Ja już się nie zmienię - rozmowa z Franciszkiem Smudą, trenerem Lecha Poznań

Uwielbia piłkarskie horrory, szczególnie te z happy end em. Jego drużyna była mistrzem Polski, grała w Lidze Mistrzów a teraz wystąpi w fazie grupowej Pucharu UEFA. Jest nieobliczalny i lubiany. Z trenerem Lecha Poznań Franciszkiem Smudą rozmawialiśmy o zimowych wzmocnieniach Kolejorza, piłkarskich horrorach i słynnej już gestykulacji Smudy podczas spotkań.

Sebastian Staszewski: Dająca awans do Ligi Mistrzów porażka 2:3 z Broendby Kopenhaga, wygrana 3:2 z Legią Warszawa, kiedy Widzew trzy bramki zdobył w ciągu trzech ostatnich minut i zdobył mistrzostwo Polski a teraz mecz z Austrią i awans w ostatnich sekundach do fazy grupowej Pucharu UEFA. Lubi pan horrory z pańskimi zespołami w roli głównej?

Franciszek Smuda: Czasem dobrze obejrzeć coś mocniejszego (śmiech). Ponownie udało mi się uciec katu i płyną z tego same pozytywy. Takie wygrane motywują mnie do wkładania całego serca w pracę, którą wykonuje. Wypełniają mnie pozytywną energią, która przechodzi na piłkarzy. Zresztą, dla zawodników taka wygrana w ostatnich sekundach to też piękna rzecz. Zaczynają być na jeszcze większym gazie i dają z siebie więcej.

Co pan poczuł, kiedy w rewanżowym meczu z wiedeńczykami po strzale rozpaczy Rafała Murawskiego pan Kapitanis pokazał rękami na środek boiska?

- Warto pracować dla polskiej piłki, dla tego zespołu i dla tych kibiców. Pomyślałem, że kolejny raz dopiąłem swojego i chyba jednak nie muszę się od Michniewicza uczyć.

Po meczu kibice skandowali "Franciszek Smuda, Franciszek Smuda".

- Wie pan, ja nie chcę polemizować na temat kibiców. Ja ich doceniam. W tej chwili chyba każdy przyzna, że są najlepsi w Polsce. A tych okrzyków z moim nazwiskiem to nawet nie słyszałem. Byłem już prawie na konferencji prasowej. Trochę szkoda, bo miło posłuchać takiego skandowania.

Co było dla pana ważniejsze? Awans z Widzewem do Ligi Mistrzów czy z Lechem do fazy pucharowej Pucharu UEFA?

- Tamto było ważne dla całej naszej piłki i to jest ważne. W grupie Pucharu UEFA jeszcze nie grałem a teraz będę mieć możliwość. Nie wskażę jednoznacznie, bo szczerze nie wiem.

Wygląda na to, że legendarny już widzewski "charakterek" to nie tylko domena drużyny z Łodzi. Lechowi wpoił pan taką samą filozofię gry?

- Każdej mojej drużynie to wpajam. Staram się zaszczepić ten "charakterek". Inni trenerzy także mają umiejętności pozwalające na zrobienie z drużyny zespołu, który walczy do końca, ale czemu mi się tak dobrze to udaje to nie wiem. Widocznie ten typ tak ma (śmiech). Mój zespół ma walczyć od pierwszego do ostatniego gwiazdka na maksimum.

Zdarzyło się, że drużyna Smudy pewnie wygrywała a przegrała mecz w końcówce?

- Oj nie pamiętam. Z wygranymi to tak, bo wiele tego było. Na Lubinie raz też przegrywałem 0:2 a wygrałem 3:2. Było tego trochę.... Aaa, pamiętam. Raz zdarzyło mi się w meczu z Wisłą w Płocku, że prowadziłem 2:0 a moja drużyna dostała trzy bramki i przegraliśmy w końcówce. Ale tam była bardzo niemiła sytuacja i nie chcę o niej rozmawiać.

Całe spotkanie skakał pan, gestykulował, krzyczał przy linii bocznej boiska. Ten "taniec" to ujście dla nadmiaru energii czy próba pobudzenia piłkarzy?

- Mam masę energii. Tak jest i inaczej być nie może. Nie da się mnie samego prowadzić inaczej. Taki jestem w życiu. Kiedyś chciałem się zmienić, zachowywać się inaczej, ale nie dało rady. Jak się zmienię to skończę z piłką.

Za mecze z Chazarem Lenkoran premii nie było, niewielka gratyfikacja była po wyeliminowaniu Szwajcarów. Piłkarze Lecha zostali nagrodzeni za awans?

- Oczywiście. Ja tam się nie interesuje, ale kapitan poinformował mnie, że pieniądze, jakie były ustalone zostały zespołowi zapłacone. Co ja dostałem niech się pan nie pyta, bo ja sam nie wiem. Dla mnie najważniejsza jest piłka a kasa zajmuje kolejne miejsca.

Zapytam o Manuela Arbolede. Traktuje go pan niczym syna. Wzruszający był moment, kiedy po meczu wpadliście sobie w ramiona.

- Uwielbiam go. Zawsze mówiłem, że to prawdziwy piłkarz. Umiejętności i wielkie serce. Ale on też dostaje ode mnie bury. Za dyskusję z arbitrami, niepotrzebne żółte kartki. Nie jest świętym - nietykalnym w Lechu.

Może wybierze się pan kiedyś z nim w podróż po jego rodzinnej Kolumbii?

- Nie wiem, być może kiedyś będzie taka możliwość. Bardzo chętnie zobaczyłbym na przykład Bogotę no, ale nie wiem czy tam kiedyś pojadę. Oby.

Zastanawiające jest to, że Arboleda wciąż nie zadebiutował w seniorskiej reprezentacji Kolumbii.

- Mnie też to strasznie zastanawia. Tam są układy i nic na to poradzimy. Ja to się mówi: na układy nie ma rady.

W fazie grupowej Pucharu UEFA trafiliście na CSKA Moskwa, Deportivo la Coruna, Feyenoord Rotterdam i AS Nancy. Jest pan zadowolony z tego, co przydzielił Lechowi los.

- Powalczyć możemy z każdym, więc nie ma, co płakać. Jesteśmy młodym, niedoświadczonym w Europie zespołem, więc nie mamy nic do stracenia.

Nazwy takie jak Feyenoord czy Deportivo brzmią groźnie, ale w swoich ligach te zespoły spisują się dużo poniżej oczekiwań.

- Ładne mają znaczki i znane nazwy, ale to nie wszystko. Nie jesteśmy frajerami, co boją się klubów z tradycją. A to, że tamte zespoły nie mają formy to ich problem. Każdy mecz jest inny, więc ja też nie jestem pewny siebie. Będziemy obserwować rywali i na tej podstawie wyciągać wnioski.

Przed sezonem mówił pan, że niezależnie od wyników zimą niezbędne będą wzmocnienia. Macie już na oku potencjalnych nowych zawodników Lecha?

- Obserwujemy piłkarzy cały czas. W Europie rządzą ci, co mają kasę. Ci biedni się nie liczą. Chcemy zrobić niespodziankę i to nasz cel. Nie mamy światowych gwiazd, nie mamy wielkiego budżetu, ale mamy "jaja" i wolę walki.

Bierze pan pod uwagę, że zespól opuści któryś z czołowych zawodników?

- Nie! Nie, nie i jeszcze raz nie. Jeżeli teraz, w zimę zarząd sprzeda jakiegokolwiek zawodnika a nie dokupi nikogo wartościowego to nie ma sensu.

Komentarze (0)