverpoolu za równowartość dwudziestu sześciu i pół miliona euro. W międzyczasie na świat przyszła jego córeczka Delfina, która szybko stała się oczkiem w głowie rodziców. - Przed każdym meczem Sofia do mnie dzwoni, daje do słuchawki małą, a ja całuję ją przez telefon - opowiada "El Pistolero", który prywatnie jest bardzo spokojnym człowiekiem. - Kiedy wychodzimy gdzieś z żoną, staramy się wracać jak najszybciej, bo tęsknimy za naszą dziewczynką. Ta mała istota wlewa mnóstwo radości do naszego życia.
[nextpage]
Położony na zachodnim wybrzeżu północnej Anglii Liverpool zamieszkuje około czterysta pięćdziesiąt tysięcy osób, czyli niewiele mniej niż Amsterdam. Miasto to słynie nie tylko z Beatlesów, lecz również z Maritime Mercantile City, czyli zespołu lokacji wpisanych na listę światowego dziedzictwa UNESCO. W siedzibie hrabstwa Merseyside rządzą dwa kluby piłkarskie: Liverpool FC oraz Everton. Trafiając do ekipy z Anfield Road, Luis Suarez stał się najdroższym futbolistą, jakiego zakupili The Reds. Wprawdzie rekord ten ekspresowo pobił Andy Carroll, lecz dla Urugwajczyka nie miało to najmniejszego znaczenia. Najważniejsze było to, że z Ajaksu przeniósł się do bardziej renomowanego klubu i miał możliwość sportowego rozwoju oraz walki o odbudowanie potęgi tramu, który poprzednie zmagania ukończył na dopiero siódmym miejscu w tabeli Premier League. - Przybycie tutaj to jak spełnienie marzeń - mówił "El Pistolero" tuż po parafowaniu kontraktu obowiązującego do końca sezonu 2015/16. - Liverpool to chyba najbardziej znany zespół w Anglii. Jako mały chłopiec śledziłem mecze The Reds. Moim celem jest teraz ciężka praca i pokazanie pełni swoich umiejętności. Z biegiem czasu chcę się więcej dowiedzieć o historii angielskiego futbolu i zostać mistrzem.
W Liverpoolu "Bandyta" wytrwał trzy i pół sezonu, sięgając z teamem z Anfield Road po zaledwie jedno trofeum - Puchar Ligi 2011/12. Co ciekawe, Urugwajczyk w angielskiej ekipie nie miał okazji do ani jednego występu w Lidze Mistrzów, gdyż pogrążony w kryzysie i długach klub aż do sezonu 2013/14 nie był wstanie zakwalifikować się do tych prestiżowych rozgrywek. Tymczasem w lecie 2014 roku Suarez po raz kolejny zmienił otoczenie. Mężczyzna spełnił swoje dziecięce marzenia i za osiemdziesiąt jeden milionów euro przeniósł się do Barcelony. Oprócz fantastycznych kibiców, którzy są ze swoimi piłkarzami na dobre i złe, Luisowi w "Mieście Beatlesów" najbardziej podobało się to, że mógł występować na boisku u boku Stevena Gerrarda:- Ciężko dobrać słowa, którymi można by opisać, ile ten znakomity futbolista znaczy dla tego klubu. Kilka lat temu jak grałem na PlayStation, to zawsze wybierałem Liverpool i cieszyłem się, że mogę go mieć w swoim zespole. Teraz gram w jednej drużynie z tym bohaterem. Jestem tu bardzo szczęśliwy. Liverpool to team, o którym zawsze marzyłem. Bycie tutaj to jak sen na jawie.
