Po czwartkowym, nieudanym występie w Rzymie (0:1 z Lazio), w niedzielę podopieczni Jana Urbana grali z ówczesnym wiceliderem T-Mobile Ekstraklasy, Górnikiem Zabrze. Pierwsze minuty spotkania nie miały pomyślnego przebiegu dla Wojskowych, bowiem rywale pierwsi zdobyli bramkę przy Łazienkowskiej 3. - Nie najlepiej zaczęliśmy to spotkanie, Górnik od początku ruszył agresywnie, ale też wiedzieliśmy, że będą grali wysoko. Strzelili nam pierwszą bramkę i wiadomo, że nie jest łatwo, kiedy się goni wynik. Chociaż można powiedzieć, że ten gol wpadł z takiego wielkiego przypadku. Chyba Tomek Brzyski chciał wybić piłkę i trafił pod nogi Madeja, a ten ją przyjął i ładnie uderzył - opowiedział Łukasz Broź, obrońca stołecznej ekipy.
- Z perspektywy boiska tak naprawdę nie widziałem tej sytuacji. Pamiętam, że zawęziłem do środka, żeby asekurować stoperów i nagle piłka została skierowana z mojej prawej strony. Ruszyłem w kierunku Madeja, ale tylko poczułem między nogami wiatr, jaki zrobiła piłka. Szkoda, że się nie udało - dodał z żalem.
Utrata bramki w 24. minucie zdezorientowała mistrzów Polski. Na szczęście dla nich, niespełna kwadrans później udało się wyrównać po rzucie karnym w wykonaniu Ivicy Vrdoljaka. - Goniliśmy wynik i za wszelka cenę chcieliśmy wygrać, co się udało. Wiedzieliśmy, co mamy grać, graliśmy konsekwentnie piłką aż do znudzenia, aż wyklarują się sytuacje – i tak też było. Tak naprawdę po przerwie Górnik stworzył bodajże jedną czy dwie sytuacje po kontrze. A potem to my forsowaliśmy tempo - ocenił niespełna 28-letni zawodnik.
Dzięki zwycięstwu za trzy punkty Legia stała się samodzielnym liderem. Jednakże czasu na świętowanie nie było, bowiem już w środę warszawianie zmierzą się z Jagiellonią Białystok. - Terminarz teraz nas nie rozpieszcza, mamy mecz co 2-3 dni. Odpoczynek nie jest długi i musimy się dobrze regenerować, i po prostu grać - podkreślił Łukasz Broź.