Całe widowisko mogło się dla Jagiellonii Białystok kapitalnie ułożyć. Mogło, gdyby w 14. minucie nieatakowany Mateusz Piątkowski nie zaliczył kompromitującego pudła z 12 metrów. - Miał do siebie duże pretensje. Po fakcie trzeba było jednak powiedzieć: trudno. Nie tacy piłkarze pudłowali, a Mateusz jeszcze pokaże taką skuteczność, jak w poprzednim meczu z Wisłą Kraków – wyrozumiale zapowiedział Dawid Plizga.
Nie strzelił Piątkowski, a po kilku minutach na prowadzenie wyszła Pogoń Szczecin. - Mamy takie ustalenie, że zaraz po stracie zbieramy się w sobie i ruszamy po wyrównanie. Fajnie, że po zaledwie dwóch minutach pomysł został zrealizowany. Te pięć minut po golu otwierającym wynik to newralgiczny czas w futbolu. Jedna drużyna się rozluźnia, druga spina albo odwrotnie i tu trzeba zareagować. Jeżeli w tym czasie nie strzelilibyśmy na 1:1, to później byłoby trudno. Co jeszcze cieszy? Trafiliśmy po stałym fragmencie, co nie zdarzało nam się często - opowiadał Plizga o golu Ugochukwu Ukaha w 20. minucie.
Jagiellonia Białystok ma problem ze stabilizacją formy. Gra dobrze co drugi mecz. Ten sobotni teoretycznie miał być słabszy. - Z samej gry nie jesteśmy jakoś przesadnie zadowoleni, ale zostawiliśmy dziś na boisku dużo zdrowia w trudnych warunkach i w nagrodę mamy punkt. To był taki plan minimum na ten wyjazd i dobrze, że nie ruszyliśmy w daleką podróż powrotną z pustymi rękoma. Trzeba to docenić - nie zachwycać się, ale i nie płakać - ocenił na gorąco Plizga, któremu przypomniano słowa Mateusza Piątkowskiego, planującego nie stracić punktu w ostatnich dwóch kolejkach jesieni.
Piłkarze rywalizowali w przyzwoitych warunkach. Mieli szczęście, bo gdyby mecz odbył się dzień wcześniej, to zamiast pokazu futbolu - kibice zobaczyliby sporty zimowe. Mimo tego Mateusz Lewandowski z Pogoni próbował doszukiwać się jakichś prawidłowości zależnych od kierunku wiatru. - Trochę przesada. Fakt, że czuć było podmuchy na boisku, ale biorąc pod uwagę to co działo się w Polsce w ostatnich dniach i jaką mamy datę w kalendarzu – to murawa i pogoda była ok - dystansował się pomocnik Jagiellonii.
Sobotni mecz stał na niezłym poziomie. Przynajmniej przez godzinę było na co popatrzeć - Jaga nie schowała się za podwójną gardą, przyjęła wymianę ciosów i choć Pogoń miała ciut więcej sytuacji podbramkowych, to i białostoczanie zostawili po sobie niezłe wrażenie.
- Chętnie zagrałbym jeszcze z Pogonią w tym sezonie, jeśli wspólnie wskoczymy do grupy mistrzowskiej. Patrzenie na jej grę sprawia przyjemność, są nastawieni ofensywnie, mają odważnych bocznych obrońców i kreatywnych pomocników, przez co ich grą nie rządzi przypadek. Inna sprawa, że nie zawsze idą za tym wyniki. Od sześciu kolejek nie wygrali... Słowa to tylko słowa, a swoje aspiracje do gry w ósemce trzeba potwierdzać na boisku. Generalnie jednak uważam, że szczecinianie zasługują na górną połówkę - docenia rywala Plizga.
Przed Jagiellonią mecz zamykający piłkarską jesień, u siebie z Widzewem Łódź. - Plan jest jeden, ale nie można podchodzić do rywala jak do outsidera, bo to może być zgubne. Widzew generalnie nie leży Jagiellonii i to bardzo - wyniki z ostatnich lat nie były dla nas korzystne, nieraz te nasze porażki były nawet wysokie - zachowuje ostrożność pomocnik.