Szybki, zwrotny, kreatywny - tak można krótko scharakteryzować boiskowe walory Luisa Suareza. To napastnik kompletny, który jednym nieprzewidywalnym dryblingiem czy strzałem potrafi odmienić losy spotkania. W Liverpoolu na początku miał pod górkę, zdobywając zaledwie 4 gole w 13 meczach, lecz odchodząc z angielskiego klubu miał już w dorobku 82 trafienia w 133 występach. W kapitalnym dla siebie sezonie 2013/14 nie sięgnął z The Reds po żadne trofeum drużynowe, ale zapracował na grad wyróżnień indywidualnych. Król strzelców i najlepszy asystent Premier League, piłkarz roku w Anglii oraz Złoty But to jedynie te najważniejsze honory. Choć "El Pistolero" zaskarbił sobie sympatię kibiców fenomenalnymi zagraniami na murawie, różnymi nieprzemyślanymi wybrykami potrafił wszystko zrujnować. W grudniu 2011 za obrażenie na tle rasowym zawodnika Manchesteru United, Patrice'a Evry, został zawieszony przez Angielską Federację Piłkarską na osiem spotkań. - Użyłem w stosunku do niego hiszpańskiego słowa "negro", które po angielsku i hiszpańsku nie oznacza tego samego. Nie jestem żadnym rasistą. Kiedy po raz pierwszy uświadomiłem sobie, o co jestem oskarżany, byłem w szoku. Nadal jestem bardzo zły i przygnębiony z powodu łatki, jaka przylgnęła do mnie po tym incydencie - mówi dziś. - Kiedy patrzę na to z perspektywy czasu, myślę że źle rozegraliśmy tę sprawę. Prawnicy zapewniali mnie, iż zostanę zawieszony co najwyżej na trzy spotkania, ale najbardziej zależało mi na oczyszczeniu mojego imienia. Niestety, nie udało nam się wytłumaczyć, że słowo którego użyłem, miało zupełnie inne znaczenie.
Po incydencie z Evrą, Suarez przed kolejną potyczką The Reds z Czerwonymi Diabłami nie uścisnął ręki francuskiego defensora, po czym po raz kolejny został zaatakowany przez opinię publiczną. - Możecie nazywać mnie nurkiem, osobą, która gryzie innych, ale na pewno nie rasistą - mówi. - To bardzo bolesne, ponieważ uderza nie tylko we mnie, ale również w moją rodzinę. Moja żona musiała wysłuchiwać tych wszystkich rzeczy, które nie są prawdziwe. Będą musiały to robić też moje dzieci, kiedy dorosną. Tłumaczenia Urugwajczyka wydają się sensowne, ponieważ otwarcie przyznaje on, że czasem ma problemy z utrzymaniem nerwów na wodzy. Za czasów występów w Ajaksie prasa ochrzciła go mianem "kanibala", a po starciu Liverpoolu z Chelsea w kwietniu 2013 roku, kiedy to w ferworze walki ugryzł Branislava Ivanovicia, został "wampirem". Zdobywając bramkę na 2:2 w siódmej minucie doliczonego czasu gry "Bandyta" stał się bohaterem The Reds, lecz po analizie telewizyjnych powtórek, na których wyraźnie widać jego wybryk, znów znalazł się na ustach całego świata ze względów pozasportowych. - Luis ma mentalność zwycięzcy. Zawsze chce wygrywać, co czasami skutkuje tym, że robi głupie rzeczy - tłumaczył swojego byłego podopiecznego coach Ajaksu Frank de Boer. Luis szybko przeprosił za swój występek, lecz za recydywę musiał zostać surowo ukarany. Klub nałożył na niego dwieście tysięcy funtów grzywny, a Angielska Federacja Piłkarska dołożyła jeszcze 10 spotkań zawieszenia. - Adrenalina podczas meczu jest tak duża, że czasami umysł nie jest w stanie nadążyć - wspomina starcie z The Blues. - Mecz z Chelsea w 2013 roku był dla nas niezwykle istotny. Chciałem zrobić wtedy wszystko jak należy, ale nie wychodziło. Moja frustracja z tym związana spowodowała, że nie wiedziałem, co robię.
