Początek 99. Wielkich Derbów Śląska nie był w wykonaniu Niebieskich najlepszy. Po nieporozumieniu w szeregach defensywnych wynik spotkania otworzył Mateusz Zachara. - Poszła ciężka piłka ze strony "Babiego" [Bartłomiej Babiarz - przyp. red.], zawahałem się, ale wiedziałem, że do niej nie dojdę. Gdybym zdecydował się pójść, to musiałby to być wślizg i gdybym go trafił, to pewnie byłaby czerwona kartka i rzut karny - wyjaśnia Adrian Mrowiec, obrońca chorzowskiej drużyny.
Dla 29-latka był to debiut w Ruchu Chorzów i powrót na boiska T-Mobile Ekstraklasy po ponad trzech latach. - Debiut oceniam pół na pół. Były w tym meczu momenty pozytywne, były też negatywne. Wiadomo, że ode mnie oczekuje się więcej, bo gram na newralgicznej pozycji. Straciliśmy dwie bramki, ale nie przegraliśmy i to jest najważniejsze - przekonuje stoper śląskiego zespołu.
Batalia o Górny Śląsk mogła się podobać. Obie drużyny nie zamierzały kalkulować na boisku, walcząc o całą pulę. - Do Zabrza przyjechaliśmy przede wszystkim nie przegrać, a jak się da, to powalczyć o trzy punkty. Zdobyliśmy oczko i jesteśmy z tego zadowoleni - przyznaje doświadczony defensor Niebieskich.
Po końcowym gwizdku sędziego w chorzowskim obozie przewijały się opinie, jakoby Górnik Zabrze zlekceważył rywala, za co został skarcony. - Mogło to z boku wyglądać tak, że rywale faktycznie trochę nas zlekceważyli. Strzelili bramkę, a potem grali sobie z klepki. Ja myślę jednak, że była duża w tym nasza zasługa, bo bardzo dobrze wyglądaliśmy. Były momenty, że umieliśmy utrzymać się przy piłce i też gdzieś z klepki pograliśmy - zauważa Mrowiec.
- Szkoda, że nie udało nam się wykorzystać jeszcze jednej okazji, bo zwycięstwo w tym meczu było w naszym zasięgu. Górnik dobrze zaczął, ale potem spuścił z tonu i mogliśmy to wykorzystać. Ten mecz mógł się podobać i cieszę się, że do samego końca trzymał w napięciu - puentuje gracz drużyny 14-krotnych mistrzów Polski.