Ugryzienia "El Pistolero" sprawiły, że napastnik stał się bohaterem wielu zabawnych fotomontaży, zamieszczanych w Internecie. Choć na murawie Urugwajczyk zawsze jest agresywny, nie podchodzi do swoich wybryków bezrefleksyjnie. - Kiedy zrobiłem to pierwszy raz, właśnie zostałem ojcem. Nie mogłem znieść myśli, że moja córka będzie musiała się z tym kiedyś zmierzyć. Płakałem. Moja żona zapytała mnie: o czym ty wtedy myślałeś? Sam nie potrafiłem sobie odpowiedzieć - zwierza się. Po incydencie z Ivanoviciem klub umówił zawodnika na sesję z psychologiem. Napastnik spotkał się ze specjalistą tylko raz, ponieważ uważał, że kolejne spotkania mogą uczynić go zbyt spokojnym na murawie.
Z Liverpoolem "Bandyta" nie odniósł żadnego naprawdę znaczącego sukcesu, ale za to w lipcu 2011 świętował z reprezentacją Charruas wywalczenie Copa America. W argentyńskim turnieju strzelił trzy gole, w tym dwa w półfinałowej potyczce przeciwko Peru. Z biegiem czasu wiekowy już Diego Forlan usunął się w cień, a w roli lidera kadry zastąpił go właśnie Suarez. Gdy w maju 2014 roki podczas treningu uszkodził łękotkę, a kontuzja wymagała leczenia operacyjnego, zaistniała obawa, że może zabraknąć go na mundialu w Brazylii. "El Pistolero" ostatecznie pojechał na mistrzostwa świata, choć w pierwszym meczu przeciwko Kostaryce nie zagrał, a podopieczni Oscara Tabareza ulegli niespodziewanie Kostaryce 1:3. Napastnik wrócił na drugie spotkanie grupowe i aplikując dwa trafienia Anglii poprowadził swój team do triumfu 2:1. Ostatni mecz pierwszej fazy turnieju Charruas wygrali natomiast z Włochami 1:0, lecz był on również ostatnim występem "Bandyty" na tym mundialu. Podczas potyczki z Italią po raz kolejny w zawodniku obudził się zwierzęcy instynkt, a ofiarą jego szczęki został Giorgio Chiellini. Pomimo sugestii włoskiego defensora, arbiter w ogóle nie zareagował na ten incydent. Sędziego wyręczyli jednak przedstawiciele FIFA, zawieszając "El Pistolero" na dziewięć meczów międzypaństwowych oraz zakazując mu jakiejkolwiek działalności piłkarskiej przez okres czterech miesięcy. Oznaczało to, iż piłkarz nie mógł nawet brać udziału w treningach czy spotkaniach sparingowych. Po wystosowaniu przez Suareza oficjalnych przeprosin, FIFA złagodziła karę, pozwalając zawodnikowi trenować oraz występować w nieoficjalnych meczach. - Chwilę przed ugryzieniem Chielliniego miałem doskonałą szansę na strzelenie gola - wspomina Luis. - Gdybym trafił do siatki, prawdopodobnie nic bym nie zrobił. Ale ja zmarnowałem okazję. Kiedy po meczu serce przestaje szybciej bić, łatwo jest stwierdzić: "Jak mogłeś być tak głupi? Do końca pozostawało 20 minut". Suarez zdaje sobie sprawę z tego, że jego zachowanie na mundialu było karygodne, lecz jednocześnie nie uważa ugryzienia za szczególny przejaw boiskowego bandyctwa: - Ludzie maja różne sposoby obrony. Moja bezsilność w tamtym momencie ujawniła się w taki, a nie inny sposób. Inni zawodnicy reagują łamiąc nogę czy nos, albo bijąc po twarzy. To jest gorsze, ale rozumiem, że ugryzienie jest źle widziane.
Genialny urugwajski napastnik krytykowany jest nie tylko za swój wybuchowy temperament, ale i za tzw. "nurkowanie", dzięki któremu niejednokrotnie udało mu się wywalczyć rzut wolny czy karny. Zawodnik nie udaje niewiniątka i kilkakrotnie już przyznał się do tego, że jakaś jedenastka została podyktowana po jego teatralnym upadku. Choć nie jest on jedynym amatorem tego "rzemiosła", to właśnie on zbiera największe cięgi, gdyż nie owija w bawełnę i zawsze mówi jak było naprawdę. - Czasem podczas meczu coś robisz, a potem zastanawiasz się, jak mogłeś zrobić coś tak głupiego. Spotkała mnie krytyka za "nurkowanie" podczas meczu ze Stoke City i szczerze mówiąc rzeczywiście celowo się wtedy przewróciłem. Remisowaliśmy bezbramkowo i byliśmy coraz bardzo sfrustrowani, koniecznie chcieliśmy wygrać, więc próbowałem wszystkiego - przyznał w styczniu 2013 roku, po czym został publicznie skrytykowany przez trenera Brendana Rodgersa.
W lipcu 2014 roku przygoda Urugwajczyka z The Reds dobiegła końca i była pełna łez wzruszenia, gdyż piłkarz czuł naprawdę silną więź z liverpoolskimi kibicami. "El Pistolero" spełnił swoje dziecięce marzenie i za osiemdziesiąt jeden milionów euro przeniósł się do FC Barcelony, choć podobno zabiegał o niego również Real Madryt. Na zmianę otoczenia naciskał już rok wcześniej, lecz klub z "Miasta Beatlesów" nie chciał się pozbywać swojego najlepszego zawodnika. Gdy jednak Barca wykłada na stół grube miliony, ciężko oprzeć się pokusie i zatrzymać u siebie gracza spragnionego walki o najwyższe cele. Z ogromną pomocą Suareza Liverpool wprawdzie wywalczył wicemistrzostwo Premier League i zakwalifikował się do Ligi Mistrzów 2014/15, jednak ekipa ze Stolicy Katalonii co roku gwarantuje coś więcej niż walkę o awans do fazy grupowej Champions League. - Kiedy zadzwonił do mnie mój agent, Pere Guardiola, rozpłakałem się. Nie dlatego, że zgłosiła się po mnie Barcelona, tylko dlatego, że bałem się, iż w związku z moim zachowaniem na mundialu i kolejnym ugryzieniem zrezygnują z transferu. Mimo, że zapewnili mi wsparcie, bałem się, iż zniszczyłem sobie karierę - Suarez zdradza kulisy negocjacji z Dumą Katalonii. Transfer do Barcy to dla "El Pistolero" spełnienie dziecięcych marzeń, a postać agenta piłkarza, który jest bratem słynnego Pepa, to chyba jedna z odpowiedzi na pytanie, dlaczego to Blaugrana wygrała z Realem Madryt wyścig o genialnego napastnika. - Moja dziewczyna mieszkała rok w Barcelonie, podczas gdy byliśmy już razem - dodaje piłkarz. - Kiedy przyjeżdżałem ją odwiedzać, udawałem się na stadion czy do klubowego sklepu. Pierwsze piłkarskie buty kupiłem podczas wakacji w Barcelonie. Identyczne z tymi, które miał Ronaldinho. Miałem wtedy szesnaście lat.
- Luis Suarez, który wchodzi na murawę, nie jest tym samym człowiekiem, co poza boiskiem - mówi o sobie nowy nabytek Barcy. - Poza placem gry jestem osobą spokojną, ojcem i mężem. Na boisku czasami zachowuję się niewłaściwie, ale ja nie postrzegam się tak, jak postrzegają mnie inni. "Bandycie" na pewno nie można odmówić tego, że swoje dzieci i żonę kocha ponad życie. Gdy w 2013 roku na świat przyszła druga pociecha Luisa i Sofii, Benjamin, już po kilku dniach od narodzin futbolista zaprezentował syna prawie pięćdziesięciotysięcznemu tłumowi na Anfield Road. Piłkarz po każdej zdobytej bramce całuje nadgarstek, na którym ma wytatuowane imiona swych dzieci. - Przeżywam wiele emocji i czasem robię rzeczy, które ciężko wytłumaczyć, ale ten gest należy do najlepszych wyborów mojego życia - mówi.
Dzięki grze w czołowych europejskich klubach oraz kontraktach reklamowych m.in. z firmą Adidas, "El Pistolero" z zamiatacza ulic przerodził w się w człowieka, który gdyby tylko chciał, nie musiałby pracować do końca swego życia. Kiedyś nie było go stać nawet na rower, a dziś można zobaczyć go za kierownicą BMW X5. - Jeśli chodzi o hobby, to uwielbiam grać na PlayStation - zwierza się. Suarez z jednej strony cieszy się, że udało mu się wyrwać z biedy, ale z drugiej chciałby od czasu do czasu stać się niewidzialny i wieść żywot zwykłego obywatela: - Pamiętam jak pewnego razu moi kumple opowiadali jak poszli na plażę pokopać piłkę. Myślałem później o tym, dlaczego ja tak nie mogę.
Luis Suarez jest jak Dennis Rodman - albo się go kocha, albo nienawidzi, lecz na pewno nie da się przejść obok niego obojętnie. Pod koniec października Urugwajczykowi skończyła się kara czteromiesięcznego zawieszenia i wreszcie mógł on zadebiutować oficjalnym spotkaniu w koszulce Barcy z numerem "9", którą zwolnił dla niego Alexis Sanchez. Los sprawił, że zagrał od razu w El Clasico, wybiegając na murawę w pierwszej jedenastce, gdzie jego partnerami w napadzie byli Lionel Messi oraz Neymar. Jak na tak długą przerwę w grze spisał się poprawnie, lecz podopieczni Luisa Enrique ulegli Królewskim 1:3 na Santiago Bernabeu. To jednak dopiero początek jego przygody z Dumą Katalonii, a Blaugrana pomimo porażki utrzymała się na pierwszym miejscu w tabeli Primera Divison.
- Zostanę wielkim piłkarzem, będę strzelał dużo goli i pewnego dnia Barcelona będzie chciała podpisać ze mną kontrakt. Wtedy znów będziemy razem - powiedział nastoletni Luis do swojej ukochanej Sofii, a jego marzenie niedawno się ziściło. Jedynie czas pokaże, czy piłkarz zaaklimatyzuje się w klubie ze swoich dziecięcych snów i czy będzie on ostatnim przystankiem w jego karierze. "Bandyta" w styczniu 2014 roku skończył dwadzieścia siedem lat, więc jeszcze wiele może się wydarzyć w jego sportowym życiu: - Nie wiem, czy zakończę karierę w Barcelonie czy też nie, ale gdybym miał taką szansę, to jest to idealne miejsce do zrobienia tego. Chcę zostać zapamiętany jako łowca bramek oraz zawodnik zawsze grający z myślą o swoim zespole, dzięki któremu zespół ten wygrywał tytuły.
Bibliografia: The Guardian, Daily Mail, Liverpool Echo, Mirror, Daily Star, The Telegraph, ForForTwo, The National, Today, The Independent, espn.co.uk, espn.go.com, bbc.com, sportpulse.net, Frank Worrall - Luis Suarez - The Biography of the World's Most Controversial Footballer, Luis Suarez - Crossing The Line: My Story.
Poprzednie odcinki:
Gwiazdy od kuchni: James Harden
Gwiazdy od kuchni: Blake Griffin
Gwiazdy od kuchni: Derrick Rose
Ten cytat mozna pokazywac dzisiejszym 10-15 latkom ) :"Rodzice rozwiedli się i byliśmy familią, która tak naprawdę nigdy nie mogła dokonać żadnego wyboru. Nigdy nie mogłem powiedzieć mamie lub tacie "chcę te buty" i po prostu przekonać ich do dokonania zakupu" Artykul z 2014 Czytaj całość